Dygresja #3: Zapiski codzienne Ryśka

Tu Cię, Rysiu, prawdopodobnie zaskoczę. Nie wiem, czy pamiętasz (a pewnie nie pamiętasz), że dałeś mi kiedyś tekst Twego – pisanego dzień po dniu, przez 132 dni – Dziennika antarktycznego.

Jest to lapidarny zapis wydarzeń pokładowych. Z którego można się dowiedzieć różnych rzeczy, a przede wszystkim tego, że sama żegluga nie była tak sielankowa, jak to teraz z naszych opowieści wydawać by się mogło.

 

7.12.1980, niedziela (1)

Po kolacji, przy której miałem doskonały apetyt, kiwa i chociaż nie tak bardzo, to jednak odczuwałem pewne mdlenie. Mimo to biorę się do spisywania swoich wrażeń, nie wiem jeszcze, co z tym zrobię, ale na pewno napiszę jakiś artykuł do „Tygodnika Pilskiego”.

 

9.12.1980, wtorek (3)

W nocy (mamy psią wachtę) zmieniamy hals i okazuje się, że nie widać Bornholmu. Przy śniadaniu Kapitan jest wyraźnie niezadowolony, płyniemy na silniku pod wiatr, co sprawia, że poruszamy się w ślamazarnym tempie. Jesteśmy 20 Mm poniżej Bornholmu a przecież mieliśmy dziś być w Holtenau (wejście do Kanału Kilońskiego).

Dzisiaj podczas mojej wachty wiatr potargał foksztaksel (wiało 10-11°B z WNW), musieliśmy odpaść i lecieć pełnym wiatrem na wschód. Cała wysokość mozolnie zarobiona, została stracona.

 

10.12.1980, środa (4)

Dziś wieczorem Roman (mechanik) wyciągnął gitarę i zaczął grać. Pracowałem wtedy w forpiku porządkując z Włodkiem i Dariuszem Boguckim porozbijane słoiki z chrzanem i sokiem wiśniowym. […] Kończymy kambuz i mamy wachtę. Na górze istne piekło, wyje, pada, siecze. Wiatr od 9 do 10°B. Płyniemy przez Ławicę Orlą, nad Wolinem, głębokość spada do 10 m. Jeszcze nigdy te cztery godziny nie dłużyły się tak, jak wtedy.

 

12.12.1980, piątek (6)

Rano okazuje się, że jesteśmy już powyżej wyspy Fehmarn. Zakładam się z Tomkiem, że będziemy w Holtenau przed 20-tą. […] Wygrałem zakład, jesteśmy w Holtenau ok. godz. 19.

 

31.12.1980, środa (24)

Wieczorem tuż przed 24.00 okazało się, że trzeba w związku z silnym wiatrem zrzucić bombramsztaksla, bombrama i bezana. Tak więc tuż przed Nowym Rokiem byłem na wysokości 30 m, kołysząc się w podmuchach tężejącego wiatru. Chyba nie będę miał takiego drugiego Sylwestra. Przed północą wyszliśmy na mostek i złożyliśmy sobie życzenia, czując się naprawdę związani ze sobą jak rodzina.

Dopowiem:

Dobrze, że napisałeś „chyba”. Bo „taki drugi Sylwester” przyszedł 8 lat później. Horn już był wtedy za nami, ale wciąż bujaliśmy się na wysokości Ziemi Ognistej od strony Pacyfiku i wiało równo „jedenastką” albo „dwunastką”. Będzie o tym mowa w następnym rozdziale, będzie nawet mapa.

 

28.01.1981, środa (53)

Rano mamy sztorm z SW ok. 10° B. Zaraz po apelu bierzemy się do żagli. Wychodzenie na reje jest niebezpieczne, ale trzeba. Kiedy wisieliśmy na rejach, nagle przychodzi straszne uderzenie, które przycisnęło nas brzuchami do rej. Jak opowiadał o tym Kaziu, przyszła taka fala, że woda zalała go całkowicie, a Chiefa widział już prawie za burtą.

Dopowiem:

Byłem wtedy w grupie obsługującej takielunek żagli rejowych na pokładzie. Mocowaliśmy się z linami przy nagielbanku obok windy kotwicznej. Nagle dziób poleciał w dół, a z prawej burty na pokład weszła góra wody. Przed windą stał Andrzej Marczak – Chief. Zobaczyłem, jak zawisł w powietrzu, a fala uderza go i niesie – w powietrzu – za burtę. Szczęściem uderzenie przyszło po skosie – Andrzej poleciał do tyłu w lewo i zatrzymał na wewnętrznej stronie want fokmasztu, na drablinkach, dobre pół metra nad pokładem. Wszystko trwało krócej niż mgnienie oka, a my w tym momencie przygnieceni do windy lub przedniej ściany nadbudówki, nie byliśmy w stanie nic zrobić. Wrażenie było tak straszne, że obraz tego wydarzenia mam do dziś utrwalony w pamięci, jak na fotograficznej kliszy.

 

2.02.1981, poniedziałek (58)

W nocy nagle wywołują nas do żagli rejowych. Wypadam na dek i wiatr prawie wciska mnie z powrotem do zejściówki. Wieje 10° B i płyniemy z szaloną prędkością niosąc wszystkie żagle. Po uporaniu się z żaglami idziemy spać, za to wiatr ścicha. I tak jest do godziny 6.00. Potem zaczyna wiać, stawiamy z Tomkiem (tylko we dwóch) marsle i bombram. […] Jesteśmy w połowie Cieśniny Drake’a.

 

3.02.1981, wtorek (59)

Płyniemy bajdewindem 210° z prędkością 8,5 w. Jak tak dalej pójdzie, będziemy na King  George za dzień lub dwa. Dziadek Bogucki wprowadził zaciemnienie całego jachtu (aby lepiej widzieć w nocy) oraz wygaszenie latarni burtowych. […]

Wieczorem urządzono pożegnalne przyjęcie dla polarników, wszyscy byli wzruszeni a oni najbardziej. Przed imprezą zauważono pierwszą górę lodową (nie zauważono jej na radarze, co wszystkich zbulwersowało). […] W połowie imprezy musieliśmy zwijać rejowe, bo zaczęło wiać więcej.

 

4.02.1981, środa (54)

Od rana widać góry lodowe, tworzące groźne i niesłychanie piękne widowisko, stopniowo wpływamy w rejon wysp. Skręcamy i przepływamy między Wyspą Nelsona i Roberta I, cieśnina ta nazywa się od imienia Lorda Nelsona.

 

5.02.1981, czwartek (55)

Przez całą noc kręciliśmy kółka nie chcąc stawać na kotwicy, zaś rano zaczęły się dziać niesamowite rzeczy. Kręciliśmy ósemkę obok wyspy Dufayel, a wiatr tężał i przybierał niesamowitą siłę. Przez długie chwile było powyżej 60 w (100 km/h), a dwa uderzenia były tak straszne, że jacht bez żagli przechylał się ok. 20°. […]

Potem dowiedzieliśmy się, że na lądzie zmierzono prędkość wiatru i dwa podmuchy miały siłę 120 w (200 km/godz.). U nas mogło być więcej, bo były to tzw. wiatry spadowe czyli halny, spowodowane górami. Kilka razy płynęliśmy w stronę tęczy, która opasywała góry z jednej strony i schodziła do wody wzdłuż zbocza po drugiej stronie, dosłownie o kilkaset metrów dalej. Po wachcie, która była dłuższa o 1 godzinę ze względu na przestawienie czasu, zwaliliśmy się jak kłody do koi, a kiedy obudziliśmy się, było już spokojnie i staliśmy naprzeciw bazy Arctowskiego na kotwicy.

 

11.02.1981, środa (67)

W nocy rozpoczął się kolejny sztorm. Na wachcie mamy kilkakrotną zmianę pogody: od pięknej i sło­necz­nej do sztormu o sile 11° B. Kolejne pozycje astro przenoszą nas na E lub N. Mamy ok. 60 Mm do Falklandów.

KazimierzRobak
26 listopada 2018

 


powrót do: Ryszard Mokrzycki – POPŁYŃMY, cz. II