STS Fryderyk Chopin – po I rejsie Szkoły pod Żaglami Krzysztofa Baranowskiego i udziale w regatach „Columbus 1992” – powrócił do Polski i po krótkim remoncie wyszedł w kolejny rejs Szkoły. Pierwszy semestr odbywał się na trasie Gdynia – Fort de France, na Martynice, drugi – z Fort de France do Szczecina, a oba trwały od 1 października 1992 do 25 kwietnia 1993 r.
Rejsy szkolne nie były dochodowe (raczej się do nich dokładało), a Fundacja „Szkoła Pod Żaglami Krzysztofa Baranowskiego” musiała rozpocząć spłatę kredytu. W tej sytuacji całe lato przeznaczone zostało na komercyjne rejsy turystyczne. Już 26 kwietnia 1993 r. Fryderyk Chopin pożeglował do Cuxhaven, gdzie rozpoczął serię turystycznych rejsów na Helgoland i do portów holenderskich. Trwały one do 1 września 1993 r., a po nich rozpoczął się kolejny semestr Szkoły pod Żaglami.
Taki system eksploatacji statku trwał do wiosny 1996 roku: w okresie zimowym dwa semestry Szkoły pod Żaglami, a w okresie letnim komercyjne rejsy turystyczne.
W rejsach Szkoły pod Żaglami, kadrę żaglowca stanowili: załoga armatorska (kapitan, oficerowie, mechanik, bosman i kucharz) oraz nauczyciele. Często bywało tak, że oficerowie i kapitan bywali równocześnie nauczycielami. Ta kadra była opłacana przez Fundację.
Rejsy szkolne były też w jakimś sensie atrakcyjne dla kadry, gdyż odbywały się z reguły na Morze Karaibskie i nie było większych problemów z obsadą, pomimo dość skromnego wynagrodzenia.
Większym problemem było obsadzenie statku załogą w rejsach turystycznych. Fundację stać było tylko na stałe zatrudnienie kapitana, mechanika i kucharza – reszta załogi składała się z wolontariuszy. W tej sytuacji załogę pokładową stanowili głównie uczniowie i uczennice byłych Szkół pod Żaglami, którzy chętnie wracali na statek w okresie wakacyjnym. Gorzej było z kadrą oficerską, bo oficerowie musieli mieć odpowiednie kwalifikacje i doświadczenie żeglarskie, a wynagrodzenie mogło być tylko symboliczne. Dla kapitana pozostawało więc werbowanie kolegów-żeglarzy, którzy w „cywilu” reprezentowali bardzo różne zawody i stanowiska, ale mieli ochotę popływać na większym żaglowcu i mieli niezbędne kwalifikacje. Reasumując: pokładzie Fryderyka Chopina oficerami, czy bosmanami bywali żeglarze pracujący na co dzień w różnych instytucjach i na różnych stanowiskach. Czasem takie sytuacje rodziły zabawne historie.
Fryderyk Chopin
fot. Alexis Komenda; archiwum Ziemowita Barańskiego
W 1993 roku Fryderyk Chopin czarterowany był głównie na wycieczki dla niemieckich turystów podczas takich imprez jak „Kieler Woche” w Kilonii czy „Baltic Sail” w Rostocku. Jeden z moich kolegów Paweł M., lekarz – obecnie profesor na Uniwersytecie Medycznym, był wtedy na Fryderyku Chopinie bosmanem.
Chopin był wyczarterowany na wycieczkę przez Niemieckie Towarzystwo Nefrologiczne. Rzecz się działa w Kilonii.
Uczestnicy siedzieli w klasie i słuchali wykładu. Mój bosman stał w drzwiach i też się przysłuchiwał, a na końcu nie wytrzymał i zadał prelegentowi jakieś fachowe pytanie. Po zakończeniu spotkania kierownik konferencji, zdziwiony poziomem pytania outsidera, zapytał mnie:
– Kim jest ten pan?
Moja odpowiedź brzmiała:
– Bosman.
Muszę przyznać, że wyraz twarzy pytającego zmieniał się od zupełnego osłupienia do cichej rezygnacji, gdyż widząc moją poważną minę zrozumiał, że nie żartuję.
Jedna z wycieczek niemieckich na pokładzie Fryderyka Chopina; dwa „aniołki” po prawej stronie kucharza to załoga pokładowa – uczennice I Szkoły pod Żaglami
archiwum Ziemowita Barańskiego
Podobna sytuacja miała miejsce podczas rejsu w 1994 roku. Fryderyk Chopin był wyczarterowany przez Telewizję Polską na promocyjny rejs po stolicach i głównych portach państw bałtyckich. Moim zastępcą był Kazio G. Na statku były różne spotkania i koncerty – między innymi Urszuli Dudziak i Lory Szafran. Zdarzyło się tak, że trzeba było poinformować gości na pokładzie, kto będzie występował i wygłosić coś w rodzaju powitania.
Poprosiłem, aby zrobił to Kazio. Po jego wystąpieniu ktoś z ekipy telewizyjnej zapytał mnie, czy mój zastępca jest stale zatrudniony na statku i czy jest zawodowym marynarzem.
Moja odpowiedź brzmiała:
– Nie. To rektor Uniwersytetu Marii Curie Skłodowskiej w Lublinie.
Tym razem jednak mój rozmówca nie miał czasu na zdumienie, bo, pamiętając poprzednie wydarzenie, pospieszyłem wyjaśnić, jak to bywa z kadrą oficerską na Fryderyku Chopinie.
Helgoland, 1993: moja (prawie) cała załoga – z lewej Henryk Kopciński (I mechanik), siedzi Rysiek Stroński (I oficer), Tadzio Korotkiewicz (kuk) – wiadomo, to ten w czapce, a „aniołki” to cała załoga pokładowa; za mną stoi Leon Wróblewski (II mechanik), ale głowy nie dam
archiwum Ziemowita Barańskiego
Mnie samemu też się zdarzyła podobna, choć nieco inna, historia.
Gdzieś pod koniec lat 90-tych zmieniono przepisy portowe w Szczecinie. Zmiana polegała na tym, że na odcinku Szczecin – Świnoujście wszystkie statki o długości powyżej 50 metrów miały obowiązek brać na to przejście pilota. Fryderyk Chopin ma długość ok. 55 metrów Ówczesny armator Fryderyka Chopina – Armatorski Dom Bankowy – polecił mi, abym uzyskał uprawnienia pilota na ten odcinek. Zdałem egzamin (dzięki temu do dziś pamiętam, jak nazywają się baseny portowe w Szczecinie) i kilka razy przepływałem ten odcinek jako kapitan i równocześnie pilot.
Kiedyś, gdy Fryderyk Chopin wracał z Kilonii do Szczecina, kapitanem był Adam K., który nie miał takich uprawnień. Armator poprosił mnie, abym pojechał samochodem do Sassnitz, gdzie żaglowiec na krótko wejdzie, i popłynął do Szczecina jako pilot. Tak też się stało i spokojnie dopłynęliśmy do Szczecina. W Szczecinie, w chwilę po zacumowaniu, stałem na mostku.
Do statku podszedł ktoś z lądu – jak się potem okazało pracownik zarządu nabrzeża – i widząc mnie na mostku zapytał:
– Czy pan jest kapitanem statku?
Moja odpowiedź brzmiała:
– Nie. Ja jestem pilotem.
Za chwilę wyszedł Adam K. i załatwił sprawę postoju statku.
Podsumowuję te historyjki jak zwykle: gdy się długo pływa, to człowiekowi wszystko musi się zdarzyć.
Ziemowit Barański
24 marca 2022
Tej historii nie znajdziecie w antologii opowiadań kpt. Ziemowita,
ale jest tam co najmniej 30 opowiadań nie publikowanych nigdzie indziej.
► Sięgnijcie po książkę (bo to już ostatnie egzemplarze!)