Kapitan Ziemowit Barański opowiada: Jak nie popłynąć na pierwszy rejs morski

Pierwsze poważniejsze kroki żeglarskie stawiałem w 1952 roku, kiedy zostałem zakwalifikowany na kurso-rejs na Jeziorach Mazurskich, gdzie uzyskałem stopień żeglarza jachtowego.

Na jesieni tego samego roku rozpocząłem studia na wydziale Chemii UMCS w Lublinie i natychmiast zgłosiłem się do Zarządu Okręgu Ligi Morskiej w Lublinie, gdzie kontynuowałem moje szkolenie żeglarskie i w 1954 roku uzyskałem kolejny stopień żeglarski sternika II klasy (odpowiednik późniejszego sternika jachtowego). W latach 1954-1955 prowadziłem szkolenie żeglarskie zarówno w Lublinie jak i centralnych ośrodkach Ligi Morskiej w Kruszwicy i Giżycku, uzyskując stopień instruktora żeglarstwa I klasy (tak to się wtedy nazywało).

Wszystko to jednak było żeglarstwem śródlądowym, a ja chciałem pływać po morzu i zdobywać dalsze stopnie żeglarskie.

W tamtych czasach nie było to łatwe. Liga Morska (po 1953 r. – LPŻ, Liga Przyjaciół Żołnierza) prowadziła rejsy na Młodej Gwardii (przechrzczony w tamtych czasach Generał Zaruski), ale jeden jacht na całą Polskę to było trochę mało i wejście do jego załogi graniczyło z cudem.

Czasem była jednak szansa dostania się na jeden z mniejszych jachtów eksploatowanych przez JKM LPŻ „Gryf”. W 1954 roku uśmiechnęło się do mnie szczęście i zostałem zakwalifikowany na taki rejs.

Przyjechałem do Gdyni i zostałem zaokrętowany na jacht, który chyba nazywał się Neptun. Pierwsze dwa dni szykowaliśmy go do rejsu wykonując drobne naprawy żagli i inne roboty bosmańskie, a kapitan zarządził też rodzaj egzaminu z nawigacji, bo stanowisko II i III oficera miało być obsadzone przez osoby ze stopniem sternika II klasy, gdyż tylko jeden z uczestników miał stopień sternika I klasy (odpowiednik późniejszego i obecnego jachtowego sternika morskiego).

Egzamin zdałem bez problemów, a więc była szansa, że nie tylko popłynę na rejs, ale być może nawet będę pełnił funkcję oficerską.

 

Trzeba tu wyjaśnić, jakie dokumenty potrzebne były wówczas do odprawy granicznej przeprowadzanej przez ówczesny WOP. Nie było jeszcze dowodów osobistych, a nawet książeczek żeglarskich, dziś wystawianych przez OZŻ, bo nie istniał jeszcze Polski Związek Żeglarski (reaktywowano go w dopiero po 1956 roku).

Liga Morska (a potem LPŻ) miała co prawda – na swój wewnętrzny użytek – „Książeczki Pracy Żeglarza”, nie były one jednak żadnym oficjalnym dokumentem.

Jedynym dowodem tożsamości była „Karta meldunkowa”: kawałek papieru z imieniem i nazwiskiem, datą urodzenia i miejscem zamieszkania, ostemplowany przez miejscową władzę administracyjną w miejscu zamieszkania.

Do odprawy granicznej przy wyjściu na rejs krajowy (bez zawijania do portów innych państw) potrzebne były zatem te dwa dokumenty:

  • „Książeczka Pracy Żeglarza” Ligi Morskiej
  • Karta meldunkowa

Instrukcja dotycząca zakwalifikowania na rejs morski, podawała tę informację dokładnie. Oba dokumenty miałem ze sobą.

 

Po przygotowaniu jachtu mieliśmy wypłynąć w rejs. Wcześniej wszystkie potrzebne dokumenty – listę załogi i dokumenty osobiste – kapitan musiał przedstawić na posterunku kontrolnym WOP, który znajdował się na końcu pirsu basenu jachtowego w Gdyni.

Kapitan poszedł tam – ale po chwili wrócił. Zakomunikował mi, że nie mogę popłynąć z uwagi na niezgodność danych w moich w dokumentach. Okazało się, że jakaś urzędniczka czy urzędnik wystawiający kartę meldunkową wpisał moje imię jako Ziemowid, co zauważył skrupulatny oficer WOP. Tłumaczenia, że to wyraźna pomyłka nic nie dały. Musiałem ze łzami w oczach pomaszerować na stację kolejową, bo w książeczce LM byłem Ziemowit, a w karcie meldunkowej Ziemowid.

Tak skończył się mój pierwszy sen o rejsie morskim. Oczywiście nie dałem za wygraną: po dwóch latach, w 1956 roku, zakwalifikowany zostałem na rejs na Młodej Gwardii.

I tak to się zaczęło.

Dziś w książeczkach żeglarskich mam: 128 rejsów, 297.468 Mm, wody europejskie, Atlantyk, Pacyfik.

Ziemowit Barański
13 czerwca 2023


PS.

O tym, jak kpt. Ziemowit pływał na różnych jachtach i żaglowcach i o wielu jego przygodach przeczytacie
w antologii Jak się raz zacznie…,
bo jest tam 80 opowiadań z żeglarskiego życiorysu Kapitana.
► Sięgnijcie po książkę (bo to już ostatnie egzemplarze!)

 

 


► Periplus – powrót na Stronę Główną