Kazimierz Robak: Tajny radca

Było kiedyś państwowe stanowisko urzędnicze o nazwie „tajny radca”. Teoretycznie może i jest do dziś, bo skoro tajny – to nic nie wiadomo. Takim tajnym radcą był np. Johann Wolfgang von Goethe, ale o tym co robił (i czego nie robił) na weimarskim dworze swego przyjaciela Großherzoga Karla Augusta dość dobrze wiadomo, bo też i co za tajny urzędnik mógł być z poety, pisarza i pogromcy serc niewieścich.

Wyobrażam sobie jednak, że prawdziwy radca, jeśli był tajny, idąc – zasłaniał twarz kołnierzem lub połą peleryny, a swemu pracodawcy szeptał rady do ucha. I tacy tajni radcy mogli o sobie mówić, że „pełno nas, a jakby nikogo nie było”.

 

Nie ukrywam, że jestem zbieraczem: kolekcjonuję nonsensy, paradoksy i curiosa dnia codziennego. Chciałbym bardzo móc nazwać je drob­nymi, ale nie zawsze jest to możliwe, więc dajmy spokój przymiotnikom.

Takim paradoksem jest „tajny radca”. Bo niby wszyscy widzą, a nikt nic nie wie.

Takim paradoksem jest na przykład nie sama pomyłka, która zakradła się do artykułu w National Geographic (► „Długość czyli szerokość”), a fakt, że to właśnie pismo nie zareagowało w ogóle – np. w formie erraty – na swą pomyłkę w kierunkach i koordynatach, geograficznych jak najbardziej. Czyli: jest – ale udajemy, że nie ma.

Trochę to nawet rozumiem, bo podejrzewam, że interpelacja w tej sprawie nie doszła do żadnego miarodajnego czynnika, a utknęła „w admi­nistracji”: osoba odbierająca emaile, mająca tyle tylko wiedzy i inteligencji, ile trzeba do ich odbierania, wzruszyła ramionami na czepiactwo masy czytelniczej i posłała list do kosza.

Za takim rozumowaniem stoi też Matka Statystyka: bowiem to administracja – ponadnarodowa i ponad wszelkimi opcjami politycznymi, wypo­sażona jedynie w bezwładność i wszechwładność – jest najobfit­szym źródłem mojej kolekcji. Bo tworząc biurokrację, z biegiem lat sama biurokracją się staje, czyli z pozycji twórcy przechodzi (już dawno przeszła!) na pozycję tworzywa. To o niej pisał Kafka, który wiedział, co było i co będzie. To ją definiował Parkinson, który wiedział dlaczego i jak.

 

 

Opowiem inną historię, dziwniejszą… Właśnie na tajności i paradoksach opartą.

 

W instytucji, dla której pracuję, tworzy się organizacja. Niby nie tajna, ale jednak trochę: jest to bowiem związek zawodowy – pracodawcy takie zrzeszenie tolerować, zgodnie z prawem, muszą, ale lubić – nie lubią. Związek więc przybiera na sile dzięki agitatorom, którzy działają na tyle prężnie, że właśnie dochodzi do wyborów. A wybory, jak stanowi prawo, są tajne, bo nikomu nic do tego kto, komu, kogo, z kim i dlaczego.

Dostałem więc list. W liście były:

  1. Karta do Tajnego Głosowania,
  2. Koperta Wewnętrzna – na wypełnioną Kartę do Tajnego Głosowania,
  3. Instrukcja, jak należy głosować w tajnym głosowaniu,
  4. Koperta Zewnętrzna (z adresem, znaczkiem i innym nadrukami), w której należało wysłać do komisji wyborczej Tajną Kopertę zawierajacą wypełnioną Kartę do Tajnego Głosowania.

 

Ad. 1.

Na Karcie do Tajnego Głosowania wszystko było, jak należy. Największe litery oznajmiały, że jest to Oficjalna Karta do Tajnego Głosowania – Official Secret Ballot. Punkt trzeci instrukcji informował: NIE PODPISUJ TEJ KARTY.

 

Ad. 2.

Koperta Wewnętrzna rozpoczynała już paradoksu stopień pierwszy.

W punkcie pierwszym ponownie informowała – wielkimi literami – by NIE PODPISYWAĆ karty do głosowania: DO NOT SIGN the ballot.

Później były dwa punkty instrukcji: jak włożyć kartkę papieru do koperty, jak zakleić kopertę i jak włożyć ją do innej koperty (tej z adresem i znaczkiem).

W punkcie czwartym znów były wielkie litery, chyba dla tych, którym nie chciało się już go czytać. A one nakazywały: NAPISZ SWOJE NAZWISKO na Kopercie Zewnętrznej (tej z adresem) – SIGN YOUR NAME.

 

Ad. 3.

W Instrukcji paradoks zadomowił sie na dobre.

Tak, głosowanie jest tajne, prowadzone i nadzorowane przez Komisję.

Tak, to jest tajne głosowanie. Jednakże głos zostanie unieważniony i nie będzie uwzględniony, jeśli głosujący: nie złoży własnoręcznego podpisu na Kopercie Zewnętrznej (tej z adresem i znaczkiem) po słowie „Podpis”, by jego nazwisko mogło zostać odhaczone w spisie uprawnionych do głosowania.

Ponieważ wychowałem się w tej części świata, w której narodziła się mądrość: „myślisz – to nie mów, mówisz – to nie pisz, piszesz – to nie podpisuj, podpisujesz – to się nie dziw”, więc wsadziłem Kartę do Tajnego Głosowania do Koperty Wewnętrznej i popatrzyłem pod światło. Rezultat oględzin mnie nie zdziwił. Nie zdziwiła mnie także…

 

Ad. 4.

…Koperta Zewnętrzna (ta z adresem i znaczkiem), choć zdziwić mogła. Bo na niej było nie tylko miejsce na własno­ręczny podpis. Pod podpisem należało jeszcze napisać imię i nazwisko drukowanymi literami. A gdyby tego było mało, pod spodem był jeszcze numer: według wszelkiego prawdopodobieństwa mój numer. Gdzieś tam odhaczony i sprawdzany przez jakąś komisję, w której uczciwość miałem wierzyć.

 

Nie zdziwiłem jednak i sam siebie, gdy wypełniłem Kartę, wsadziłem do Koperty Wewnętrznej, później do Koperty Zewnętrznej, podpisałem i wysłałem. Lubiąc paradoksy muszę założyć możliwość zaistnienia tożsamości między twórcą a tworzywem.

Poza tym uważam, głosować trzeba.

Rys. Saul Steinberg (1963)

 

 

Nie dziwi mnie i to, że wiele osób nie wie, o czym mówię. Słuchają, po czym z całą powagą mówią: „No tak. To przecież jest tajne. Ale…” Ale oni nie wiedzą, jaka może zachodzić współzależność między myśle­niem a zdziwieniem i wierzą w uczciwość komisji.

 

Również mnie nie zdziwią ci, co rzucą komentarz w stylu „No tak. Wiadomo. To przecież jest Ameryka…”, bo nie mają pojęcia, o czym mówią. W dodatku wydaje się im, że to tylko „głupi Jankesi” i że niebezpieczeństwo jest daleko.

Nie jest. Zadomowiło się u nas od dawna i czuje się jak najlepiej. Ostatnio widziano je w pewnej państwo­wej instytucji z siedzibą w Warszawie, która pół roku temu wezwała kilka osób do obowiąz­kowego stawien­nictwa (pod rygorem odpowiedzialności) w dniu 25 października roku bieżą­cego. Tydzień temu insty­tucja przesunęła termin o pięć dni, bo w tygodniu 21-26 października wszyscy jej urzędnicy mają szko­lenie zawodowe – tu poinfor­mo­wano dokładnie, że w Mikołajkach. I już.
Żadnego „przepraszam”, bo przecież powiedziano, że w Mikołajkach. Żadnej próby ustalania nowych terminów.
„Przesunięte – przybyć – wykonać”. Aha: wykrzyknik.

 

Proces w Zamku już dawno się zaczął. Pytanie „Kiedy się skończy?” jest bezpodstawne, bo założeniem tego procesu jest trwanie w nieskoń­czo­ność. Póki ktoś tego nie przerwie, rzecz jasna.
I ten ktoś – to my!
Pewnie dlatego wysłałem kopertę w kopercie. Ale Kartę do Tajnego Głosowania włożyłem do Koperty Wewnętrznej złożoną na czworo. Być może wbrew instrukcji, ale na wszelki wypadek.

 

Była kiedyś piosenka o Henryku Największym Rozbójniku. I w tej piosence było m. in. tak:

Wieczór wyjdzie, rano przyjdzie, zawsze z sobą coś przyniesie,
raz jej przyniósł damską rączkę, a na rączce tej obrączkę.
Innym razem, dla humoru, złoty order z radcą dworu
… 

Gdyby to był tajny radca, który wymyślił taki system tajności wyborów, jak opisałem, to ja byłbym nawet za.

Nie wiem, czy to moje „za” jest nawoływanie do nienawiści, czy nie, zresztą i tak poparcie jest  metaforyczne, bo podobno dziś prawdziwych tajnych radców już nie ma. Już dawno padli ofiarą tych zza biurka. ■

 

Kazimierz Robak
10 października 2019

Na Stronie Głównej i powyżej:
Badenia: awers i rewers Krzyża Wielkiego Orderu Zasługi Wojskowej Karola Fryderyka Badeńskiego
[No to co z tego, że wojskowej a nie cywilnej? Ale ładny!]

(Militär Karl-Friedrich-Verdienstorden; złoto, emalia, kamienie szlachetne; 111 x 52 mm; 45,1 g; ustanow.: 1805-10-05; wyk.: ok. 1918)

 


► Periplus – powrót na Stronę Główną