Wprowadzenie.
Kim jest kpt. Henryk Jaskuła dorosłym żeglarzom mówić nie trzeba, młodszym – przypomnę.
W latach 1979-1980, w ciągu 345 dni, dokonał on, jako trzeci żeglarz na świecie, niezwykłego wyczynu: opłynął samotnie pod żaglami świat wokół trzech przylądków – Agulhas, Leeuwin i Horn – bez zawijania do portów. Czyli, jak to się w terminologii żeglarskiej przyjęło mówić: solo i non stop. Płynął na wybudowanym w Stoczni im. Conrada w Gdańsku 14-metrowym drewnianym jachcie Dar Przemyśla.
Kpt. Jaskuła za port wyjścia i wejścia obrał Gdynię, więc do żeglugi wokółziemskiej, którą mógł zacząć i skończyć w jakimkolwiek porcie oceanicznym, dołożył samotną żeglugę przez Cieśniny Duńskie i kanał La Manche; odcinek, którego samotne przejście pod żaglami – i to w dwie strony – samo w sobie jest zadaniem bardzo trudnym.
Bałtyk, 12 czerwca 1979 – początek rejsu.
Fot. Jerzy Fijka
Kapitan Jaskuła płynął, gdy nie istniały (a przynajmniej nie były dostępne dla zwykłych ludzi): GPS, mapy elektroniczne, AIS i kolorowe komputero-radary ARPA, telefony satelitarne. Nie miał natychmiastowego dostępu do prognozy pogody; o tym, co będzie, wnioskował z odczytów barometru, a co było – to było. Prowadził astronawigację, która wymagała uwagi, dokładności, systematyczności i wiedzy. Na pokładzie miał tylko dwa odbiorniki radiowe i UKF-kę o zasięgu kilkunastu mil.
Po powrocie (20 maja 1980) kpt. Henryk został uhonorowany wszelkimi możliwymi nagrodami żeglarskimi, otrzymał też kilka odznaczeń państwowych. Fetowany był szczególnie w rodzinnym Przemyślu, który – choć od morza oddalony – znalazł się nagle w centrum uwagi żeglarskiego świata.
Gdynia, basen jachtowy im. Zaruskiego, 20 maja 1980 – powrót.
Fot. Jerzy Fijka
Za swój wyczyn Henryk Jaskuła otrzymuje nieustannie kolejne laury: honorowe członkostwo PZŻ (2007), honorowe obywatelstwo miasta Przemyśl (2008), nagrodę Conrad (2008), patronat nad szkołą podstawową nr 14 w Przemyślu (2009), nagrodę Super-Kolos (2013), tablice pamiątkowe w Alejach Żeglarzy (np. w Nowym Warpnie, 2014), Topór Chwały Mórz (2018).
Wątki osobiste
Zajmując się w redakcji sportowej żeglarstwem właśnie, byłem na gdyńskiej kei, gdy Dar Przemyśla wypływał w rejs.
Henryka miałem zaszczyt poznać osobiście tuż przed jego powrotem do Gdyni, 14 maja 1980 r., gdy podpłynąłem pod burtę Daru Przemyśla na szalupie statku szkolnego WSM Horyzont, co Henryk uprzejmie odnotował w rejsowym Dzienniku osobistym. Byłem wtedy w ekipie dziennikarzy, którzy wypłynęli Horyzontem na powitanie żeglarza. Wraz z kpt. Witkowskim i uczniami Szkoły Morskiej towarzyszyliśmy mu w ostatnim – nerwowym, bo w kompletnej flaucie – etapie wielkiego rejsu.
Bałtyk, 14 maja 1980 – na pokładzie ms Horyzont. W tle: Dar Przemyśla.
Fot. Jerzy Fijka
Po zakończeniu rejsu współorganizowałem w Warszawie konferencję prasową kpt. Jaskuły dla dziennikarzy polskich i zagranicznych, i przygotowywałem materiały informacyjne dotyczące żeglarza, rejsu i jachtu.
W tym samym 1980 roku widziałem się jeszcze z Henrykiem kilkakrotnie przed jego wypłynięciem (23 października 1980) w załogowym rejsie Darem Przemyśla do Argentyny. Przypadek zdarzył, że płynąc Pogorią w rejsie antarktycznym (od 7 grudnia 1980) podążaliśmy śladami Henryka, jego jachtu i załogi: w marinach Las Palmas i Rio de Janeiro el Capitán Polaco – o capitão polonês dobrze był pamiętany.
Niepokoje
Kilka lat po wielkim rejsie, Henryk uznał, że jego wyczyn jest kwestionowany i rozpoczął kampanię, w której zaprzeczał zarzutom i udowadniał ich nieprawdziwość.
Nie pomagały listy i pisma oficjalne, które dostawał w odpowiedzi, że nikt i nigdy nie podważał jego oświadczeń ani osiągnięć. Henryk pisał coraz więcej, polemizując z oponentami, których – moim zdaniem – nie było.
Twierdzę tak na podstawie własnych doświadczeń. Udało mi się w życiu przepłynąć nieco mil morskich, w różnych załogach. O rejsie Henryka rozmawialiśmy zawsze i często, gdyż – co tu kryć – uważałem za powód do dumy i chwaliłem się tym, że byłem w wąskim gronie witających Dar Przemyśla i jego kapitana jeszcze na Bałtyku.
Nigdy-przenigdy w tych rozmowach nie słyszałem ani nie wyczułem od nikogo nawet cienia powątpiewania. Wszyscy i zawsze wyrażali się o wyczynie Henryka Jaskuły z najwyższym uznaniem, podziwem i atencją. Co było oczywiste i naturalne – bo jak inaczej można o tym mówić? By być dokładnym: o Henryku wyrażał się negatywnie jeden tylko żeglarz, Polak mieszkający w Kalifornii, ale i on – promujący zawsze i wyłącznie siebie samego – nie podważał wyczynu żeglarskiego, a atakował od strony ideologicznej, że Henryk pływał pod banderą państwa komunistycznego (a niby pod jaką „inną” polską banderą wówczas miał pływać?).
O tym, że Henryk walczy z czymś, czego nie ma i jego obrona wcale nie jest konieczna, pisałem do niego nie tylko ja. Pisali notable organizacji żeglarskich, pisali znani i poważani kapitanowie, uznawani powszechnie przez środowisko za wyrocznie. Wydawałoby się, że w jakiś sposób to Henryka ułagodziło, gdyż liczba jego tekstów polemicznych zmalała.
Dolałem benzyny…
Nie tak dawno redagowałem książkę znanego Autora na temat żeglarstwa, w tym – żeglarstwa samotnego. Nie mogło w niej zabraknąć rozdziału poświęconego Henrykowi.
Rozdział ten zaczyna się zdaniem:
Henryk Jaskuła jest pierwszym polskim żeglarzem, który samotnie opłynął świat – bez zatrzymania w jakimkolwiek porcie pośrednim – na trasie Gdynia – Gdynia.
Kończy zaś tak:
Henryk Jaskuła jest trzecim samotnym żeglarzem na świecie, który opłynął glob non stop i jedynym (na razie) Polakiem, któremu to się udało na tak długiej trasie.
W środku jest opis rejsu utrzymany w tym samym tonie: szacunku i uznania dla wielkiego żeglarskiego wyczynu.
Adjustowałem ten rozdział ze szczególną – jak mi się wydawało – uwagą, świadom drażliwości Henryka. Niestety: znalazło się tam także zdanie następujące:
Podobnie jak Crowhursta, Jaskuły nikt nie widział ani nie słyszał między Przylądkiem Dobrej Nadziei i Hornem.
Nie spotkać żadnego statku w „czterdziestkach” i „pięćdziesiątkach” nie jest naganne i stwierdzenie tego nie jest żadnym zarzutem. W tym wypadku jednak jest to stwierdzenie nieprawdziwe, bowiem na Oceanie Indyjskim Dar Przemyśla spotkał się ze statkiem Fiolent – trawlerem-przetwórnią z Kercza, płynącym pod banderą ZSRR, co umknęło Autorowi i mnie. Tego typu przeoczenia zdarzają się wszystkim autorom świata, ale od tego są redaktorzy, by je wyłapywali. Ja natomiast – jako redaktor właśnie – przeoczyłem to i zdanie zostawiłem bez zmiany. Kajam się i posypuję głowę popiołem, bo przecież o tym spotkaniu wiedziałem i powinienem był pamiętać.
Moje przeoczenie dolało benzyny do ognia: Henryk uznał je za kolejny atak, podważający prawdziwość jego wyczynu.
Trawler R717 (przetwórnia-zamrażalnia) mt Evrika (nr burtowy КВ-7111), jednostka bliźniacza mt Fiolent (ФВ-0102).
Oba ze stoczni VEB Volkswerft w Stralsundzie, NRD (1971 i 1972) jako unowocześnione wersje typu „Atlantik”;
dł. 82 m; szer. 13,62 m; zanurz. przy pełnym załadowaniu 5,25 m; wyporność 3416,5 t
Fot. Gerolf Drebes <www.shipspotting.com>
Konteksty
Pierwszym zarzutem Henryka było to, że w jednym zdaniu znalazło się nazwisko jego i niejakiego Crowhursta, co miało być sugerowaniem… i tak dalej. Kim był Crowhurst – pisać tu nie będę, ale faktem jest, że żadne opracowanie dotyczące samotnego żeglarstwa nie może o nim nie wspomnieć. Podobnie jak nie może nie wspomnieć o wyczynie Robina Knox-Johnstona, Chaya Blytha i Henryka Jaskuły. Kontekst jednak za każdym razem jest tak różny i oczywisty, że aż żenadą wydaje się dodatkowe tego wyjaśnianie.
Z drugim zarzutem Henryka polemizować nie zamierzam, bo jest słuszny. Faktem niezbitym jest, że na Oceanie Indyjskim Dar Przemyśla spotkał statek rybacki Fiolent.
Było to we czwartek 20 września 1979 o godz. 0830 GMT, na pozycji 39°17,5’S, 23°43,3’E (pozycja z Fiolenta to 39°15’S, 23°34’E, co Henryk odnotował w Dzienniku Jachtowym i Dzienniku Osobistym).
Po spotkaniu kapitan Fiolenta przekazał do Polski radiogram (odebrany przez Szczecin Radio), w którym podał pozycję Daru Przemyśla.
Pisał o tym oczywiście Głos Szczeciński, a także rzeszowskie Nowiny i katowicka Trybuna Robotnicza, gdzie tekst podpisał Zenon Gralak, dziennikarz z Trójmiasta, stąd wniosek, że informacje zamieściły też dzienniki Wybrzeża.
Głos Szczeciński, 22-23 września 1979, str. 1 Trybuna Robotnicza (Katowice), 25 września 1979, str. 2
Nowiny (Rzeszów), 24 września i 13-14 października 1979
Henryk ma na ten temat własną teorię: „nie jest przypadkiem, że żadna gazeta centralna nie podała tej informacji, więc wiele wskazuje, że ta informacja została celowo zablokowana”.
Odpowiem od razu: jest to teoria spiskowa. W PRL wiadomości „blokowała” cenzura. Gdy coś zablokowała – blokada była całkowita i nie było szans, by informacja z „czarnej listy” ukazała się gdziekolwiek, zwłaszcza w drugim co do ważności partyjnym dzienniku jakim była katowicka Trybuna Robotnicza. Za coś takiego wylatywał z hukiem redaktor naczelny. Poza tym wiadomość o spotkaniu z Fiolentem pojawiła się na „szczeblu centralnym” – podała ją Polska Agencja Prasowa, o czym świadczy podpis w notce z Głosu Szczecińskiego.
W niczym to jednak nie usprawiedliwia mnie. Tym bardziej, że „pilotując” rejs Henryka Jaskuły od strony dziennikarskiej, wiadomość o spotkaniu z Fiolentem sam umieściłem w biuletynie informacyjnym dla prasy krajowej. Również po rejsie, publikując (za zgodą autora) fragmenty Dziennika osobistego Henryka w tymże biuletynie, zamieściłem m.in. właśnie relację z tego spotkania.
Ekspiacja
Mogę – za Stanisławem Trembeckim – powiedzieć:
Nie masz żadnej tak ciężkiej pokuty, której bym bardzo chętnie nie przyjął, abym tylko zupełną mógł uczynić ekspiacją.
Brak wzmianki o Fiolencie w rozdziale wspomnianej książki jest moją winą, bo – powtórzę – to redaktor jest od wyłapywania takich nieścisłości.
Czemu tak się stało? Nie wiem. Zaćmienie pamięci? Reguła 1:9 (kiedy na 10 wysłanych pocztówek nie dochodzi jedna, pewne jest, iż to ta, na której dotarciu do celu najbardziej nam zależało)?
Nie ma co jednak owijać w słowa oczywistego błędu.
Autora już przeprosiłem. Teraz, jako redaktor, kładę uszy po sobie i mówię: przepraszam, Henryku!
Kazimierz Robak
3 lutego 2018
Fot. na Stronie Głównej: Jerzy Fijka