GRUDZIEŃ 2020 – opowieść wigilijna o statkach i okrętach

Grudzień. A wcześniej był listopad, a przed nim październik – i wciąż bez zmian. „Jesień 2020” z wolna zamienia się w „Zimę 2020”, kolejne pory roku przed nami – i wciąż bez zmian. Protestujący – protestują, rządzący – rządzą, policja znów jest milicją. Porozumienia żadnego, bo trudno wymagać, by zeloci, wciąż żyjący w wiekach średnich, nie tylko rozumieli, ale nawet słuchali tego, co mają do powiedzenia epoki późniejsze, bo już Oświecenie jedną tylko ich reakcję – apage, Satanas! – wywołuje, a moderna czy, tfu!, postmoderna dla nich początkiem końca świata jest i zapowiedzią rychłego Sądu Ostatecznego. Nic nowego – tak było i tak będzie.

A tymczasem, wraz z wiekami, statki i okręty różne się w tle przewijają, każdy na miarę epoki swojej i wieku swojego.

Wiek XVI proroctwo przyniósł Piotra Skargi, jezuity, który w Kazaniach sejmowych (1597) sześć chorób opisał, mogących powalić Rzeczpospolitą, wówczas jeszcze w apogeum rozkwitu będącą. Jak na jezuitę przystało wśród najcięższych schorzeń widział „naruszenie religiej katolickiej i przysadę heretyckiej zarazy”, co zwał mądrością „nie tylo ziemską, ale i bydlęcą”, jednak była to dopiero choroba trzecia. Za pierwszą uznał Skarga  „nieżyczliwość ku ojczyźnie”, a za drugą – niezgodę domową. 

O tej pierwszej tak pisał:

Ojczyzna jako okręt.
A gdy swymi skrzynkami i majętnością, którą ma w okręcie, pogardzi, a z innymi się do obrony okrętu uda, swego wszytkiego zapomniawszy: dopiero swe wszytko pozyskał i sam zdrowie swoje zachował. Ten namilszy okręt ojczyzny naszej wszytkich nas niesie, wszytko w nim mamy, co mamy. Gdy się z okrętem źle dzieje, gdy dziur jego nie zatykamy, gdy wody z niego nie wylewamy, gdy się o zatrzymanie jego nie staramy, gdy dla bezpieczności jego wszytkim, co w domu jest, nie pogardzamy: zatonie, i z nim my sami poginiemy. W tym okręcie macie syny, dzieci, żony, imienia, skarby, wszytko, w czym się kochacie. W tym tak wiele dusz jest, ile ich to królestwo i państwa przyłączone mają.

Jeśli ktoś chce więcej, znajdzie całość na stronie Uniwersytetu Gdańskiego:  ► ► ►Piotr Skarga: Kazania sejmowe  

 

Dwieście lat później, a więc stosunkowo szybko, proroctwa Skargi się spełniły. Przyszedł, według słów poety, „wielki post – niewola”. Podsumowany – a jakże – dziejami okrętu, który zwał się Purpura.

Henryk Sienkiewicz
Legenda żeglarska
(1900)

 Był okręt, który zwał się »Purpura«, tak wielki i silny, że się nie bał wichrów, ani bałwanów, choćby najstraszniejszych.
 I płynął ciągle z rozpiętymi żaglami, wspinał się na spiętrzone wały, kruszył potężną piersią podwodne haki, na których rozbijały się inne statki — i płynął w dal, z żaglami w słońcu, tak szybko, że aż piana warczała mu po bokach, a za nim ciągnęła się szeroka i długa droga świetlista.
 — To pyszny statek! — mówili żeglarze z innych okrętów. — Rzekłbyś: lewiatan fale porze!
 A czasem pytali załogę »Purpury«:
 — Hej, ludzie! dokąd jedziecie?
 — Dokąd wiatr żenie! — odpowiadali majtkowie.
 — Ostrożnie! tam wiry i skały!
 W odpowiedzi na przestrogę, wiatr tylko odnosił słowa pieśni tak szumnej, jak burza sama: »Wesoło płyńmy, wesoło!«

 Szczęśliwe było życie załogi na tym statku. Majtkowie, zaufani w jego wielkość i dzielność, drwili z niebezpieczeństw. Sroga panowała karność na innych okrętach, ale na »Purpurze« każdy robił, co chciał.
 Życie tam było ustawicznem świętem. Szczęśliwie przebyte burze i pokruszone skały zwiększyły jeszcze zaufanie. Niema (mówiono) takich raf, ni takich burz, któreby »Purpurę« rozbić mogły. Niech huragan przewraca morze — »Purpura« popłynie dalej.
 I »Purpura« płynęła istotnie, dumna, wspaniała. Przechodziły lata całe — a ona nietylko sama zdawała się być niezłomną, ale ratowała jeszcze inne statki i przygarniała rozbitków na swój pokład.
 Ślepa wiara w jej siłę zwiększała się z dniem każdym w sercach załogi. Żeglarze zleniwieli w szczęściu i zapomnieli sztuki żeglarskiej. »Purpura« sama popłynie — mówili. — Po co pracować, po co baczyć na statek, pilnować steru, masztów, żagli, lin? po co żyć w trudzie i pocie czoła, gdy statek jak bóstwo — nieśmiertelny?
»Wesoło płyńmy, wesoło!«

 I płynęli jeszcze długie lata. Aż wreszcie upływem czasu załoga zniewieściała zupełnie, zaniedbała obowiązków, i nikt nie wiedział, że statek począł się psować. Słona woda przeżarła belki, potężne wiązania rozluźniły się, fale poobdzierały burty, maszty popróchniały, a żagle zetliły się na powietrzu.
 Wszelako głosy rozsądku poczęły się podnosić:
 — Strzeżcie się! — mówili niektórzy majtkowie.
 — Nic to! płyniemy z falą! — odpowiadała większość marynarzy.
 Tymczasem, pewnego razu, wybuchła taka burza, jakiej dotychczas nie bywało na morzu. Wichry zmieszały ocean z chmurami w jeden piekielny zamęt. Wstały słupy wodne i leciały z hukiem na »Purpurę«, straszne spienione, wrzące. Dopadłszy statku, wbiły go aż na dno morza, potem rzuciły ku chmurom, potem zwaliły znów na dno. Pękły zwątlałe wiązania statku, i nagłe krzyk straszny rozległ się na pokładzie:
 — »Purpura« tonie!
 I »Purpura« tonęła naprawdę, a załoga, odwykła od trudów i żeglugi, nie wiedziała jak ją ratować!
 Lecz po pierwszej chwili przerażenia wściekłość zawrzała w sercach, bo kochali jednak swój statek ci marynarze.
 Więc zerwali się wszyscy i poczęli bić z dział do wichrów i fal spienionych, a potem chwyciwszy co kto miał pod ręką, poczęli chłostać morze, które chciało zatopić »Purpurę«.
 Wspaniała była walka tej rozpaczy ludzkiej z tym żywiołem. Lecz fale były silniejsze od żeglarzy. Działa zalane umilkły. Olbrzymie wiry porwały wielu walczących i uniosły w odmęt wodny. Załoga zmniejszała się z każdą chwilą — ale walczyła jeszcze. Zalani, nawpół oślepli, pokryci górą pian, żeglarze walczyli do upadłego.
 Chwilami sił im brakło, ale po krótkim spoczynku, znów zrywali się do walki.
 Nakoniec ręce im opadły. Poczuli, że śmierć nadchodzi.
 I nastała chwila głuchej rozpaczy. I poglądali na się ci żeglarze jak obłąkani.
 Wtem te same głosy, które poprzednio ostrzegały już o niebezpieczeństwie, podniosły się znowu, silniejsze, tak silne, że ryk fal nie mógł ich zagłuszyć.
 Głosy te mówiły:
 — O zaślepieni! Nie z dział wam bić do burzy, nie fale chłostać, ale statek naprawiać! Zstąpcie na dno. Tam pracujcie. »Purpura« jeszcze nie zginęła.
 Na owe słowa, drgnęli ci nawpół umarli i rzucili się wszyscy na spód i rozpoczęli pracę od spodu.
 I pracowali od rana do nocy, w trudzie i pocie czoła, chcąc dawną bezczynność i zaślepienie wynagrodzić…

 

Niewiele ponad pół wieku później kolejny statek na horyzoncie się pojawił, daleki od pozytywistycznego optymizmu, czego zeloci do dziś strawić nie mogą.

 

Witold Gombrowicz
Trans-Atlantyk
(1953)

[…] przystanąłem i za siebie spojrzałem, a tam okręt od brzegu odbił, na wodzie stoi, a ciężki, pękaty.
Wtenczas na kolana paść chciałem! Jednakowoż wcale nie padłem, a tylko tak z cicha Bluźnić, Wyklinać silnie, ale do siebie samego, zacząłem:
— A płyńcież wy, płyńcież Rodacy do Narodu swego! Płyńcież wy do Narodu waszego świętego chyba Przeklętego! Płyńcież do Stwora tego św. Ciemnego, co od wieków zdycha, a zdechnąć nie może! Płyńcież do Cudaka waszego św., od Natury całej przeklętego, co wciąż się rodzi, a przecież wciąż Nieurodzony! Płyńcież, płyńcież, żeby on wam ani Żyć, ani Zdechnąć nie pozwalał, a na zawsze was między Bytem i Niebytem trzymał. Płyńcież do Ślamazary waszy św., żeby was ona dali Ślimaczyła!
Okręt już skosem się zwrócił i odpływał, więc jeszcze to mówię:
— Płyńcież do Szaleńca, Wariata waszego św. ach chyba Przeklętego, żeby on was skokami, szałami swoimi Męczył, Dręczył, was krwią zalewał, was Rykiem swym ryczał, wyrykiwał, was Męką zamęczał, Dzieci wasze, żony, na Śmierć, na Skonanie sam konając w konaniu swoim Szału swojego was Szalał, Rozszalał!
Z takim więc Przekleństwem od okrętu się odwróciwszy, do miasta wstąpiłem.

 

I znów pół wieku, tym razem bez mała, minęło, gdy opisany został – i wyśpiewany – kolejny statek, którym płynęliśmy.  

 

Zakazana piosenka

Sł.: Marek Koterski (ur. 1942)
Muz.: Quirino Mendoza y Cortés (1862-1957) – „Cielito lindo” (1882).
Wyk.: Krystyna Sienkiewicz (1935-2017) podczas 30. KFPP Opole 1993 (Kabaretowa gala).
          Zespół Kabaretu Olgi Lipińskiej (1997) – tekst w zmienionej wersji, z muz. Andrzeja Korzyńskiego (ur. 1940) jako „Gramy w kolory”.

Gdzieś w gorszej Europie
Po wschodnim potopie
Gdzie Polska jest i gdzie Bałtyk
Przez przestrzeń i czas
Pod niebem bez gwiazd
Dryfuje nasz transatlantyk

Wśród wichrów i fal
Wciąż znosi nas w dal
A dal jest nieodgadniona
Załoga na bani
Na burcie – „Titanic”
Bandera biało-czerwona

Na statku bal
Śpi rozum, harcują upiory
Na dziobie wybory
Na rufie nieszpory
I wszyscy grają w kolory

Gramy w kolory
Od Gdańska aż do Peru
Czerwone się tarza
Na stopniach ołtarza
A czarne rwie się do steru

Gramy choć kiwa
I karty są znaczone
Tu czarne wygrywa
Czerwone przegrywa
A płaci biało-czerwone

Bałwany wzburzone
Barany spienione
Titanic na martwej fali
A czarne, czerwone i biało-czerwone
Wciąż pod polskim kotłem pali

Wciąż nami zarzuca
I z drogi zawraca
I męczą nas jakieś zmory
Tu wszyscy się modlą
Chorują na kaca
To znowu rżną w kolory

Gramy w kolory
Choć słychać okrzyk: „Tonę!”
Na dziobie wybory
Na rufie nieszpory
Za burtą biało-czerwone

Gramy choć kiwa
I karty są znaczone
Tu czarne wygrywa
Czerwone przegrywa
A płaci biało-czerwone

Jest demokracja
Kto handluje, ten żyje
Gdy sprzedasz swój rozum
Poglądy, ambicję
To bimbru się też…

Miałeś, chamie, złoty róg…

25 czerwca 1993: Krystyna Sienkiewicz podczas Gali Kabaretowej 30. Krajowego Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu.
Można to nagranie znaleźć, ale nie na YouTube, bo tam rządzą prawa właściciela nagrania czyli TVP.

 

 

I tym statkiem płyniemy do dziś.

 

Wesołych świąt i szczęśliwego Nowego Roku

życzy wszystkim

Robak

 


► Periplus – powrót na Stronę Główną