W Pogoriowych kilońskich rejsach czarterowych (czerwiec i lipiec 1982), gdy my, „pokładowi”, czasem mieliśmy dosyć turystów i biegania z nimi co 5 minut na reje. To bieganie, zasadniczo, było miłe, bo najczęściej łączyły się z tym różne atrakcje, ale wszystko ma swoje granice. Co prawda Geograf kiedyś zrobił kilkanaście takich kursów w godzinę (liczyliśmy), ale to był Geograf. Gdy więc chcieliśmy mieć nasze pięć minut, dekowaliśmy się w żagielkoi w forpiku.
Można tam było zniknąć nagle, przez klapę w pokładzie, bez konieczności wejścia pod dek, bo tam czyhali turyści… no dobrze: czyhały…
Kapitanował Andrzej Marczak. Wśród „pokładowych” był na przykład Krzysztof Baranowski, który też się z nami w forpiku dekował; a jeszcze Wojtek Fok – bosman; i Witia, i Geo, Choina, Przybyszenko, Makac, Tadzio Rybicki…
Arni nam wtedy podsyłał z kambuza tace z wymyślnymi „kanapeczkami z awanturką”, każda wielkości monety 20-złotowej. Firma czarterująca, „Beckerowie”, przywoziła te „kanapeczki” w ilościach przemysłowych z lądu, by serwować turystom.
Czasem tace przynosił nam Zbyszek Stosio, który był w grupie „hotelowej”.
Głodni jak wilki, siedząc w forpiku ściśnięci na żaglach (jak myśmy się tam, w 8-10 chłopa, mieścili?) robiliśmy bon-ton. Częstowaliśmy się z kurtuazją:
– Proszę. Jedną, ale dobrą!
Albo:
– Proszę jedną. Ale dobrą!
Albo:
– Bierz, nie krępuj się, nikt nie liczy. Dopiero trzy zjadłeś.
Bo obiad był dopiero o 13-tej.
Poszkodowany na „kanapeczkach z awanturką” był za to Wojtek Jacobson. Gdy myśmy się częstowali (nie licząc!) w forpiku, on – z Andrzejem Marczakiem i Bronkiem Tarnackim – opracowywał w nawigacyjnej taktykę regatową. Tak skuteczną, że Pogoria, za linią mety drugiego etapu Operacji Żagiel ‘82, przez godzinę czekała na Dar Młodzieży. Który został przez Wojtka i Spółkę wyrolowany w sposób koncertowy. Ale o tym kiedy indziej…■
Kazimierz Robak
38 lat później.
Fotografie: Heinz Bush, Lubeka (czerwiec/lipiec 1982),
otrzymane dzięki uprzejmości Wojtka Jacobsona (dziękuję!)
Bieganie z czarterowiczami na reje wyglądało na przykład tak. Ubezpieczającym na lewej burcie jest Witia. Pierwszy odbiór był na marsie. Drugi na salingu.
Bieganie miało swoją zaletę praktyczną: czarterowicze (płci obojga), przeszkoleni w porcie, mogli – pod czujnym nadzorem – obsługiwać żagle i ulegać zachwytom. „Jak na prawdziwym żaglowcu!” – powiedziała kiedyś po zejściu z masztu jedna z dam, nie kryjąc entuzjazmu.
W forpiku znikaliśmy przez te właśnie włazy. Ich plusem było to, że dawały się zamykać z obu stron.
A stąd Arni nam przysyłał „po jednej, ale dobrej”.
O entuzjazm czarterowiczów (płci obojga) trzeba jednak było dbać nieustannie. Entuzjazm podsycało sie na różne sposoby. Na przykład rozrywką. Sternik w garniturze i pod krawatem też był rozrywką, bo każdy (i każda) chciał sobie z nim strzelić fotkę, jak z misiem na Krupówkach. A skoro się zgadało: sternik w krawacie jest też mniej awanturujący się.
Do równika był kawałek drogi, ale Neptun wpadał i chrzcił pod byle pozorem. Liczył na dary ofiarne i nigdy się nie przeliczył.
Dwaj Panowie Bosmanowie: Wojtek Fok – w tej funkcji wówczas, i Witia Zamojski – w tej funkcji już niedługo i to dookoła świata (ale wtedy jeszcze o tym nie wiedział).
Pogoria przy kei w Kilonii. „Dokoła nie ma ni żywego ducha…”, więc albo wczesny wieczór, albo wczesny ranek.