Ryszard Mokrzycki: Na Falklandach w 1981.
(fragmenty notatnika „Rejs do Antarktyki”)

W nocy rozpoczął się kolejny sztorm…

11 lutego 1981, środa (67 dzień rejsu)

W nocy rozpoczął się kolejny sztorm. Podczas wachty kilka razy zmienia się pogoda: od pięknej i słonecznej do sztormu o sile 11°B. Mamy ok. 60 Mm do Falklandów.

Wieczorem na mojej wachcie dostrzegamy ląd. Widać Falklandy: górzyste wyspy, skaliste i skąpo porośnięte roślinnością.

 

12 lutego 1981, czwartek (68 dzień rejsu)

W nocy stoimy już na kotwicy w Kidney Cove. Czekamy tu na szalupę z r/v „Siedlecki”. Nawiązujemy z nimi łączność radiową, następnie, aby pokazać, gdzie jesteśmy, zapalamy światła pokładowe. Widzimy następnie, jak zza półwyspu wyłania się statek, który rzuca kotwicę i zatrzymuje się. Przygotowujemy trap i odbijacze. Wreszcie przyjeżdżają: jest ich kilkunastu, m.in. profesor Rakusa-Suszczewski z Instytutu Ekologii PAN patronującego stacji polarnej, naukowcy z „Siedleckiego” oraz kilku marynarzy.
Przywożą nam paczki, które mamy zawieźć do kraju, akumulatory, prasę i plotki z kraju.

Po wyładowaniu akumulatorów Chief kazał nam je zainstalować. Andrzej z Wojtkiem byli zajęci przygotowaniem do nurkowania (dla sprawdzenia śruby). Kiedy zerwał się silny wiatr, sprawdziłem, że wleczemy kotwicę. Chciałem biec po Kapitana, ale on już ukazał się w zejściówce.

Podnieśliśmy kotwicę i popłynęliśmy do Port Williams – jest to awanport Port Stanley. Po drodze postawiliśmy bandery: naszą i brytyjską, bowiem Wielka Brytania sprawuje patronat nad wyspą. Tam nurkowie sprawdzali śrubę. W Port Williams stoją „Żuławy”, które witają nas salutem oraz włoski statek pasażerski z turystami z Argentyny.

Podnosimy kotwicę i wpływamy do Stanley Harbour. Po lewej widać małe miasteczko położone na spadzistym brzegu, z prawej taki sam skalisty brzeg, trochę trawy, pogoda zmienna.

 

Widok miasteczka jest niezapomniany, bardzo kolorowe, schludne skromne domki z dachami we wszelkich możliwych kolorach.

 

Po zacumowaniu robi się zbiegowisko. Przybiegają turyści argentyńscy co chwila przywożeni pokrytymi tentem szalupami ze statku, zaraz mamy też pierwszych gości. Są nimi jacyś znajomi Kapitana.

 

 

Jesteśmy wolni – więc szybko do miasta! Idziemy główną ulicą, mijamy katedrę anglikańską, wewnątrz ładnie i jak to w kościele: biblie i książeczki do nabożeństwa leżą w wielkiej ilości wzdłuż ław – taki obyczaj!

 

 

Idziemy dalej, mijamy duży sklep i wstępujemy na pocztę. Na poczcie sporo fotografii królowej Elżbiety z rodziną. Kupujemy znaczki i koperty i wracamy na obiad już inną ulicą, wyżej położoną, która nie jest tak reprezentacyjna. Domostwa są raczej skromne, domy blaszane, widać nie ma tu dużych zmian temperatury (latem najwyżej +20, zimą –2°C). Wszędzie pełno argentyńskich turystów, którzy wykupują dosłownie wszystko, ze względu na dość tanie rzeczy z Wielkiej Brytanii.

 

 

Wracamy na obiad, po którym znów wychodzimy, tym razem z Tomkiem, tą samą trasą, zatem mnie już znaną – Ross Road. Mijamy katolicki St. Mary’s Church (w przedsionku fotografia Jana Pawła II).

 

 

Docieramy do szczytu wzniesienia, pod którym leży Port Stanley: jest to trawiasta równina dochodząca do uskoku – tam wykopywany jest torf, którym mieszkańcy wyspy palą w piecach.

Wracając, spotykamy Kazia, Staszka i Andrzeja i idziemy w przeciwną stronę miasta. Mijamy jakieś magazyny, parę budynków i miasto się kończy. Dalej jest cmentarz, stacja benzynowa z dużymi zbiornikami paliwa i wysypisko śmieci. Widać stąd doskonale zatokę, widoczne są wraki statków (około 150 wokół wyspy!). Na cmentarzu wspólny pomnik ofiar I i II wojny światowej. 

Po drodze Kaziu czyta listy. W jednym z nich kolega donosi mu, że z jakiegoś polskiego statku szkolnego zwiało w Kanale La Manche 6 ludzi, w tym 5 poprosiło o azyl. Jest też wycinek z „Polityki” na temat „Pogorii”. Mówi się w nim, że naukowcy nie zgodzili się jechać „Pogorią” z uwagi na niski komfort, a gazeta kończy stwierdzeniem, że rejs na „Pogorii” wygląda na wyrok, który może być zamieniony w drodze łaski na 10 lat więzienia. Chowamy się w międzyczasie do jakiejś szopy koło cmentarza, aby przeczekać deszcz, dochodzimy następnie do złomowisk i wracamy, bo wkrótce będziemy mieć wachtę.

Na jachcie przewijają się zwiedzający, na których ćwiczymy angielski. Wieczorem przychodzi do płetwonurków facet, który załatwił im ładowanie butli – John Smith zwany „Wrak”. Przyniósł mapę wraków wokół Falklandów. Pijąc napoleona rozmawiamy z nim długo: o Wyspach Falklandzkich, o dążeniach mieszkańców do przyłączenia do Wielkiej Brytanii, o nostalgii życia na końcu świata, o Polaku, który mieszka w Port Stanley, o braku telewizji (kilkudziesięciu mieszkańców ma anteny nastawione na Argentynę), o roszczeniach Argentyny do wysp (na Falklandach mieszka ok. dwudziestu Argentyńczyków).

Potem impreza przenosi się do mesy, trochę śpiewamy, po czym żegnamy się z Falklandczykiem. Wśród gości było dwóch Chilijczyków i Argentyńczyk – pracują na wyspie i uczą się angielskiego, aby potem zacząć pracę w Wielkiej Brytanii. Chilijczycy mówili, że rząd Allende był ich rządem, teraz panuje tam terror.

 

 

13 lutego 1981, piątek (69 dzień rejsu)

W nocy wachtuję i sprawdzam głębokość wody.

Rano na apelu Kazik odczytał odcinek „Polityki” o „Pogorii”, było sporo śmiechu. Kapitan zapowiedział wizytę telewizji i wyjście pod żaglami z zatoki, zaś Gienio – nagranie naszych piosenek w radio (ciekawe, jak to zrobi, skoro III wachta ma służbę od 12:00 do 16:00)?
Muszę jeszcze napisać parę listów i możemy zasadniczo wychodzić. Po śniadaniu płetwonurkowie (Staszek, Geograf i Andrzej) oraz Wojtek Burkot i Kaziu udają się na wyprawę podwodną na wrak. Wiatr tężeje i jest już 7-8°B. Około południa nadają przez UKF-kę, że zabrakło im paliwa, wobec tego radzimy im skontaktować się z „Żuławami”, tamci wysyłają szalupę, która ich w końcu ściągnęła. Byli cali przemoczeni i zziębnięci, usiłowali wiosłować, ale w końcu dopłynęli do plaży i wyciągnęli szalupę na brzeg.

Pojawił się w końcu gość z miejscowej rozgłośni, z którym umówił nas Gienek. Facet zjawił się, gdy ja miałem wachtę do 16:00, zaś o godz.18:00 ma być party u gubernatora, na które ekipę organizuje Dziadek. Mogłem więc wybierać, ale równałoby się to rezygnacji z nagrań. Mając to na uwadze umówiłem się na 16-tą. Razem ze mną pojechał Kazik, Romek, Tomek, Zbyszek i Staszek.

Chociaż na zewnątrz nic na to nie wskazywało, rzeczywiście było to studio. Wewnątrz dwa pomieszczenia: reżyserka i sala nagrań. Na jednej ze ścian reżyserki – płyty w wielkiej ilości, pośrodku stół mikserski, obydwa pokoje wzajemnie widoczne przez szybę. Wykonaliśmy parę utworów, każdy z nich był zapowiedziany przez Kazia. Po sesji trochę pograł ten facet. Zanim wyszliśmy poinformował nas, że Falklandy nadają codziennie od 19:30 do 21:30 i że następnego dnia możemy słuchać naszych nagrań na fali 2370 kHz.

Po wyjściu ze studia poszliśmy do domu, w którym mieszkał jedyny Polak na Falklandach. Tam go nie było, w najbliższym pubie też nie. Wracając na jacht wstąpiliśmy do The Globe – pubu i hotelu jednocześnie, gdzie wypiliśmy po piwie. Jednego z gości przedstawiono nam jako dobrego gitarzystę. Daliśmy mu więc gitarę i potem siedzieliśmy przez blisko godzinę z zapartym tchem słuchając przepięknej gry.

Kiedy wróciliśmy na jacht, zastaliśmy tam Stanisława Łysiaka – jedynego Polaka na Falklandach.

Jeszcze tylko skończyłem listy, opieczętowałem koperty i wyprawiliśmy się z Kazikiem do miasta, by je wrzucić do skrzynki, a potem po prostu padliśmy na koje ze zmęczenia.

 

 

14 lutego 1981, sobota (70 dzień rejsu)

W nocy odeszliśmy z Falklandów.

Wieczorem słuchamy na wachcie naszej audycji z Falklandów.

 

Ryszard Mokrzycki

Fragmenty notatnika „Rejs do Antarktyki”
[skróty, redakcja dobór ilustracji: Kazimierz Robak / Periplus.pl]


7 grudnia 1980 – 17 kwietnia 1981 – rejs antarktyczny Pogorii

Kapitan: Krzysztof Baranowski
zastępca kapitana: Andrzej Marczak
załoga etatowa: Stanisław Bojaruniec (kuk), Wojciech Fok (bosman), Marek Kleban (II mechanik), Romuald Mineyko (I mechanik)
załoga niezawodowa: Henryk Bartoszuk, Dariusz Bogucki, Wojciech Burkot, Stanisław Choiński, Tomasz Gasiński, Janusz „Geograf” Kawęczyński, Zbigniew Kleban, Jan Kłossowski, Włodzimierz Ławacz (do 1981-02-04), Andrzej Makacewicz, Stefan Misiaszek (do 1981-02-04), Ryszard Mokrzycki, Wojciech Przybyszewski, Kazimierz Robak, Wojciech Sławiński, Zbigniew Studziński, Zdzisław Szczepaniak
grupa zaokrętowana na Stacji im. Arctowskiego (1981-02-07): Wojciech Chudzyński, Ryszard Gutkowski, Ryszard Halba, Jerzy Kaszubowski, Jerzy Komorowski, Eugeniusz Moczydłowski, Jan Styczyński, Jerzy Szyłak-Szydłowski
trasa: Gdynia (7 grudnia 1980) – Kanał Kiloński (12/13 grudnia) – reda Falmouth (23-24 grudnia) – Las Palmas (2 stycznia 1981) – przecięcie równika na 028°55” W (12 stycznia) – Cieśnina Le Maire’a (1 lutego) – Cieśnina Bransfielda (3 lutego) – Zatoka Admiralicji,Wyspa Króla Jerzego; Stacja im. Arctowskiego (4-7 lutego) – Stanley, Falklandy (12-13 lutego) – Rio de Janeiro (25-27 lutego) – reda Falmouth (8-9 kwietnia) – reda Lymington w cieśninie Solent (10 kwietnia) – Cuxhaven (13-14 kwietnia ) – Kanał Kiloński (14/15 kwietnia) – Gdańsk (17 kwietnia 1981)

długość trasy: 20 820 Mm.
czas trwania: 132 dni


► Periplus – powrót na Stronę Główną