Ksenofont. Wyprawa Cyrusa.
Przekład: Władysław Madyda
Warszawa : Czytelnik, 1955 i 2003
Przekład: Artur Rapaport
Wrocław : Ossolineum, 2006.
Nie jest to książka żeglarska. To nie jest nawet książka o morzu.
A przecież słowa „Thálatta! Thálatta! – Morze! Morze!”, wrzeszczane przez tysiące greckich żołnierzy, którzy po rocznej wyczerpującej wyprawie wreszcie ujrzeli zbawcze Morze Czarne, są cytowane zawsze, gdy trzeba dać przykład postawy traktującej morze, jako żywioł niosący bezpieczeństwo, ocalenie i życie.
To okrzyk Greków jest wyrazem uwielbienia morza i żeglugi, a nie rzymska maksyma „Navigare necesse est, vivere non est necesse – żeglowanie jest rzeczą konieczną, życie – niekonieczną”, która tak naprawdę została wyrwana z kontekstu, bo wygłaszającemu ją, wg Plutarcha, Pompejuszowi chodziło o coś zupełnie innego, niż się zwykło uważać dziś.
Dziesięciotysięczny korpus grecki maszerujący w 401 r. p.n.e. przez imperium perskie składał się z najemników. Najemcą był brat króla Persji, Cyrus, który za ich pomocą chciał zdobyć tron. Przewrót jednak się nie udał: w decydującej bitwie pod Kunaksą (3 września 401 p.n.e.) Grecy na swoim odcinku co prawda zwyciężyli, ale Cyrus poległ i sytuacja stała się patowa.
Zwycięski król wiedział, że bitwa z najemnikami będzie krwawa i jest ryzyko, że ci mogą rozpędzić jego armię na cztery wiatry, ale najemnikom też nie było do walki, gdy głowa ich pracodawcy i płatnika kołysała się na perskiej włóczni.
Persowie spróbowali podstępu: zaprosili starszyznę grecką do rokowań i wymordowali ją z zimną krwią, ale ta perfidia niewiele pomogła: Grecy wybrali nowych dowódców, a ich determinacja jeszcze bardziej zniechęcała przeciwników do otwartej bitwy.
Nowe dowództwo podjęło najrozsądniejszą w tej sytuacji decyzję: przedarcia się najkrótszą drogą do najbliższej z kolonii greckich, które były rozsiane na wybrzeżu Morza Czarnego. Marsz powrotny, z armią perską na karku i barbarzyńcami atakującymi ze wszystkich stron, trwał prawie pół roku. Przeżyło go ok. sześciu tysięcy Greków – reszta zginęła w bitwach i w śniegach przepraw górskich.
Ksenofont, który był uczestnikiem wyprawy i jednym z nowoobranych dowódców, wiódł życie ciekawe i barwne. Po powrocie z Persji długo jeszcze wojował, a pracą literacką zajął się dopiero, gdy zmienił tryb życia na osiadły.
Opis „wyprawy dziesięciu tysięcy” (o sobie samym Ksenofont pisze w nim w trzeciej osobie) już starożytni uznali za niezwykły – przede wszystkim dla klarowności stylu, prostoty przekazu i wartości poznawczych.
Była to jedna z ulubionych lektur Aleksandra Macedońskiego, który w dzieciństwie od Ksenofonta właśnie przejął przeświadczenie, że imperium perskie można – i trzeba – pokonać.
Oryginalny tytuł relacji Ksenofonta brzmi Anabasis, w spolszczeniu – anabaza, od greckiego anabaino „idę w górę”; Grecy, naród morski i żeglarski, tak właśnie nazywali oddalanie się od morza, marsz w głąb lądu.
Co prawda po bitwie pod Kunaksą zmienili kierunek pochodu, dążąc jak najkrótszą drogą do morza (na to mieli słowo katabaino, „idę w dół”), ale że najbardziej istotna była pierwsza część wyprawy, więc opowieść wzięła tytuł od niej.
Tytuł „Wyprawa Cyrusa”, przyjęty przez tłumaczy w wielu językach jest neutralny i gubi to, co w podtekście było najważniejsze: żeglarzom bezpieczeństwo daje nie ląd, a morze.
[…] doszli do góry, która nazywała się Teches. Skoro czołówka wyszła na szczyt i ujrzała morze, powstał wielki krzyk. Słysząc to Ksenofont i żołnierze straży tylnej przypuszczali, że inni wrogowie zaatakowali ich na przodzie. Za nimi bowiem szli nieprzyjaciele z niszczonej ogniem okolicy; straż tylna urządziwszy zasadzkę kilku z nich zabiła, a innych wzięła do niewoli; zdobyła też około dwudziestu tarcz plecionych, pokrytych surowymi, włochatymi skórami wołu. Krzyk stawał się coraz większy i bliższy. Oddziały, które stopniowo nadchodziły, zaczęły biec co sił ku tamtym na górze, którzy ciągle krzyczeli. Kiedy krzyk coraz bardziej potężniał, w miarę jak rosła ich liczba, Ksenofont zrozumiał, że stało się coś niezwykłego. Dosiadł więc konia, dobrał sobie Lykiosa i jeźdźców i ruszył na pomoc. Rychło usłyszeli żołnierzy wołających: Morze! Morze! — i podających sobie z ust do ust to słowo. Wówczas oczywiście wszystkie oddziały straży tylnej puściły się biegiem, gnały zwierzęta juczne i konie. Kiedy wszyscy dotarli do szczytu, wtedy dopiero płacząc ściskali się wzajemnie, ściskali strategów i lochagów. Naraz na czyjś znak żołnierze zaczęli znosić kamienie i budować wielki kopiec. Nałożyli na niego jako dary wotywne moc surowych skór wołu, laski podróżne i zdobyczne plecione tarcze. Przewodnik nie tylko sam ciął te tarcze na kawałki, lecz również nalegał na innych, by czynili to samo. Potem Grecy dali przewodnikowi ze wspólnych zapasów konia, czarę, szatę perską i dziesięć darejków i wypuścili go.
[Przekład: Władysław Madyda]
Niestety: niech Was nie zwiodą reklamy. Internetowe księgarnie i antykwariaty dziełem Ksenofonta wabią, ale po wejściu na ich strony okazuje się, że to „produkt niedostępny”. Ponieważ wydanie wznowiono stosunkowo niedawno, więc wniosek oczywisty: polski czytelnik rozchwytuje arcydzieła greckiego antyku. Zupełnie jak w bajce!
Kazimierz Robak
Opublikowany: 25 marca 2010
w portalu Żeglujmy Razem