Zbliżał się wieczór sylwestrowy i Nowy Rok 1981. Tym razem wymyśliliśmy sobie, że uczcimy to prawdziwą kukiełkową szopką. Wojtek i Andrzej zabrali się za produkcję lalek i pacynek, ja podjąłem się skompletowania tekstów – wydobyłem je od współlokatorów naszej ośmioosobowej kabiny zwanej „ósemką”, od Sławka, który włączył się do zabawy, a część napisałem sam.
Ostatniego dnia grudnia 1980, po kolacji, mesa zmieniła wygląd. Rozciągnięty na sznurze koc osłaniał jeden ze stołów i siedzących za nim animatorów. W tle rysowały się malownicze palmy uwiecznione fabrycznym haftem na ręcznikach produkcji krajowej, oświetlone rozproszonym światłem biurowych lamp. Po drugiej stronie tłoczyli się widzowie. Byli wszyscy poza oficerem wachtowym i sternikiem (obejrzeli próbę generalną) oraz Stasiem, który nie otrzymawszy odpowiedzi na pytanie: „Kto za mnie jutro wstanie o wpół do szóstej?”, poszedł spać.
Punktualnie o 22:00 brzęknął dzwonek.
Zza koca wychyliła się Tuba Mosiężna:
— Kabaret NASZA WACHTA prezentuje niniejszym jedyny, niepowtarzalny, oryginalny, eksterytorialny program noworoczny pod tytułem SZOPKA, CZYLI SAMO ŻYCIE — oświadczyła Tuba i zniknęła.
Na jej miejscu pojawiła się osadzona na Wojtkowym palcu głowa, w jakże dobrze wszystkim znanej granatowej wełnianej czapce z czerwoną, czteroramienną gwiazdą na górze.
Przywitała ją salwa śmiechu, tymczasem Głowa zaśpiewała:
Kiedy płynę tak „Pogorią”
kosztującą wręcz majątek,
Wtedy często wracam myślą
w późne lata sześćdziesiąte,
Kiedy sam załogą całą
byłem w miarę potrzeb:
Kapitanem, kukiem, majtkiem,
na posyłki chłopcem —
I najbardziej mi żal:
mojego „Poloneza” —
błędnego rycerza,
trzech oceanów
i wywrotek wśród bałwanów,
reportaży dla „Trybuny”,
koralowej laguny,
australijskich piasków
i w eterze trzasków …
A gdy wrócę znów do kraju
kończąc morską poniewierkę,
dobrze wiem, co tam zastanę –
niepokoje i rozterkę;
w telewizji spojrzą krzywo,
w PeZetŻecie – także,
z PAN-em same awantury,
a mnie w nocy śnią się żagle —
I najbardziej mi żal:
mojego „Poloneza” — …
Później, kolejno, w Szopce pojawili się:
- trzej „komandosi”, czyli Andrzej, Stachu i Wojtek, nazwani tak dla swych niecodziennych w końcu umiejętności i ogólnej sprawności, za których kwestię wypowiadały trzy olbrzymie noże używane przez płetwonurków. „Ale oto komandosi, więc już lepiej się wynosić” — stwierdziła Głowa w kapitańskiej czapce z gwiazdą i przezornie schowała za kocem;
- kukiełka w czerwonym sztormiaczku i z oryginalną brodą uzyskaną dzięki uprzejmości Młodego, który… ogolił się specjalnie na tę cześć. Te dwa rekwizyty były tak jednoznaczne, że brawa rozległy się zanim jeszcze postać zdążyła się przedstawić: „Bosman ci ja Bosman, na pięknym żaglowcu” i poskarżyć: „trzy czwarte pływania żagle mam w pokrowcu”;
- dwa długopisy — Żurnaliści, pewnym głosem śpiewający w rytmie minionej epoki: „bo srebro i złoto to nic, chodzi o to, by prasę mieć”;
- dwa duże klucze francuskie, czyli Mechanicy. „Każdy z nich to złota rączka, daję na to słowo, znajdą każde zwarcie, tylko ruszą głową — zanim żeśmy się spostrzegli, prąd nam wyłączyli i, niby przypadkiem, wentylację też!”;
- siwowłosa pacynka Szamana Morskiego (czytelnikom książek K.O. Borchardta wyjaśniam, że to nie lapsus ani plagiat, a jedynie podwójne zapożyczenie — tak nazywała niekiedy załoga Gedanii swego kapitana, Dariusza Boguckiego), która dziarsko zapewniła: „Hej-ha, gdzie mróz okropny, hej-ha, gdzie śniegu więcej, gdzie normalny nikt nie pływa — ja popłynę chętnie!”;
- brzuchata biała postać w kucharskiej mycce na głowie, śpiewająca na melodię popularnego niegdyś „Furmana” o kucharzu, co to „lewą nogą wstanie z rana i ochrzani Kapitana!”;
- dwie kukiełki Polarników: „Sami w taką noc pełną pingwinów” i „Ja ci śrubkę wkręcę z gracją, o najdroższa Radiostacjo!”;
- była wreszcie (i to od samego początku aż do ostatniej sceny) OSOBA w dżinsowym kombinezonie, w czapce z beżowego sztruksu — węzeł intrygi, klucz fabuły i motor akcji, jednym słowem spiritus movens całego spektaklu, czyli pacynka Chiefa, na którego widok — i głos — nawet kukiełki brały się żwawiej do swej kukiełkowej pracy.
Uderzyło nas to już podczas pisania tekstów — na dobrą sprawę, mimo trzech tygodni wspólnej żeglugi, nie było wśród nas nieporozumień czy poważniejszych zatargów, które dałyby pożywkę satyrze i urozmaiciły fabułę. Choć nam utrudniało to pracę, nie stwarzaliśmy jednak ich na siłę, a czas wykazał słuszność naszych założeń. Do końca rejsu ani jedno spotkanie przy gitarze — a odbyło się ich wiele — nie obeszło się bez śpiewania szopkowych kupletów, choć przecież w repertuarze mieliśmy dość innych piosenek i to zarówno „ogólnożeglarskich”, jak i tych powstałych na Pogorii.
[…]
W piątek, 2 stycznia 1981, zacumowaliśmy Las Palmas.
* * *
Tak pisałem o tym na gorąco, a później wpakowałem do książkowej relacji z tego rejsu „Pogorią” na koniec świata.
Minęło czterdzieści lat i życie dopisało do naszej szopki swój scenariusz. Wśród pozytywów jest to, że Kapitan znów pływa na Polonezie, a żagle po nocy śnią się mnie (i dobrze mi tak, skoro – jak widać z powyższego – sam sobie tak wywróżyłem), bo skoro można śnić, to można i zrobić.
Są też sprawy smutne, ale o nich w następnym odcinku.
Cytował (40 lat później, więc niedokładnie) z własnej książki „Pogorią” na koniec świata
Kazimierz Robak
Styczeń 2021
7 grudnia 1980 – 17 kwietnia 1981 – rejs antarktyczny Pogorii
Kapitan: Krzysztof Baranowski
zastępca kapitana: Andrzej Marczak
załoga etatowa: Stanisław Bojaruniec (kuk), Wojciech Fok (bosman), Marek Kleban (II mechanik), Romuald Mineyko (I mechanik)
załoga niezawodowa: Henryk Bartoszuk, Dariusz Bogucki, Wojciech Burkot, Stanisław Choiński, Tomasz Gasiński, Janusz „Geograf” Kawęczyński, Zbigniew Kleban, Jan Kłossowski, Włodzimierz Ławacz (do 1981-02-04), Andrzej Makacewicz, Stefan Misiaszek (do 1981-02-04), Ryszard Mokrzycki, Wojciech Przybyszewski, Kazimierz Robak, Wojciech Sławiński, Zbigniew Studziński, Zdzisław Szczepaniak
grupa zaokrętowana na Stacji im. Arctowskiego (1981-02-07): Wojciech Chudzyński, Ryszard Gutkowski, Ryszard Halba, Jerzy Kaszubowski, Jerzy Komorowski, Eugeniusz Moczydłowski, Jan Styczyński, Jerzy Szyłak-Szydłowski
trasa: Gdynia (7 grudnia 1980) – Kanał Kiloński (12/13 grudnia) – reda Falmouth (23-24 grudnia) – Las Palmas (2 stycznia 1981) – przecięcie równika na 028°55” W (12 stycznia) – Cieśnina Le Maire’a (1 lutego) – Cieśnina Bransfielda (3 lutego) – Zatoka Admiralicji,Wyspa Króla Jerzego; Stacja im. Arctowskiego (4-7 lutego) – Stanley, Falklandy (12-13 lutego) – Rio de Janeiro (25-27 lutego) – reda Falmouth (8-9 kwietnia) – reda Lymington w cieśninie Solent (10 kwietnia) – Cuxhaven (13-14 kwietnia ) – Kanał Kiloński (14/15 kwietnia) – Gdańsk (17 kwietnia 1981)
długość trasy: 20 820 Mm.
czas trwania: 132 dni
► Periplus – powrót na Stronę Główną