Państwowe Muzeum Zoologiczne dzięki uprzejmości Ministerstwa Przemysłu i Handlu oraz Dyrekcji Państwowej Szkoły Morskiej w Gdyni, otrzymało dwa miejsca na statku szkolnym do dyspozycji swych pracowników, którzy mogliby wyzyskać podróże szkolne w celach faunistycznych. Z ramienia Państwowego Muzeum Zoologicznego wzięli udział w ekspedycji dyrektor tegoż Muzeum p. Wacław Roszkowski i autor niniejszego artykułu.
Pod komendą kapitana Konstantego Maciejewicza, na pięknej fregacie trzymasztowej ,,Dar Pomorza” pojemności 1561 tonn, w dniu 3 października 1931 r. opuściliśmy Gdynię. Burze, wiatry niepomyślne, mgły, panujące na Bałtyku, w cieśninach: Sund, Kattegat i Skagerrak oraz na Morzu Północnem, odbiły się niekorzystnie na szybkości statku. Dopiero w dniu 17 października wypłynęliśmy z kanału La Manche na fale Atlantyku.
Na oceanie pogoda przedwiośnia, słońce dość silnie przygrzewa. Przed dziobem statku pląsają delfiny. Poszczególne osobniki dochodzą dwumetrowej długości. Poruszają się z nadzwyczajną zręcznością, połyskując jasnym spodem ciała, lub też wyskakują ponad fale. Pojawiają się liczniej zwierzęta pelagiczne. Do siatki obręczowej, zarzucanej ze statku, wpadały żebropławy, meduzy, salpy kolonjalne, tworzące do 60 cm długie, żółtawe łańcuchy dwurzędowe, to znów złączone w pierścienie, składające się zwykle z pięciu dużych egzemplarzy.
Na wysokości Gibraltaru, dnia 27 października, fale oceanu wyraźnie błękitnieją. Temperatura powierzchni wody dochodzi w południe do 22° C.
Dnia 29 października na horyzoncie zarysowały się kontury wyspy Porto Santo, za nią widoczna Madeira. Pogoda pasatowa, nieboskłon zaciągnięty chmurami. W nocy błyskają z głębi wody intensywnie zielone światła, lśniące jeszcze 30 m za statkiem. Wieczorem dnia 31 października, w odległości 55 km wyłonił się na widnokręgu ponad chmurami potężny szczyt wulkanu Teneryfy, Pico de Teyde (3715 m).
Rys. 1. Euphorbia canariensis.
Wpłynęliśmy do portu Santa Cruz de Tenerife. Z pokładu statku roztoczył się wspaniały widok na łańcuch górski, schodzący do morza w kierunku północno-wschodnim, skąpany w intensywnych promieniach słońca. Potężne skały ostrokończyste, pożłobione wpoprzek głębokiemi wąwozami, u których wyjścia wabi żywa zieleń roślin egzotycznych. We wklęśnięciu masywu górskiego, przy ujściu jednej z dolin widoczne miasto, tulące się przedmieściami do zboczy górskich. Między białemi domami o przeważnie płaskich dachach wznoszą się tu i owdzie strzeliste palmy daktylowe i araukarje.
Najbardziej pociągają nas doliny, zwane tutaj Barrancos i Barranquillos, gdzie spodziewamy się znaleźć zbiorniki wodne. W ujściu dolin zielenią się ogrody bananowe, gdzieniegdzie drzewa laurowe, pomarańczowe, figowe i od strony morza – liczne tamaryszki.
Na zboczach górskich nisko rosną agawy, wyżej wspaniałe świeczniki wilczomleczu Euphorbia canariensis oraz Sempervivum. Licznie występuje Opuntia, szczególnie przy domostwach. Dawniej hodowano na niej obficie mszyce Coccus cacti, przerabiane na czerwoną farbę koszenilową. Koszenila przed wynalezieniem farb anilinowych była ważnym produktem zbytu.
Ściany skalne piętrzą się nad szosą wysoko, dużo w nich jest jaskiń, zamieszkanych przez biedną ludność, prowadzącą nędzne, prymitywne życie. Do wyżej położonych wchodzi się po stopniach, kutych w skale lub też po drabinach sznurowych.
W wąwozach brak wody, trafiliśmy na okres suszy, jedynie na południowym krańcu miasta w Barranco de Santos natknęliśmy się na duże kałuże, resztki strumienia, zamieszkane przez liczne zwierzęta wodne.
Zwiedzamy miasto. Ulice wąskie, czyste, przeważnie asfaltowane. Ruch automobilowy dość duży. Niewielkie place są ozdobione posągami i roślinnością egzotyczną, palmami daktylowemi i wachlarzowemi (Chamaerops). Za żaluzjami okien śpiewają kanarki, hodowane tu na wielką skalę i z zamiłowaniem. Miasto o dużym ruchu handlowym skupia 82.700 ludzi, co stanowi prawie połowę wszystkich mieszkańców wyspy, dochodzących do 180.000.
Rys. 2. Dolina Orotawy z widokiem na Pico de Teyde.
W górach już na wysokości 600 m krajobraz roślinny przybiera charakter bardziej północny. Wyżej występują lasy liściaste, niżej pola uprawne. Każda piędź ziemi możliwa do uprawy dobrze jest wyzyskana. Na zboczach widoczne liczne tarasy umocnione charakterystycznemi murkami. Wodę do pól uprawnych sprowadzają wodociągami z gór, gdzie znajdują się duże zbiorniki deszczówki, przegrodzone olbrzymiemi tamami. Wszędzie przy drogach wioskowych widoczne są baseny ocembrowane, połączone z wodociągiem.
Doliny urodzajne jak np. w okolicy La Orotawa, miasteczka leżącego u stóp wulkanu Pico de Teyde, prawie całkowicie są zajęte pod plantacje bananowe, prowadzone na wielką skalę, ze względu na łatwy eksport do Europy. Ziemia zgromadzona jest przeważnie w rękach niewielu plantatorów, a pozostała ludność posiada małe kawałki, które ledwie jej umożliwiają nędzną egzystencję. Prócz rolnictwa zajmują się hodowlą kóz, bydła, przemysłem domowym, między innemi koronkarstwem, w nadmorskich terenach żeglarstwem i rybactwem.
Po pięciodniowym pobycie na Teneryfie, dnia 5-go listopada opuszczamy wyspy Kanaryjskie. Siódmego dnia wpłynęliśmy do kanału między wyspami Santo Antão i São Vicente, należącemi do archipelagu Cabo – Verde. Jesteśmy znów otoczeni obłoczkami pasatowemi, unoszącemi się na horyzoncie.
Poniżej 10° szerokości północnej wjechał statek w obszar ciszy. Żagle zwisają. Słońce silnie przygrzewa. Nieboskłon co pewien czas zaciąga się chmurami, przeważnie w godzinach rannych i wieczornych. Czarna powłoka chmur rozświetlana potężnemi błyskami, padają krótkotrwałe deszcze ulewne.
Dzięki bardzo zwolnionemu biegowi statku mogliśmy wszyscy wygodnie przyglądać się przepływającym obok zwierzętom. Z tyłu unoszą się niezmordowanie jaskółki morskie, Oceanites. Słychać donośne sapanie kaszalota, dziesięciometrowej długości, szybko się oddalającego. Ponad fale wzbijają się stadka ryb latających, Exocoetus. Ukazały się liczne ryby tuńczyki, za niemi ciągnęły gromadki delfinów po kilka osobników w każdej. Z samicami płynęły młode pojedyncze sztuki. Wychylały ponad fale pionowo przód ciała, niektóre znów uderzały silną płetwą ogonową kilkakrotnie o powierzchnię wody.
Obok statku pojawiły się rekiny w liczbie trzech egzemplarzy z rodzaju Carcharias. Towarzyszyły im rybki piloty Naucrates; większemu 2,5 metra długiemu – cztery, przyczem najmniejsza rybka płynęła przed czołem drapieżnika, pozostałe zaś z boków. Piloty, zaciekawione przynętą, podpływały do niej, poczem wracały na uprzednie stanowiska. Pod jednym ludojadem para dużych złotych makreli, Coryphaena. Rekiny kilkakrotnie zdejmowały mięso z haka, przyczem odwracały się spodem lub bokiem ciała do góry. Wreszcie udało się schwytać największego, wciągany na pokład trzepotał się silnie, co doprowadziło do pęknięcia liny i utracenia zdobyczy. Jedyne trofeum stanowiła rybka przyssawkowa Echeneis, pasażerka rekina, która nadzwyczaj mocno przylgnęła do przynęty przy pomocy przyssawki znajdującej się na wierzchu głowy.
Pojawiły się jamochłony kolonjalne, piękne rurkopławy: Physalia, żeglarzem portugalskim zwana, o dużym do 20 cm długim przezroczystym pęcherzu powietrznym błękitnej barwy z różowym grzebieniem, pełniącym rolę żagla, Velella fioletowej barwy z wystawioną do wiatru silną płytką pionową. Na powierzchni wody widoczne, podobne do pęcherzyków pianki, srebrzyste tratewki mięczaków przodoskrzelnych z rodzaju Janthina. Do oryginalnej łódeczki przylega mięczak stopą nogi, przyczem podstawa muszelki zwrócona jest ku górze i dzięki fiołkowej barwie prawie niewidoczna. Wychwytując przednią częścią nogi pęcherzyki powietrza i otorbiając je śluzem, rozbudowuje w miarę potrzeby swą tratewkę, która służy również jako miejsce przyczepu złożonych jaj.
Między 10° i 5° szerokości północnej, temperatura wody na powierzchni dochodziła do 28° C, bliżej ku równikowi opadła do 25° C.
Zbliżamy się do kontynentu Ameryki Południowej. Jaskółki morskie zniknęły. W dali ukazał się piękny biały ptak, mieszkaniec tropikalnych stref oceanu, Phaeton, z dwiema sterówkami bardzo wydłużonemi. Dnia 27 listopada, na wysokości 8° szerokości południowej wyłoniły się brzegi północnej Brazylji, lekko pagórkowate, pokryte lasami. Rozróżniamy już malownicze grupki palm kokosowych. Na wzniesionem nadbrzeżu widnieją tonące w zieleni domy i wille Olinda, dawnej stolicy stanu Pernambuco, założonej w 1532 r. Kilka kilometrów na południe od Olindy, na niskim brzegu coraz wyraźniejsze białe domy dzielnicy handlowej i portowej obecnej stolicy Recife de Pernambuco.
W porcie przycumowano statek do mola, zbudowanego na rafie koralowej. Wychodzimy na ląd i zwiedzamy miasto, leżące w ujściu szeroko rozlanych odnóg rzecznych Capibaribe i Beberibe, liczące 238 843 mieszkańców. Najładniejsze są stare dzielnice za mostami. Dość dużo ogrodów, placów ozdobionych pomnikami, smukłemi palmami królewskiemi i araukarjami. Ruch duży, liczne tramwaje, obsługiwane przez mulatów, łączą odległe przedmieścia i miejscowości podmiejskie. Wszędzie przeważa ludność mulacka najróżniejszych odcieni skóry, dużo jest również murzynów czystej krwi. Panuje tutaj nędza wśród uboższej warstwy ludności, zarobki robotnika wynoszą przeciętnie 3 milrejsy dziennie, co się równa 1,5 zł. Na murach domów widoczne ślady kul: przed kilku tygodniami policja stanowa stłumiła rewoltę bataljonu wojsk federalnych, poczem oficerów zesłano na wyspę skalistą Fernando Noronha.
W okolicy miasta rozciągają się obszary bagien słonych, porośniętych krzewami mangrowowemi. W czasie odpływu błota wyłaniają się i cuchną silnie. Pod korzeniami szczudłowemi krzewów, z licznych nor wydrążonych w błocie, wyłażą rzesze krabów i wygrzewają się w słońcu a zaniepokojone błyskawicznie się ukrywają. Murzyni łowią je na przynętę, zarzucaną na sznurku, przyczem krab chwyta zdobycz tak silnie kleszczami, że trudno mu ją wyrwać. W górze unoszą się sępy ścierwniki, wielkości kury, szybują z rozstawionemi nieruchomo skrzydłami, o charakterystycznie rozdzielonych lotkach. Przy drogach piaszczystych rozrzucone są nędzne wsie murzyńskie.
W okolicach odleglejszych spotykaliśmy dość liczne młaki, rowy, strumienie o wodzie wolno bieżącej, silnie zamulone, zarośnięte sitami, liljami wodnemi i salwinją. Ogólnie rzuca się w oczy stosunkowo duża rozmaitość form zwierzęcych przy wielkiem rozproszeniu osobników, co tłumaczy się równomierną dogodnością warunków życiowych na wielkim obszarze.
Rys. 3. Droga wiejska w okolicy Pernambuco.
W miarę oddalania się w głąb kraju, teren staje się coraz bardziej pagórkowaty, porośnięty suchą trawą, krzewami i nisko rosnącemi drzewami, między któremi gdzieniegdzie spotyka się karłowata palma o butelkowatym pniu. Krajobraz ten przypomina sertão, obszary stepowo-leśne, charakterystyczne dla wnętrza stanu, na których odbywają się wędrówki ludów. W okresie wielkiej suszy, występującej co 4 lata, roślinność sertão obumiera, a ludność wówczas z dobytkiem przesuwa się ku północy, by na wieść o deszczach opadłych w rodzinnych stronach wracać gromadnie.
Powyżej stacji filtrów, na Rio Gurjahu, wjechaliśmy w młody las tropikalny. Drzewa rosną gęsto, posplatane gałęźmi, o pniach pokrytych epifitami. Z konarów zwieszają się sznury lian. Powietrze wilgotne i bardzo nagrzane. Rozlega się śpiew i świegot ptaków, cykanie cykad. W górze wśród kwiatów koron drzew uwijają się rzesze kolibrów; w locie z dna kwiatów, czy też z liści zbierają one owady, odpoczywając co pewien czas, na gałązkach. Przeważają o upierzeniu brunatnem, niektóre o metalicznym zielonym połysku piórek z odcieniem złotawym. Wracamy o zmroku obok palących się rżysk trzciny cukrowej.
Wycieczki faunistyczne były naogół męczące, szczególnie w porze południowej, kiedy słońce nie rzucało prawie wcale cienia, Przy temperaturze powyżej 40° C pot zlewał obficie osłabłe ciało, towarzyszyła temu ciągła obawa przed porażeniem, o które tu łatwo. W ostatnich dniach dopiero zjawiły się chmury, które często wylewały strumienie ciepłej wody. Tworzące się kałuże w czasie krótkiej insolacji znikały.
W dniu 4 grudnia opuszczamy Pernambuco. Czternaście dni płyniemy ku małym Antylom. Częste szkwały. Z wysokich fal zrywają się stadka ryb latających, lecą przeważnie ukośnie pod wiatr, a pod silniejszym jego podmuchem płetwy piersiowe, pełniące rolę spadochronu, drżą lekko, co przypomina nieco ruchy skrzydeł ptasich. Długość ich lotu wynosi niekiedy 100 m.
Po przepłynięciu kanału Santa Lucia, dnia 19 grudnia wchodzimy do zatoki Fort de France, wrzynającej się na 10 km głęboko w zachodnie brzegi Martyniki, Na północy we mgle widoczny wulkan Pelé 1350 m wysoki. W centrum wyspy wznoszą się stromo wygasłe wulkany Piton de Carbet (1207 m). Od południa i wschodu okalają zatokę niewielkie wzniesienia dochodzące do 500 m. Przy szczytach Carbet, pokrytych roślinnością pierwotną, stale gromadzą się chmury pasatowe, skraplają na zboczach swą wilgoć, dając początek licznym i dużym rzekom, spływającym we wszystkich kierunkach. Południowa część wyspy jest znacznie niższa i mniej wilgotna.
Rys. 4. Dar Pomorza na redzie w zatoce Fort de France.
Martynika leży w środku wysp Nawietrznych między Santa Lucia i Dominiką. Posiada powierzchnię 987 km2 o bardzo gęstem zaludnieniu, na 1 km2 przypada 254 ludzi, Na 250 940 wszystkich mieszkańców, przeważnie murzynów i mulatów, wypada jedynie 10000 białych, kreolów francuskich i Francuzów. Biali zgrupowani są po miastach i przy fabrykach na plantacjach.
Południowa część wyspy najgęściej jest zaludniona, są tu największe plantacje trzciny cukrowej, stanowiące podstawowe bogactwo wyspy. Tereny pagórkowate i równinne pokryte są polami trzciny, monotonnie wyglądającemi, poprzecinanemi w miejscach niższych licznemi kanałami, Dość gęsta sieć kolejek wąskotorowych zbiega się przy fabryczkach, rumiarniach i cukrowniach. Zżęte źdźbła trzciny, po oczyszczeniu z liści, zwożą z pól wagonikami, ciągnionemi przez woły. Trzy razy do roku po zwózce pola pokryte obciętemi liśćmi wypala się, a po wyczerpaniu się gleby w ciągu trzechletniej eksploatacji, zostawia się je ugorem.
Produkcja rumu duża, jedna z fabryk z 40 hektarów trzciny może wyprodukować 350 000 litrów rumu rocznie. Pod względem faunistycznym plantacje nie przedstawiają nic ciekawego, jedynie w kanałach można znaleźć trochę form wodnych. Spotyka się dotychczas jeszcze wąż jadowity Lachesis lanceolatus, który dawniej był plagą wyspy, obecnie został prawie zupełnie wytępiony przez mangusty (Ichneumon), specjalnie w tym celu sprowadzone. Walki mangustów z wężami stanowią w miastach, po walkach kogutów, najbardziej wziętą atrakcję rozrywkową.
W uprzemysłowionej części wyspy znajdują się największe miasta handlowe, Fort de France i Lamentin.
Malowniczo przedstawiają się powyżej Fort de France zbocza rzeki Madame, płynącej na dnie głębokiej doliny, o brzegach porośniętych kępami olbrzymich bambusów, sięgających do 30 m wysokości. Na zboczach łagodniej pochylonych rosną drzewa chlebowe, mangowe, akacjowe, pomarańczowe, rankiem rozlega się śpiew i świegot ptaków.
Naogół rzeczki i strumienie mają charakter górski, płyną na dnie głębokich jarów, tworząc liczne kaskady. Roślinność zboczy bardzo bujna, skupiona w nieprzebyte gąszcza malowniczo wyglądające, na tle ciemniejszej żywej zieleni odcinają się jasne pióropusze bambusów.
Najbardziej pierwotne są górzyste części wyspy, najmniej zaludnione, szczególnie centralny masyw górski Piton de Carbet. Już powyżej 400 m na zboczach gór rosną lasy paproci drzewiastej. Wnętrze lasów bardzo wilgotne, wśród wysokich drzew z przewagą paproci, porośniętych epifitami, pnączami, płyną liczne strumyki, osłonięte kępami olbrzymich bambusów. Z konarów zwieszają się sznury lian, festony mchów. Z pod nóg, po rozmiękłej ziemi uciekają duże kraby lądowe i ukrywają się w jamach pod korzeniami drzew. Bliżej szczytów las przybiera wygląd coraz dzikszy, korony drzew gęsto się splatają, dając silny cień. Z nieco większych ssaków lasy te zamieszkuje dydelf Opossum, łowiony dla smacznego mięsa; jeden okaz otrzymany w podarunku udało się nam przewieźć do Ogrodu Zoologicznego w Warszawie.
Parowcem, stale kursującym wzdłuż zachodnich brzegów wyspy, płyniemy do Saint-Pierre. Brzegi wysokie gładkie, w przeciwieństwie do wschodnich, bardzo urozmaiconych, osłoniętych barjerami raf koralowych.
Na zboczach rosną kaktusy i agawy. W ujściach dolin wśród gajów kokosowych liczne wioski rybackie. Mijamy osadę Carbet, miejsce wylądowania Kolumba w 1502 r., tutaj została założona pierwsza kolonja francuska w 1635 r.
Przed nami wyłania się wulkan. Z pod samego stożka uchodzi ku morzu koryto rzeki Blanche, zniszczone ostatnio w 1929 r. wylewającą się z krateru lawą. Nad płaską zatoką, na południe od ujścia Rivière Blanche, rozciąga się niewielkie miasto St. Pierre. Przy ulicach wyciągniętych głównie równolegle do brzegu morza, między jednopiętrowemi domami widnieją liczne ruiny porośnięte roślinnością.
Przed 30 laty St. Pierre było największem na Martynice miastem handlowem i portowem. W dniu 8 maja 1902 r. wulkan eksplodował gwałtownie, wyrzucając olbrzymi słup gazów i tufów na 3 km w górę. Ku południowi powiał potężny prąd rozgrzanego powietrza i w krótkim czasie kwitnące miasto zamienił w cmentarzysko. Zginęło wówczas 30 000 ludzi. W porcie 16 statków uległo zniszczeniu.
Rys. 5. Ruiny z 1902 r. w St. Pierre.
Postanowiliśmy zwiedzić Mt. Pelé. Zwykle wycieczki kierują się z Morne Rouge, miasteczka leżącego przy południowem zboczu wulkanu. Do krateru prowadzi ścieżka turystyczna. Zbocza gór pokryte zwartemi lasami paprociowemi, wchodzącemi do wysokości mniej więcej 800 m. Wyżej zarośla krzewów i hale porośnięte trawami, mchami, widłakami. Z dna krateru, zawalonego głazami, wznosi się szary stożek wulkanu z jaśniejszemi smugami podłużnemi. Gdzieniegdzie nad fumarolami powiewają białe pióropusze dymów. Na szczycie lawy andezytowe zastygły w fantastycznych kształtach. Co pewien czas z pod wierzchołka obsuwa się głaz i porywa za sobą całą lawinę, walącą się w dół z głośnym łoskotem, wzbijają się przytem wysoko tumany tufu.
Od strony północno-zachodniej opuściliśmy się na dno krateru, poczem poczęło się wspinanie na zbocze stożka po olbrzymich omszonych głazach, niekiedy silnie nagrzanych, W kraterze nowszym, na wysokości 1300 m, natknęliśmy się na pionowy komin, wydobywa się z niego jak i ze szczelin sąsiednich gorąca para wodna. Zapach siarki. Nad poziomemi płaszczyznami ubitych tufów sterczą skały andezytowe, rozsypujące się powoli. Powietrze dość chłodne, w godzinach południowych temperatura wynosiła 16° C. Stale zsypujące się lawiny głazów uniemożliwiały wejście na sam szczyt stożka.
Schodziliśmy ku morzu Karaibskiemu korytem Rivière Blanche, drogą bardzo niewygodną po olbrzymiem rumowisku bomb wulkanicznych, dochodzących niekiedy do 2 m średnicy.
W ciągu prawie dwumiesięcznego pobytu na Martynice, poczyniliśmy liczne wycieczki faunistyczne, gromadząc materjał lądowy, słodkowodny i morski.
Dnia 10 lutego [1932] opuściliśmy Martynikę. Płyniemy ku Azorom poprzez Morze Sargasowe. Na falach unoszą się kępki glonów Sargassum, niekiedy tworzące duże wyspy. Występuje na nich swoista fauna wędrowna. Spotyka się rzadko ryby, iglicznia Syngnathus i Pterophryne (= Antennarius) o płetwach piersiowych podobnych do kończyn płazów. Ciekawe te rybki łażą, chwytając gałązki promieniami płetw piersiowych i brzusznych, liczne wyrostki skórne zwiększają jeszcze powierzchnię czepną. Wszystkie te przystosowania gwarantują bezpieczeństwo lokomocji. Wyłowiliśmy również gniazda Pterophryne, zbudowane z plechy, ściągniętej w kulistą bryłę silnemi nićmi śluzowemi, do których przymocowane są ziarnka ikry. Powyżej 30° szerokości północnej, zielsko opancerzone szkieletami mszywiołów, coraz cięższe, opuszcza się pod powierzchnię wody, coraz więcej na niem hydropolipów, kiełżów, dużych krabów z rodzaju Neptunus samców i samic, te ostatnie z jajami pod tarczą odwłoka.
Przed Azorami statek natknął się na silny sztorm, który trwał całą dobę. Huraganowy wicher rwał żagle. Olbrzymia fala 10 m wysoka wywoływała przechyły do 40°, przewalała się przez pokłady, porywając kuter ratunkowy. Załoga i uczniowie dzielnie pracowali, narażając się na potłuczenia i niebezpieczeństwo zmycia za burtę.
Dopiero dnia 9 marca dopłynęliśmy do wyspy Fayal na Azorach. W dali wznosi się wyspa Pico z potężnym szczytem wulkanu Pico Alto (2320 m), pokrytym śniegami. Najwyższy szczyt Fayalu, wygasły wulkan Pico Gorda (1021 m), przesłonięty jest chmurami. Na tle wzgórzy pociętych tarasami, na południowo-wschodnim krańcu wyspy, między półwyspem Guia i wąwozem Ribeira dos Flamengos, leży niewielkie miasto portowe Horta o europejskim wyglądzie. Postój w Horcie był krótki jednodobowy, połowy robiliśmy jedynie na krańcach miasta i to wyłącznie lądowe. Naturalnych zbiorników słodkowodnych nie spotkaliśmy.
Dnia 10 marca opuszczamy Fayal. Mijamy wyspę São Jorge, przepływamy między Graciosa i Terceira. Od Azorów do Polski płynął statek 20 dni, przystając jedynie krótko w Hawrze.
W dniu 1 kwietnia [1932] byliśmy już w Gdyni. Zbiory faunistyczne, nagromadzone w czasie półrocznej podróży, zostały przekazane Państwowemu Muzeum Zoologicznemu w Warszawie.
Stanisław Feliksiak, 1932
Publikacja: Wszechświat; nr 5, 1932.