W 1954 roku na Jeziorach Mazurskich odbyła się Ogólnopolska Wodna Spartakiada Ligi Przyjaciół Żołnierza. W zawodach startowały ekipy poszczególnych województw. Spartakiada była kilkudniowa i obejmowała szereg konkurencji, jak: regaty wioślarskie długodystansowe, regaty wioślarskie na dystansie 1 Mm, pokonywanie przeszkód wodnych, przeciąganie liny, zawody pływackie w ubraniu i pasie ratunkowym, pływanie na dystansie 100 metrów, regaty żeglarskie na trójkącie i długodystansowe regaty wioślarsko-żeglarskie.
Pierwszy etap regat długodystansowych był na trasie Giżycko – Mikołajki, drugi: Mikołajki – jezioro Śniardwy – Giżycko. Drugi etap częściowo przebiegał w nocy, gdyż regulamin przewidywał wieczorny start z Mikołajek, przejście pomiędzy wyspami Pajęczą i Czarcim Ostrowem na Śniardwach, okrążenie statku komisji regatowej ustawionego nieco na południowy zachód od Suchego Rogu, w pobliżu Okartowa i powrót do Giżycka, gdzie była meta. Na kanałach dopuszczalne było używanie wioseł, a na otwartych wodach – tylko żagli. Wszystkie konkurencje żeglarskie odbywały się na łodziach DZ.
Ja dowodziłem załogą lubelską. Pierwszy etap przebiegł spokojnie. Przy niezbyt silnym, ale pomyślnym wietrze, dość szybko osiągnęliśmy Mikołajki zajmując, o ile dobrze pamiętam, czwarte czy piąte miejsce, co rokowało dobry wynik w całych regatach.
Wieczorem odbył się start do II etapu. W momencie startu wiatr nie był zbyt silny i wszystkie łodzie poszły pod pełnymi żaglami. Kiedy osiągnęliśmy – już po zachodzie słońca – wejście na jezioro Śniardwy, pogoda zaczęła się zmieniać. Wiatr stopniowo tężał, na niebie pojawiły się chmury i po kilkudziesięciu minutach wiało już co najmniej 6-7° Beauforta.
Wiatr był północny z małym odchyleniem ku wschodowi, więc wszyscy gnali jak szaleni pod pełnymi żaglami w stronę Czarciego Ostrowu. Utrzymywaliśmy się w czołówce na I – II miejscu, a w cieśninie między wyspami byliśmy pierwsi.
Stało się jednak jasne, że po minięciu Czarciego Ostrowu zaczną się problemy. W przesmyku między wyspami zarefowaliśmy grot i bezan, ale mimo tego po wyjściu spomiędzy wysp zrobiło się ciężko.
Cała załoga balastowała na nawietrznej, ale i tak żeglując w pełnym bajdewindzie sternik co chwilę musiał ostrzyć do wiatru, aby uniknąć wywrotki. Parę razy wzięliśmy burtą trochę wody, a i bryzgi wody wpadały do łodzi. Na domiar złego zaczął padać deszcz.
Trzeba tu dodać, jak zorganizowane było sędziowanie. Każdą z ekip opiekował się etatowy pracownik Zarządu Wojewódzkiego LPŻ, na ogół nie mający pojęcia o żeglarstwie. Na etap regat długodystansowych rozlosowano tych opiekunów między łodzie i pełnili oni funkcję sędziów, pilnując, aby nie używano wioseł poza kanałami. Nam też trafił się taki sędzia „biurowy”. Dla niego sytuacja – po wyjściu z za osłony Czarciego Ostrowu, gdzie fala miała z półtora metra, wiał sztormowy wicher i była czarna noc z przebłyskami upiornego światła księżyca – musiała wydawać się tragiczna. Zresztą zapewne i mniej doświadczeni żeglarze z naszej załogi też trochę się bali. Ale nasz sędzia chyba musiał być pewny, że to koniec, bo zaczął się głośno modlić.
Wypatrywaliśmy statku komisji regatowej, ale nic nie było widać. Gdzieś po godzinie tej ciężkiej żeglugi zobaczyliśmy rakiety ze statku Komisji. Były to sygnały przerwania regat. Piszę tu o „statku komisji regatowej”, ale była to niezbyt duża motorówka, która – jak później się dowiedziałem – niemal zatonęła, bo przy tym wietrze fala zrobiła naprawdę duża. Dla DZ-ty to nie był wielki problem, ale motorówka miała kłopoty.
W tej sytuacji zdecydowałem, że płyniemy do Okartowa, bo przy tym wietrze była to jedyna bezpieczna przystań. Mieliśmy tam znajomego miejscowego rybaka, u którego przesuszyliśmy nieco mokre ubrania i wczesnym rankiem ruszyliśmy do Mikołajek.
Po dotarciu na miejsce okazało się, że komisja regatowa wznowiła regaty, a motorówki przeszukiwały trzciny wokół Śniardw, aby powiadomić o tym załogi. Niestety, do nas nie dotarli. Prawdopodobnie nie sądzili, że ktoś przepłynął całe Śniardwy do Okartowa przy takiej pogodzie. Mieliśmy więc opóźnienie i straciliśmy I miejsce. No cóż, w gruncie rzeczy jakaś tam sobie przygoda, ale ciągle powraca myśl „Dawniej statki były drewniane, a żeglarze…” ■
PS. Kliknięcie w mapkę pokaże, jaką trasę musieli pokonać uczestnicy Wodnej Spartakiady.
Rzeczywiście: żeglarze z czasów, gdy statki były z drewna! (P+)
Cdn. (co piątek)
Opowiadanie napisane przez kpt. Ziemowita specjalnie dla Periplus.pl
Fotografie z archiwum P.T. Autora
Na Str. Głównej:
arch. Autora
i
fot. Witold Czajewski
► Periplus – powrót na Stronę Główną