Kapitan Ziemowit Barański opowiada: Malwa i powitanie Śmiałego

Jesienią 1966 roku do Polski wracał jacht Śmiały[1], kończąc wyprawę geograficzną do Ameryki Południowej.

1966, marzec – s/y Śmiały w kanałach Patagonii
arch. Bolesław Kowalski

 

Ze strony naukowej wyprawie patronował Wydział Biologii i Nauk o Ziemi Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie, a konkretnie prof. Tadeusz Wilgat – kierownik Zakładu Hydrologii. Jachtem dowodził kapitan Bolesław Kowalski, mój serdeczny przyjaciel, pod którego komendą ► stawiałem pierwsze kroki na morzu i odbyłem wiele rejsów. Jednym z członków załogi był Krzysztof Wojciechowski – kolega-żeglarz z Lublina, pracownik naukowy UMCS, a podczas rejsu – zastępca kierownika naukowego wyprawy.

 

Bolek kochał wyspę Christiansø, gdzie miał dobrych znajomych – gubernatora pana Jacobsena i lekarza Tage’a Vossa[2] – i zawsze starał się wszystkie dalsze rejsy zaczynać i kończyć na Christiansø. Tak było i tym razem. Dostałem wiadomość, że Śmiały będzie na Christiansø około 25-26 października, po czym wyjdzie w morze tak, aby 30 października być w Szczecinie, gdzie odbędzie się oficjalne zakończenie rejsu.

Christiansø

 

Wśród kolegów z Lublina zrodził się pomysł, aby przywitać Śmiałego nie w Szczecinie, ale na wyspie Christiansø, a w najgorszym przypadku na morzu, w drodze z Christiansø do Świnoujścia. Pomysł zaczął się realizować od poszukiwania jachtu, który można by na ten okres wypożyczyć.

Miałem nawiązane kontakty z Turystycznym Jacht Klubem PTTK w Łodzi i kilkakrotnie byłem kapitanem jachtu Nike[3] będącego własnością tego Klubu. Na naszą prośbę Klub zgodził się wypożyczyć Nike pod warunkiem, że rejs zakończymy w Darłowie i roztaklujemy jacht.

Warunki przyjęliśmy i 24 października załoga w składzie Ziemowit Barański, Kazimierz Goebel, Tadeusz Zawadzki, Włodzimierz Wieczorkiewicz, Konrad Samborski, Elżbieta Kluba i Krzysztof Zawadzki przejęła jacht stojący w Świnoujściu, w Jacht Klubie „Cztery Wiatry”. Niestety okazało się, że Nike ma niesprawny silnik, ale w tamtych czasach nikt się tym specjalnie nie przejmował, a wiele jachtów silników w ogóle nie miało. Trochę nam to popsuło planowanie, bo straciliśmy pół dnia na próbach doprowadzenia silnika do ładu – niestety bez skutku. Zapadła więc decyzja, że 25 października po południu wychodzimy w morze.

Szanse na dotarcie do Christiansø przed wyjściem Śmiałego – oczywiście przy sprzyjającym wietrze – były, a możliwość spotkania się na morzu wydawała się prawie pewna, gdyż wejście Śmiałego do Świnoujścia powinno nastąpić 28 lub 29 października.

 

Pogoda była piękna. Z rana co prawda leżało trochę mgły, ale potem dzień zrobił się przepiękny i bardzo ciepły. Niestety – prawie nie było wiatru. Przy jakichś lekkich podmuchach udało się nam przejść pod żaglami na drugą stronę kanału, do punktu odpraw WOP. Po odprawie staliśmy jeszcze jakiś czas, czekając na trochę silniejszy wiatr. Niestety wiatru wciąż nie było i w końcu – pomagając sobie kawałkami podłóg jako wiosłami – wyczołgaliśmy się z portu na redę.

Wiatr powoli zaczął wiać, ale ze wschodu. Kurs na Christiansø był na północny wschód, więc do celu zaczęliśmy żeglować powoli. Do tego, chociaż pogoda była piękna, wyczuwało się nadchodzącą zmianę: Słońce było jakieś żółte, a z NE zaczęła się pokazywać większa martwa fala. I rzeczywiście: wiatr zaczął tężeć i pod wieczór musieliśmy się już zarefować, bo zaczęło wiać 5-6 stopni w skali Beauforta, niestety z północnego wschodu. Szanse dotarcia na Christiansø w przewidzianym terminie były coraz mniejsze, ale zakładaliśmy, że na drugi dzień uda nam się spotkać Śmiałego, który powinien właśnie z Christiansø wychodzić.

Niestety wiatr był coraz silniejszy. Wieczorem wiało już 7-9° Beauforta, a fala, tocząca się prawie przez cały Bałtyk, gdzieś od wybrzeży Łotwy, zrobiła się naprawdę duża. Nadal jednak żeglowaliśmy bejdewindem lewego halsu idąc na wschód. Sterował Tadeusz Zawadzki, doświadczony żeglarz, więc ja i Kazio Goebel usiłowaliśmy spać w kabinie rufowej, a w kojach dziobowych Ela i Konrad walczyli o wiadro, do którego oddawali na zmianę hołd Neptunowi. Wszystko więc toczyło się, jak to na morzu bywa.

W pewnej jednak chwili Kazio, który leżał na koi nawietrznej, spadł na mnie, a moja koja w mgnieniu oka zamieniła się w wannę pełną wody. Usiłowaliśmy jakoś się z tego wyplątać i obaj – nic nie mówiąc – zaczęliśmy wyciągać spod koi pasy ratunkowe. Jednak jacht powoli wstał. Przechył musiał być bliski 90°. Przyznam się, że tylko raz w życiu czegoś takiego doświadczyłem.

Odsunąłem klapę wejściową do kabiny i puściłem jakąś wiązankę na temat sterowania. Tadzio Zawadzki zachował jednak stoicki spokój i powiedział:

– Nie denerwuj się, dobrze, że jeszcze tu jestem, bo właśnie kilkanaście minut temu przywiązałem się do obramowania kokpitu.

Stało się jasne, że dalsza taka żegluga nie ma sensu. Zrzuciliśmy grot i pod małym sztormowym fokiem pognaliśmy w stronę jedynego w tych warunkach portu schronienia, jakim było Świnoujście.

Jacht, idąc z dużą szybkością, był dobrze sterowny i nad ranem byliśmy już blisko celu. Wydawać by się mogło, że nasze kłopoty się kończą – jednak nie do końca. Na pełnym morzu fala miała co najmniej 3-4 metry wysokości, więc w wejściu do Świnoujścia, przy sztormowym wietrze z NE, niewątpliwie musiał być wielki przybój. Poza tym natychmiast po wejściu do portu należało postawić zarefowany grot, aby mieć możliwości manewrowania w porcie – bo Czytelnicy pamiętają, że nie mieliśmy sprawnego silnika.

W tej sytuacji zdecydowałem, że tuż przed wejściem do portu przygotujemy do postawienia zarefowany grot i natychmiast po wejściu na spokojną, portową wodę go postawimy.

Na sterze stał Kazio Goebel, a do masztu, by klarować grota do postawienia, poszli Włodek Wieczorkiewicz i Krzysiek Zawadzki. Ja stałem w kokpicie trzymając się handrelingu na nadbudówce.

Wschodnia główka falochronu była coraz bliżej, ale i głębokość coraz mniejsza, a fala przyboju coraz większa. Wreszcie byliśmy już prawie na trawersie główki, ale od rufy pędziła wysoka fala przybojowa. W pewnej chwili – czekając, aż ta masa wody wpadnie mi na plecy i kurczowo trzymając się relingu – zobaczyłem, że przy maszcie stoi dwóch panów po pas w wodzie, a jachtu nie ma.

Jacht jednak szedł prostym kursem woda opadła i znaleźliśmy się na spokojnej wodzie za główką falochronu. Kazio świetnie sterował: grzywacz fali tylko po nas przejechał, jacht nie zmienił kursu i nie stanął bokiem do fali, więc bezpiecznie weszliśmy do portu. Jeszcze kilkaset metrów szliśmy tylko pod fokiem, ale po wyjściu do wiatru postawiliśmy grot. Teraz już spokojnie można było manewrować. Jedyną stratą podczas tego wejścia była wyłamana sztyca sztormrelingu w miejscu, gdzie zamocowane było koło ratunkowe.

Tak weszliśmy do Świnoujścia 28 października 1966 r. o godzinie 04.20.

Podeszliśmy w pobliże punktu odpraw WOP, ale o dojściu nie było mowy, krzyknąłem więc, że idziemy do Basenu Kolejowego. Żołnierz WOP-u tylko machnął ręką.

Po zbliżeniu do Basenu Kolejowego – a ściślej mówiąc: rybackiego – czekała nas niespodzianka.

W porcie stał Śmiały.

Była jednak dopiero godzina czwarta dwadzieścia rano i panowała na nim cisza. Po chwili odpoczynku zaczęliśmy doprowadzać jacht do porządku, a o 08.00 na Śmiałym pokazała się załoga. Przywitałem się z Bolkiem i resztą żeglarzy, a Bolkowi wręczyłem powitalną butelkę.

Tak przywitaliśmy Śmiałego, który w nocy wyprzedził nas w drodze z Christiansø do Świnoujścia.

Bolek planował wkrótce wyjść ze Świnoujścia do Polic, aby tam sklarować Śmiałego do uroczystego powitania w Szczecinie, 30 października 1966 roku. My z kolei musieliśmy doprowadzić do porządku Nike i odstawić ją z powrotem do Klubu „Cztery Wiatry”, bo w najbliższych dniach nie było szans na przejście do Darłowa.

Nasi kubrykowi załoganci nie musieli już walczyć o wiadro, więc wzięli się do roboty. Konrad Samborski zaczął pomagać Włodkowi w myciu garnków przy pobliskim kranie i akurat wtedy pojawił się Krzysztof Baranowski, który zapytał:

– Wy, w kambuzie, to zapewne zmieniacie się?

– Tak, oczywiście, zmieniamy się – odpowiedział Konrad.

Na to Krzysztof:

– A ja, malwa: napchać ich i zmywać.

Nie słyszałem tego dialogu, ale powtórzył mi go zaraz później Konrad.

Tu pozwolę tu sobie na małą dygresję. Kiedyś, chcąc oduczyć załogę od zbyt częstego używania pewnego popularnego w Polsce słowa, zaproponowałem załodze, aby zastąpić je słowem „malwa”. Odniosło to pewien skutek, ale kiedy usłyszałem: „Ja tu, malwa, czekam na was, malwa, a wy spóźniacie się, malwa!”, to trochę odeszła mnie chęć reform językowych.

Przytaczam tą historyjkę, bo to, że Krzysztof – nieskory do używania tego typu słów – powiedział jednak „malwa”, świadczyło, że gotowanie podczas ich 15-miesięcznego rejsu chyba już mu się trochę znudziło.

 

Tak więc Neptun nieco pokrzyżował nasze plany powitalne, ale i tak byliśmy pierwsi, którzy witali Śmiałego.

 

*  *  *

 

Poniżej: sceny z pokładów bliźniaczych jachtów Nike i Bolko we wcześniejszych rejsach.

 

Kazio Goebel przy sterze Nike w trochę lepszych warunkach niż wtedy w Świnoujściu (ja na drugim planie)

 

Jacht Nike. Drugi od lewej Tadeusz Staniszewski, czwarty – ja,  pozostali to Włodzimierz Łukaszewicz i Jerzy Musiał

 

Jacht Nike. Ja w kokpicie

  

Bolko – bliźniak Nike. Przy sterze Franciszek Kość, w kabinie rufowej – ja.

 

Na kapitanie ciążył obowiązek wykonania całej biurokracji związanej z rejsem.
Przed wypłynięciem trzeba było wypełnić „Zgłoszenie wyjścia”:

A po zakończeniu złożyć „Sprawozdanie z rejsu”:

 

Ziemowit Barański
marzec 2021

Fotografie z archiwum Autora
Przypisy: Kazimierz Robak / Periplus.pl

 

 

PS.

Tej opowieści kpt. Ziemowita nie znajdziecie w antologii jego opowiadań, ale za to jest tam co najmniej 30 historii nie publikowanych nigdzie indziej. Jeśli „Malwa…” się Wam spodobała, sięgnijcie po książkę!

 

 

 

 

 


[1] s/y Śmiały – stalowy kecz bermudzki, jeden z serii J-140 (jednostki bliźniacze: Jurand, Joseph Conrad, Dar Opola, Otago, Jan z Kolna). Konstruktorzy: Henryk Kujawa, Włodzimierz Kuchta, Wojciech Samoliński, Zdzisław Pieńkawa; wzorem były parametry techniczne stalowego kecza Peter von Danzig. Budowa: Stocznia Gdańska (1960). Armator: COŻ Trzebież. Port macierzysty: Trzebież. Dł.: 18,00 m; szer.: 4,07 m; zanurz.: 2,53 m; pow. ożagl.: 144 m kw.; szybkość: do 11 węzłów; silnik: ok. 54 KM, zbiorniki paliwa: 300 l; zbiornik wody: 1000 l.

Trasa rejsu s/y Śmiały dookoła Ameryki Południowej (29 lipca 1965 – 30 października 1966): Szczecin, Christiansø, Kanał Kiloński, Wielka Brytania, Wyspy Kanaryjskie, Wyspy Św. Piotra i Pawła, Brazylia, Argentyna, Cieśnina Magellana i kanały Patagonii, Chile, Peru, Kanał Panamski, Floryda, Bahamy, Ostenda, Christiansø, Szczecin. Zobacz ►►►powitanie Śmiałego w Szczecinie ◄◄◄.

W załodze byli: Bolesław Kowalski – kapitan, Krzysztof Baranowski, Jerzy Knabe, Bronisław Siadek, Krzysztof Wojciechowski; Mieczysław Kluge (do Portsmouth), Ludomir Mączka (od Buenos Aires), Tomasz Romer (do Santos), Tadeusz Wilgat (od Puerto Montt, Chile do Cristóbal, Panama) – kierownik naukowy.

[2] Tage Voss jest również autorem książki Morze dookoła naszego domu [Havet om vort hus; przeł. Romana Heltberg] Gdańsk; Wyd. Morskie, 1968 / Warszawa; Megas, 2003. Warto przeczytać.

[3] s/y Nike – drewniany pełnomorski jacht balastowy typu Ametyst. Konstruktorzy: Zbigniew Milewski, Mieczysław Pluciński. Budowa: Gdańska Stocznia Jachtowa, Gdańsk (1962). Armator: Turystyczny Jacht Klub PTTK Łódź. Port macierzysty: Gdańsk. Dł.: 8,7 m; szer.: 2,43 m; zanurz. konstrukcyjne: 1,8 m; typ ożagl.: slup; pow. ożagl.: 37,5 m kw.; silnik: wysokoprężny, Volvo Penta MD-1, 5 KM; nr na żaglu (do 1976): IV PZ-33; [dane: „Spis polskich jachtów morskich”. Portal: Prywatna strona Wojtka Zientary; 2021-02-24; dostęp: 2021-03-26 oraz Wiki]

 


► Periplus – powrót na Stronę Główną