[Szymonowi Masłowskiemu]
Niedawno, szukając w radiu czegoś do słuchania, trafiłem na country and western, a że kawałki leciały bez zarzutu, więc nie zmieniałem stacji przez dłuższy czas. Przypomniało mi to historyjkę sprzed wielu lat.
Wracałem z Arizony przez Oklahomę. Zatrzymałem się na stacji benzynowej, żeby kupić coś do picia. Jechałem osiemnastokołową ciężarówką drogą drugorzędną i mało uczęszczaną, więc stacja była jednocześnie sklepem spożywczym, technicznym, punktem naprawczym i wypożyczalnią filmów, słowem było w niej mydło i powidło.
Właściciel osaczył mnie od razu. Zanim zdążyłem zapłacić za wodę, zdążył zaproponować wszystko, co miał na półkach. Widząc, że nabywca ze mnie marny, zmienił front.
– Może trzeba coś naprawić. Wszystko w traku działa jak trzeba?
Spojrzałem na niego, jakby spadł z księżyca, bo przecież widział, że ciężarówka nie jest moja, a firmy transportowe mają umowy z wielkimi sieciami warsztatów. Gdy jednak nie ustawał w nagabywaniach, powiedziałem:
– A wiesz, że może rzeczywiście masz rację. Bo chyba mi radio wysiadło.
W pompiarza wstąpił nowy duch.
– Radio, powiadasz? Nie ma sprawy. Zobaczę. A jak się nie da naprawić, to zamontuję ci jakieś inne. Używane, ale w świetnym stanie i z gwarancją. Za kilka baksów. A co się stało w twoim?
– Nie wiem. Od czasu, jak przejechałem granicę waszego stanu, odbiera chyba tylko jedną stację. Gra tylko country and western.
Pompiarzowi zafalowały zaczepy żuchwowe i na moment go zatknęło, ale kupiec wziął w nim górę nad muzycznym patriotą.
– Nie lubisz country and western? Nie ma problemu. Chodź tutaj, zobacz, jaki mam wybór kaset i płyt. Od klasyki po dixieland.
Zrobiło mi się głupio.
– To nie tak – powiedziałem. – Macie prawie wyłącznie stacje z c&w. Fakt, nie przepadam. Co nie znaczy, że nie lubię. Ale lubię najlepszych, a nie ten chłam, który leci na okrągło. Bo ci, co śpiewają, żywej krowy na oczy nie widzieli i myślą, że mleko się robi w fabryce. Johnny Cash, Willie Nelson, Emmylou Harris – chcesz, mogę ci śpiewać ich kawałki po kolei.
Pompiarz się rozpromienił.
– Cash? Willie?
Mój akcent potęgował jego zdziwienie, chociaż przy Emmylou trochę się skrzywił. Na miłym gadaniu – o muzyce, o życiu i jego przejawach – spłynęła godzinka, a na odjezdne, w prezencie, dostałem kasetę. Darowanemu koniowi… ■
kr
1998 / 2020