Pierwsza rocznica agresji Rosji na Ukrainę jest okazją do różnostronnych podsumowań i pogłębionych ocen w wielu aspektach – specjalistom nie dorównam. Na pierwszy plan wysuwa się bezlitosna ocena moralna wojny i straszliwa krzywda tysięcy ludzi. Ile to obchodzi sytych Amerykanów, Australijczyków, Latynosów czy choćby Europejczyków koszących trawniki przed swoimi domami? Pewnie nie więcej niż wojna w Syrii i Tigraju, czy ludobójstwo w Rwandzie. Ile trwało przejmowanie się skutkami trzęsienia ziemi w Haiti, czy ofiarami powodzi w Bangladeszu? Ile potrwa nasze zmartwienie z powodu ostatniego kataklizmu w Turcji? My potrzebujemy wciąż nowych sensacyjnych newsów, media społecznościowe – nowych memów i hasztagów, a YouTube – nowych gwiazd i przebojów. Boimy się natomiast ataku nuklearnego i – co okrutne, lecz zadziwiająco naturalne – żeby NAM się nic nie stało.
Dopuszczam spoglądanie na tę wojnę, jako na starcie interesów USA i Rosji na ukraińskim poligonie; Amerykanie (a także Europejczycy) „walczą”, lecz giną napadnięci, a przy okazji także napastnicy. Rosja się osłabia, Amerykanie ani Francuzi nie giną, jak kiedyś w Wietnamie – biznes się kręci. Wojna nakręca koniunkturę: im większe i długotrwałe napięcie – tym większe sypią się zamówienia dla przemysłu zbrojeniowego. Istnieją potężne sektory biznesu zainteresowane podtrzymywaniem konfliktów międzynarodowych – o tym wiadomo nie od dziś. Na przykład Polska (czyli polscy podatnicy) kolosalnie zwiększa zakupy zagranicznej broni. Wszystko ma uzasadnienie, także i pytanie: kto na tym w ostateczności zarabia, a kto ponosi ciężary? Rosja przecież też kręci swoje polityczne lody, choć dzięki postawie Ukrainy i Zachodu nie udaje się jej osiągać zamierzonych celów. Ścieranie się mocarstw o strefy wpływów trwa na różnych kontynentach i czasem krew się leje.
Można też patrzeć na tę wojnę jako na starcie dwóch systemów lub cywilizacji, przy czym każda ze stron uważa się za tę lepszą. Nie chcemy systemu, w którym można być prezydentem w nieskończoność (czyli póki nie umrze): taki system jest zagrożeniem z definicji. Myślę, iż Ukraińcy, a także Białorusini, nie chcą cywilizacji Putina i Łukaszenki – cywilizacji stawiającej sobie za cel podbój cudzych terytoriów (który nazywają wyzwalaniem), cywilizacji łagrów i terroru, pogardy dla praw i swobód wszelkich mniejszości w łonie własnego społeczeństwa, czynienia z kościoła i wszelkich organizacji narzędzia autorytarnej władzy, dyktowania innym wg jakich reguł i pod czyją „opieką” mają żyć. Rosyjska recepta na naprowadzanie świata na „właściwą drogę” to także nielegalne wpływanie na wybory w innych krajach, psucie demokracji, konfliktowanie międzynarodowych wspólnot oraz poszczególnych społeczeństw, sianie zwątpienia, kłamstw i nienawiści drogą elektroniczną, mordowanie przeciwników politycznych nawet na terenie obcych krajów.
Oficjalnie Rosji nie podoba się zachodni styl życia – mieni się ona przecież obrońcą jedynie prawdziwej wiary oraz tradycyjnego porządku świata. Nie przeszkadza to przedstawicielom najwyższej rosyjskiej warstwy wysyłać dzieci na Zachód, kupować tam nieruchomości i jachty, korzystać z dobrodziejstw zachodniego stylu życia. Zachodnie ciuchy, perfumy, wino i technologie – tak, ale parada gejów, małżeństwa jednopłciowe, wolność zgromadzeń, zrzeszania oraz mediów – to już nie! Przy okazji: a cóż dopiero za porządek cywilizacyjny mają do zaproponowania naszemu „zgniłemu” światu niektóre państwa azjatyckie (Chiny, Korea Północna, Iran, Pakistan)? Jak one by nas „urządziły”?
Wydaje się oczywiste, iż Ukraińcy mają do przepracowania wiele lekcji, nie tylko z dziedziny sztuki wojennej, lecz także w dziedzinie walki z korupcją, traktowania mniejszości (w tym tej czującej związek z Rosją), formowania struktur oraz instytucji demokratycznej państwowości, normalizacji stosunków z innymi narodami na bazie szacunku dla prawdy historycznej, otwartości, zrozumienia i poszanowania. W Polsce czekamy aż Ukraińcy osiągną zdolność do szczerej rozmowy o wspólnej historii, o odrzuceniu szowinizmu. Przydałoby się też więcej zweryfikowanej prawdy o rzeczywistym przebiegu tej wojny. Na tragikomedię zakrawała sytuacja, w której Rosjanie zajęli elektrownię atomową, a Ukraińcy alarmowali, że Rosja tę elektrownię bombarduje, wywołując zagrożenie nuklearne dla świata.
To wszystko nie chwieje przekonaniem, iż Ukraińcy ponoszą ogromne ofiary za wyzwolenie się spod rosyjskiej kurateli, za szansę normalności, za możliwość swobodnego budowania własnego państwa, za samostanowienie i pragnienie przyłączenia do zachodniej cywilizacji. I w tym trzeba im pomagać, jeśli tego pragną. Na obszarze Ukrainy powinna zaistnieć kultura pytania społeczeństwa, czego pragnie. Pragnienia Białorusinów zostały zgniecione z niezwykłą brutalnością. O pragnieniach 150 milionów Rosjan trudno mówić, bo są indoktrynowani jednostronną propagandą i strachem – nikt ich o zdanie nie pyta.
W obecnych czasach narasta niepokój o kruchość demokracji w wielu krajach i o jej podatność na manipulacje; czy do atakowanego Kijowa pojechałby prezydent Trump? Jak w ogóle przebiegałby konflikt w Ukrainie, gdyby ten facet wygrał reelekcję, a przecież tak niewiele brakowało…
Czasem słychać pytanie: czym to się zakończy? A czy ma się w ogóle kiedyś zakończyć? Czy będzie zwycięstwo? Co będzie jego miarą dla jednych i drugich? Jak może wyglądać pokój lub choćby rozejm? Na co pozwolą interesy mocarstw? Czy demokracje (choćby kulawe) wytrwają w jedności i powstrzymają napór barbarzyńskich autorytaryzmów?
Na razie obie strony zwierają szyki i napięcie rośnie. Widać korekty formowanych sojuszy oraz przeciąganie niezdecydowanych na swoją stronę. Na tym tle – nowej zimnej (a w Ukrainie już od roku gorącej) wojny – zastanawia, w jakim stopniu tzw. wartości są używane jako narzędzie polityki z uszczerbkiem dla ich szlachetnego patosu.
Jerzy Dutlinger
24 lutego 2023
Na winiecie wprowadzającej:
Edvard Munch (1863-1944): Krzyk
(1893; Skrik; olej, tempera, pastele na kartonie; 91 x 73,5 cm,
Nasjonalmuseet for kunst, arkitektur og design, Oslo)