Dygresja #2: Z Kapitanem „na ty”

Prawda. To przejście z Kapitanem „na ty” było widać ważne, bo przewija się w relacjach z rejsu.

Wojtek Przybyszewski w swoich Zapiskach  był, jak to on, zwięzły:

Zbieramy się wszyscy w mesie głównej. Jako ostatni pojawia się kapitan wraz z dwoma Bułgarami z sąsiedniego statku. Wszyscy stoją, gdy kpt. Baranowski zabiera głos. Mówi krótko o Wigilii, o Świętach na morzu, o naszym rejsie, o Pogorii. Proponuje też, by od tej pory wszyscy zwracali się do niego po imieniu. Następnie – by nie wprowadzać zamieszania w ciasnym pomieszczeniu żaglowca – każdemu z członków załogi po kolei składa życzenia świąteczne i dzieli się opłatkiem.

[…] Raz jeszcze zabiera głos kapitan. Tym razem, powstając ze swego miejsca, odczytuje on – tłumacząc z angielskiego – niczym Biblię, rozdział z locji Atlantyku. […] Wybrany fragment dotyczy odcinka od wyjścia z kanału La Manche do portów Brazylii.

To był dokładnie ten moment: w rękach Krzysztofa Baranowskiego jest locja Ocean Passages.
Po lewej stronie Kapitana siedzi Romek Mineyko, szef maszyny, po prawej (widać tylko czubek głowy), zaproszony kapitan bułgarskiego statku. Twarzą do Kapitana siedzi Rysiek widzimy tylko plecy jego zielonkawego swetra. Na pierwszym planie – Zbyszek Kleban, wówczas ochmistrz.

Fot. Wojciech Przybyszewski

 

Ja, w „Pogorią” na koniec świata:

Staliśmy wokół stołów w milczeniu, a wtedy przemówił Kapitan:

– Wieczerza wigilijna to moment szczególny. Zazwyczaj spędza się ten wieczór w gronie rodziny i najbliższych. Nam los przeznaczył spędzenie go z dala od domu, ale przecież my też jesteśmy w jakimś sensie rodziną. Dlatego pozwólcie, abym ja, jako głowa tej rodziny — ojciec was wszystkich — przełamał się opłatkiem kolejno z każdym. […]

Po życzeniach były toasty. Kapitan w swoim oznajmił, że odtąd jest ze wszystkimi po imieniu.

– Jak rodzina, to rodzina – stwierdził – a poza tym będzie mi bardzo miło.

Dodam, że słowa Kapitana są dosłownym cytatem. Łatwo mi było cytować, bo nagrałem kapitańskie życzenia na kasetę. Podobnie jak późniejszą o parę dni szopkę sylwestrową. To drugie nagranie kilka lat po rejsie przepadło, to pierwsze wciąż mam w archiwum.

Kapitan składa życzenia Wojtkowi Przybyszewskiemu, w środku – Zbyszek Studziński, z prawej – Stach Choiński
Fot. Kazimierz Robak (aparatem Zbyszka Studzińskiego)

 

Niedawno, przy innej okazji, ująłem to trochę inaczej:

Grudniowy Bałtyk dał nam mocno w kość i… zmienił w dobrą załogę, choć z kapitanem byliśmy na „panie kapitanie”. I nagle przyszła wigilia. Kapitan – jako ojciec „statkowej rodziny” – najpierw łamał się ze wszystkimi opłatkiem. Później miał czytanie z angielskiej locji Atlantyku Ocean Passages, żeglarskiej biblii, wreszcie oznajmił, że odtąd jest ze wszystkimi po imieniu, bo „jak rodzina, to rodzina”. Jeszcze przez dobre kilka tygodni, zwracaliśmy się do Kapitana „na mijanego”: już nie per „pan”, ale żeby „ty”? Do Baranowskiego?

[Biały, Beata. Krzysztof Baranowski: spowiedź Kapitana. Warszawa : Grupa Wydawnicza Foksal, 2018.]

 

Ominął ten fakt Sławek Szczepaniak w Przygodzie na imię „Pogoria” , koncentrując się bardziej na stronie kulinarnej:

W dzień wigilijny od rana do piątej po południu tyramy nadal przy żaglach. Na rejach deszczowe szkwały sieką twarz, kornwalijskie wybrzeże ledwo widać wśród mgieł. Po zejściu na dół czekają nas jeszcze generalne porządki w kabinach i mesie. Sami także musimy wypucować się jak należy. Brody zostają podgolone, fryzury przyczesane, im bliżej pierwszej gwiazdki, tym więcej świeżych koszul i odświętnego nastroju. Wachta kambuzowa dwoi się i troi. Mesa wygląda jak lokal kategorii „S”. Biel obrusów, mnogość półmisków, doskonała sprawność obsługi. Kambuźnicy odczytują w lot każde polecenie z samych tylko spojrzeń Stasia, kołyszą się bombki, zielenią zabrane z kraju i przechowane w chłodni choinkowe gałązki. Jest już kapitan, opłatek, życzenia… Stoimy wszyscy przy stołach. Lekko stremowani, wzruszeni. Krzysztof podchodzi do nas kolejno. Podejrzewam, że w żadnym rejsie nie miał dotąd okazji powiedzieć tylu ciepłych, życzliwych słów na raz, w ciągu jednego kwadransa. Ale i jemu oczy błyszczą wigilijnym wzruszeniem… Stasio stoi w drzwiach kambuza, rozgrzany, zaróżowiony, promienieje i czeka na kapitański sygnał:

— No to do stołów, panowie!

Gong. Pierwsze starcie z karpiem i węgorzem w galarecie. Potem kapusta z grzybami, czerwony barszczyk, makaron z makiem, smakowity piernik. Jemy z apetytem, wznosimy toasty…

Obraca nas trochę na kotwicy, co pół godziny zmieniamy więc czujki na pokładzie. Wiatr wciska się pod kołnierz moleskinowej kurtki, z ciemności nadlatują wspomnienia, a spod pokładu chóralny śpiew trzeciej wachty […]: Na „Pogorii” klawe życie

„Płyną gadki o Gedanii i o paru innych krypach…”.
Opowiada Dariusz Bogucki. Osoba Kapitana – oczywista, po lewej – Staszek Choiński.
Rysiek – tyłem (ale z gitarą). No i choinka z łańcuchami uplecionymi z juzingów.
Fot. Kazimierz Robak

Kazimierz Robak
25 listopada 2018

 


powrót do: Ryszard Mokrzycki – POPŁYŃMY!, cz. II