Henryk Sienkiewicz, Joseph Conrad-Korzeniowski i William Faulkner spotkali się tylko raz. Działo się to w roku 1950, w świetle telewizyjnych reflektorów i w obliczu szwedzkiej rodziny królewskiej – kiedy ostatni z nich (i jedyny żyjący) wygłaszał mowę po odebraniu literackiej Nagrody Nobla.
10 grudnia 1950, Sztokholm: William Faulkner odbiera literacką Nagrodę Nobla za rok 1949.
► ► William Faulkner: Speech at the Nobel Banquet at the City Hall in Stockholm, December 10, 1950
Faulkner zacytował w swoim przemówieniu – nie podając zresztą źródła – znaną Sienkiewiczowską formułę o „pokrzepianiu serc”, a zarazem, jak to później wykazywano, oparł swój zasadniczy wywód na treści szkicu Conrada, poświęconego Henry’emu Jamesowi. Już owo spotkanie dwu laureatów Nobla i jednego z największych prozaików stulecia jest wystarczającym powodem, by przyjrzeć się bliżej związkom między nimi. Postaram się wykazać, że są i inne, nie mniej ważne powody.
Gryząca ironia
Poza tym pisarstwem, Sienkiewicza i Conrada łączyło jeszcze parę cech wspólnych: byli Polakami, dość bliskimi wiekiem (Sienkiewicz urodził się o jedenaście lat wcześniej, a Conrad przeżył go o lat osiem) i pochodzili z tej samej warstwy społecznej. Obaj należeli do pierwszego pokolenia inteligencji wywodzącej się ze szlacheckiego ziemiaństwa. Co myśleli o sobie wzajemnie?
Na ten temat wiemy niewiele. Nie znalazłem (a co ważniejsze – nie znalazła też Maria Bokszczanin, największy w tej materii autorytet) żadnych dowodów na to, że Sienkiewicz czytał utwory Conrada – chociaż z pewnością słyszał o jego książkach. Mamy tylko wspomnienie, odnoszące się do roku 1915. Conrad odmówił wówczas wstąpienia do utworzonego w Szwajcarii Komitetu Pomocy dla Ofiar Wojny w Polsce. Podobno Sienkiewicz zareagował na tę odmowę słowami: „To zwykła rzecz. Człowiek nieraz mści się za swój własny zły uczynek”. Jeżeli relacja jest prawdziwa, wydaje się świadczyć o tym, że Sienkiewicz – nie on jeden zresztą, bo podobnie myśleli np. Eliza Orzeszkowa i siostra Marii Curie-Skłodowskiej, Bronisława Dłuska – uważał, iż Conrad, stając się pisarzem angielskim, zaniedbał swoich narodowych obowiązków.
Jednak Conrad odmówił poparcia dlatego, że Komitet ostentacyjnie popierała dyplomacja carska (a ambasador Rosji w Paryżu wszedł w jego skład). Conrad zaś chciał, by Polska przestała być traktowana przez społeczność międzynarodową jako zastrzeżony rosyjski rewir łowiecki; okazał się więc bardziej dbały o długofalowe interesy swojej ojczyzny.
Oczywiście, Conrad wiedział o twórczości Sienkiewicza. Na jego międzynarodową sławę zdawał się spoglądać bez entuzjazmu. Broniąc w roku 1903 decyzji współpracy z Fordem Madoxem Fordem nad powieścią „Przygoda”, z założenia popularną, pisał aluzyjnie a zgryźliwie do Kazimierza Warszewskiego: „Heroiczna ewangelia św. Henryka, mój drogi Panie, króluje na całej ziemi i – jak Pan wie – istnieje wiele sposobów jej wykpiwania”. Nie wiemy, czy i które utwory Sienkiewicza przeczytał.
Zastanawiam się, czy jego belgijska „Cioteczka” i powierniczka, Margueritte Poradowska, pokazała mu swój przekład „Bartka Zwycięzcy”? Gryząca ironia tej opowieści wydaje mi się nieodległa od Conradowej. Wielokrotnie stwierdzano i komentowano fakt, że ideały wierności i honoru zajmują kluczową pozycję w problematyce moralnej Conrada. Istotę Sienkiewiczowskiego przesłania moralnego stanowią te same ideały, głoszone jednoznacznie i z naciskiem. Dlaczego więc Conrad tak właśnie, z sarkastycznym skrzywieniem, reagował na twórczość Sienkiewicza? Być może odgrywały jakąś rolę względy czysto osobiste. Mało który pisarz jest zupełnie wolny od uczucia zazdrości, choćby podświadomego. W roku 1903 cała Europa zasypywała Sienkiewicza pochwałami, a jego książki rozchodziły się w setkach tysięcy egzemplarzy; tymczasem zaś Conrad, zadłużony po uszy, borykał się z rękopisem „Nostroma”, arcydzieła chłodno później przyjętego i kiepsko się sprzedającego.
Henryk Sienkiewicz
Fotografia z archiwum The Nobel Foundation
Honor i odwaga
W tym zwiadowczym szkicu nie zajmuję się psychologią, ani też możliwymi wpływami, lecz głównie paralelami i zbieżnościami. Przypuszczam jednak, że to właśnie podobieństwo świata pojęć etycznych, którymi obaj z Sienkiewiczem się posługiwali, sprawiło, iż Conrad reagował zgryźliwie na starszego kolegę po piórze. On sam ukazywał surowy Kodeks, oparty na honorze i wierności, jako przyjmowany na zasadzie świadomego, często trudnego i wyboru, dokonywanego na własne ryzyko. Sienkiewicz natomiast – przynajmniej Sienkiewicz w Trylogii – przedstawiał tenże Kodeks jako coś oczywistego, przyjmowanego z radosną spontanicznością, niemal jako część boskiego porządku świata. Kiedy Conradowscy bohaterowie łamią zasady Kodeksu, robią to, ponieważ tracą wiarę w jego obowiązywanie. Religia nie daje u Conrada oparcia etyce. Ojciec tytułowego bohatera „Lorda Jima” jest anglikańskim księdzem. Czytamy o nim, że posiadał „ową wiedzę o Niewiadomym, stworzoną dla bogobojnych mieszkańców chat i nie mącą spokoju ducha tym, którym nieomylna Opatrzność pozwala mieszkać w pałacach”. Ale owa wiedza, tak zgryźliwie opisana, okazuje się nieprzydatna dla jego syna. Marlow mówi w „Lordzie Jimie” o ”jątrzącym zwątpieniu o suwerennej władzy, królującej w ustalonym wzorze postępowania”. To samo zwątpienie będzie gryzło, z jeszcze bardziej niszczącą siłą, bohaterów powieści Faulknera, wystawionych na podstępne wpływy, z jednej strony Yankeskiej chciwości, a drugiej obsesyjnego purytanizmu. Bohaterowie Sienkiewicza nie wątpią o Kodeksie; jeżeli łamią jego normy, to dlatego, że ulegają pokusom nagród innego rodzaju niż honor i chwała, albo po prostu własnej słabości.
Faulkner znał spośród wszystkich powieści Sienkiewicza zapewne tylko Trylogię, a dobrze zapamiętał i wspominał z tytułu jedynie „Pana Wołodyjowskiego” („Pan Michael” w groteskowo nierównym przekładzie Jeremiaha Curtina). Wyrażał się o niej jednoznacznie pozytywnie. Przeczytał ją, kiedy miał szesnaście lat i, jak stwierdza wybitny krytyk i literatki przyjaciel Faulknera, Malcolm Cowley, „musiał zestawiać heroiczną przeszłość pokonanej Polski – i (amerykańskiego) Południa”. Słowa jego przemówienia przy odbiorze Nagrody Nobla o przypominaniu ludziom „o odwadze i honorze, i nadziei, i dumie, i współczuciu, i litości, i poświęceniu, które były ich chwałą w przeszłości” mogą służyć jako świetne uzupełnienie słynnego Sienkiewiczowskiego epigrafu do „Pana Wołodyjowskiego”.
Pokrzepiać ludzkie serca
Użycie Sienkiewiczowskiej formuły przez Faulknera nie było przypadkowe. W swojej przedmowie do „The Faulkner Reader” – ogłoszonej w 1954 roku antologii własnych utworów – wspominał, że jego pierwszą reakcją na słowa Sienkiewicza (zapamiętał je jako: „Książka ta została napisana kosztem znacznego wysiłku, dla pokrzepienia ludzkich serc!”) była myśl: „Jak to ładnie coś takiego powiedzieć”. Później wszakże, po wielu latach zastanawiania się nad sensem własnego wysiłku pisarskiego, „nagle zrozumiał, że ten na wpół zapomniany Polak znał przez cały czas odpowiedź. Pokrzepiać ludzkie serca; to samo dla nas wszystkich: dla tych, którzy starają się być artystami (…). Niektórzy nie zdają sobie sprawy, że piszą właśnie po to. (…) Ale wszyscy piszemy w tym jednym celu”.
Conrada wymieniał Faulkner parokrotnie jako jednego ze swoich ulubionych pisarzy. Jego brat John wspomina, że „Dzieła Conrada stały zawsze na półce Billa”. Na oczywiste pokrewieństwo między ich dziełami wskazywano nieraz, ale nigdy nie zostało ono poddane dokładniejszej analizie. Faulkner jest w istocie najznakomitszym wśród kontynuatorów Conrada, zarówno w sposobach prowadzenia narracji, jak i samych rytmach swojej prozy. Istotna w wielu ich utworach rola idei honoru, niecodzienna w literaturze brytyjskiej i amerykańskiej XX wieku, została również zauważona i jest zwykle przypisywana podobieństwu zaplecza społecznego, często mylnie określanego, zwłaszcza przez krytyków amerykańskich, jako „arystokratyczne”.
Jednakże;zarówno honor, jak i wierność, nie są ideałami występującymi w oderwaniu; są ściśle związane z całym etosem (albo kodeksem), którego kościec stanowią.
Stanowią składniki szczególnego, samodzielnego systemu pojęć etycznych, wyraźnie różnego od utylitaryzmu czy od pragmatyzmu moralnego, które rozpowszechniły się w ciągu ubiegłych dwu stuleci tak bardzo, że są dzisiaj brane za niemal oczywiste i „naturalne”. Zaś pamiętając o zakorzenieniu tych ideałów w konkretnych historycznych obyczajach, warunkach i normach społecznych, trzeba zarazem przyglądać się ich funkcjonowaniu poza obszarem tych historycznie „właściwych” warunków i stosowaniu ich w innych społecznych kulturowych okolicznościach.
Częstym (i zarazem cięższym) błędem współczesnej krytyki jest też przeoczanie całej długiej tradycji literackiej, w której wyrażano etykę wierności i honoru. Tradycja „Pieśni o Rolandzie”, Cervantesa, Calderona, Corneille’a, „Juliusza Cezara” Shakespeare’a, Waltera Scotta, Alfreda de Vigny, i wielu innych. (W literaturze polskiej tradycja ta – związana z etosem rycerskim – była do początku XX wieku dominująca, najbardziej widoczna w wielkiej literaturze romantycznej, ale i obecna wcześniej u Kochanowskiego i później u Żeromskiego; nie zawsze zdajemy sobie sprawę, że stanowiło to jeden z wyznaczników oryginalności i duchowej samodzielności naszego piśmiennictwa.) Otóż Conrad i Faulkner – i oczywiście również Sienkiewicz – całkiem świadomie do tej tradycji nawiązywali, czasami wskazując na nią bezpośrednio, jak na przykład w tytułach części „Gry losu” Conrada, albo w opowieści Faulknera „Mayday” i w imionach, które nadawał on swoim bohaterom (Bayard!).
Wydane w Polsce niedawno pionierskie studium Grażyny Branny „A Conflict of Values: Alienation and Commitment in the Novels of Joseph Conrad and William Faulkner” (Konflikt wartości: alienacja i zaangażowanie w powieściach Josepha Conrada i Williama Faulknera, Kraków 1997), wyróżniające się erudycją i subtelnością analizy, trafnie wskazuje na liczne analogie w charakterystyce postaci w czterech wybranych utworach Conrada i Faulknera. Myślę jednak, że pani Branny ogranicza tak zakres, jak i siłę swojej argumentacji przez dziwne zdefiniowanie pojęcia „commitment” (niełatwego do przełożenia na polski; najbliższym terminem jest „zaangażowanie”) jako równoznacznego z „poczuciem bezinteresownej wspólnoty z innym człowiekiem, a nie tożsamego z (…) poświęceniem dla określonej idei, hasła czy działania”.
Wierność zasadzie
Oznacza to oderwanie owego pojęcia od jego treści podstawowej – a zarazem wyjęcie go z właściwego kulturowego kontekstu. Jeżeli rozumiemy „zaangażowanie” – tak jak to robi Ian Watt w tytule klasycznego już szkicu o Conradzie – terminy „alienacja” i „zaangażowanie” w ich zwykłym społecznym i etycznym, nie zaś wyłącznie psychologicznym sensie, okaże się, że przechodzenie od alienacji do zaangażowania jest też motywem charakterystycznym dla polskiej literatury XIX wieku. Znajdujemy je nie tylko w „Dziadach”, ale również w „Potopie”; i tutaj, po zatoczeniu koła, wracamy do sztokholmskiego przemówienia Faulknera.
Istnieje ogólna zgoda co do tego, że na tle literatury XX wieku zarówno Conrad, jak i Faulkner byli pisarzami o wyjątkowym nasyceniu zasadniczą problematyką moralną. Jednakże analiza tej problematyki wymaga szczególnej ostrożności pojęciowej. Filozofia moralności nie jest obszarem, do którego badań wystarczy sprzęt w postaci bieżących i pozornie zdroworozsądkowych pojęć. Grażyna Branny występuje przeciwko utożsamianiu „zaangażowania” z „oddaniem się określonemu celowi, idei, pojęciu lub działaniu, ponieważ mogą one, jak to ukazuje Conrad w »Nostromo«, przerodzić się w obsesje i doprowadzić do negacji prawdziwego zaangażowania”. Argumentacja ta posiada dwie wady. Po pierwsze, przy definiowaniu pojęć dotyczących ludzkiego postępowania należy unikać łączenia składników opisowych z wartościującymi. Czy odwaga wykazywana w złej sprawie przestaje być odwagą? Miłość do osoby niegodnej pozostaje miłością, choćby to była miłość tragiczna lub żałosna. Zaangażowanie obsesyjne pozostanie przecież zaangażowaniem prawdziwym.
Po drugie, kiedy mamy do czynienia z ideałami wierności i honoru, które stanowią trzon etosu rycerskiego, musimy pamiętać, że do istoty tych ideałów i tego etosu należy właśnie „poświęcenie dla określonych idei” i sposobów zachowania – niezależnie od praktycznych, a zwłaszcza osobistych konsekwencji.
Wolno uważać taką wierność zasadzie za heroiczną lub głupią, chwalebną albo obłąkaną, ale musimy zdawać sobie sprawę z jej występowania. Inaczej nie zrozumiemy ani „Pana Wołodyjowskiego”, ani „Lorda Jima”, ani „Niepokonanych” Faulknera – ani całej tradycji literackiej, z której te powieści się wywodzą. Po prostu: jeżeli z naszego aparatu pojęciowego usuniemy „zaangażowanie w sprawę”, rozbroimy się umysłowo w obliczu Sienkiewicza, Conrada i Faulknera. Również Grażyna Branny szybko zostaje zmuszona do zaprzeczania samej sobie, kiedy pisze o rzekomym „psychologicznym przejściu polskiego arystokraty od alienacji do zaangażowania” w noweli Conrada „Książę Roman”. Naprawdę zaś na początku opowieści książę Roman nie jest bynajmniej wyalienowany, ale cieszy się życiem jako szczęśliwy młodożeniec; zaś jego późniejsze zaangażowanie nie polega na „wspólnocie z inną istotą ludzką”, ale konkretnie na pójściu „z przekonania” (jak sam stwierdza przed sądem wojskowym) aż do końca za zasadą służby własnemu narodowi.
Podobieństwa rodzinne
Badanie wpływów poszczególnych utworów Conrada na poszczególne książki Faulknera jest potrzebne i pożyteczne, ale powinno być uznane za materiał do ogólnego studium podobieństwa między obu pisarzami. Z dwu powodów. Po pierwsze, jeżeli Faulkner w czymkolwiek naśladował Conrada, to zapewne nie dlatego, że podobały mu się określone chwyty artystyczne (jak, na przykład, struktura narracyjna „Gry losu”, którą skopiował w „Absalomie, Absalomie!”), albo też poszczególne postacie czy motywy (jak Conradowy Marlow, którego odbiciem wydaje się Gail Hightower II w „Światłości w sierpniu”; albo dudnienie bębnów w „Jądrze ciemności”, którego echa słyszymy w „Zstąp, Mojżeszu”). Zainteresowanie i sympatia muszą się opierać na czymś głębszym, na poczuciu bardziej zasadniczego pokrewieństwa. Warto w tym miejscu wspomnieć, że to matka Faulknera skłoniła go do pierwszych lektur Conrada, „męskiego pisarza”. Po drugie zaś, szczegółowe badania porównawcze są wykonywane przez i dla specjalistów Tylko rzadko wzbogacają zrozumienie i przeżycie danych utworów, albo wpływają na krytyczny kanon interpretacyjny.
Czego potrzebujemy, zarówno naukowcy, jak zwyczajni czytelnicy, to badań, które wzbogaciłyby nasze zrozumienie dla intuicyjnie wyczuwanych powiązań i „podobieństw rodzinnych” (by posłużyć się znaną formułą Wittgensteina), dla ciągłości, które sprawiają, że kiedy przechodzimy od lektury Conrada do lektury Faulknera, rozpoznajemy powinowactwa i czujemy się „w domu”. Zacząć trzeba od ustalenia i opisania wspólnych pojęć, zainteresowań, wartości i tradycji – historycznych, społecznych, etycznych, literackich. I najlepiej rozpocząć od utworów, które wykazują w tych podstawowych sprawach najwięcej zbieżności. A więc w przypadku Faulknera na przykład nie od „Kiedy umierałem”, ale od „Sartorisa”, „Absalomie, Absalomie!”, „Niepokonanych” i „Zstąp, Mojżeszu” – a więc ogólnie od utworów, których akcja toczy się w XIX wieku. I w tych poszukiwaniach musimy wychodzić daleko poza literaturę, sięgać do historycznych, społecznych i filozoficznych źródeł myśli i obrazowania, takich jak traumatyczne przeżycia klęski powstania styczniowego w Polsce i jednoczesnej klęski południowych konfederatów w amerykańskiej wojnie secesyjnej. Trzeba patrzeć na podobieństwa w stawianiu pytań, w określaniu ich uwarunkowań – niekoniecznie w otwartym wysuwaniu takich samych odpowiedzi. Takie badania będą równocześnie trudniejsze i bardziej niepewne w osiąganych rezultatach. Ale przecież przechodzenie od wyalienowania w akademickich wieżach do zaangażowania wobec zwykłych czytelników nie było nigdy zadaniem łatwym.
Skarb przeszłości
Powróćmy teraz do mojej tytułowej trójcy. Kiedy Sienkiewicz krytykował Conrada, jego motywem był zarzut braku wierności. Kiedy Conrad wyrażał się niechętnie o Sienkiewiczu, powodem było zapewne posądzanie Sienkiewicza o naiwność w głoszeniu kodeksu rycerskiego. Kiedy Faulkner wyrażał podziw dla Conrada, robił tak dlatego, że czuł, iż należy również do tej samej tradycji etycznej i kontynuuje, w postaciach swoich Sartorisów, tę samą tradycję literacką chwały i tragedii honoru.
Gdy Faulkner mówi o swoich „prawdach”, „do których należą odwaga i duma i honor” (powtarzając słowa Shreve’a w „Absalomie, Absalomie!”), możemy u niego słyszeć echo Conradowego: „świat doczesny spoczywa na paru prostych ideach; tak prostych, że muszą być równie stare, jak góry (…) a między nimi na zasadzie Wierności”.
Skarbnicą wartości jest dla wszystkich trzech Przeszłość. I jest w ich dziełach rozpoznawalny podkład przeżytej tragedii oraz nieustannej walki z rozpaczą. To był wspólny grunt, na którym spotkali się w Sztokholmie. ■
Zdzisław Najder
Lipiec 1999
► ► William Faulkner: Speech at the Nobel Banquet at the City Hall in Stockholm, December 10, 1950
► powrót do ► Zenon Szostak: Hendrix a sprawa polska