Andrzej Minkiewicz:
Film „Kapitan” o Krzysztofie Baranowskim, czyli dokument o marzeniach i przemijaniu

(grudzień 2019 / styczeń 2020; Wiatr)

Blisko 80-letni Krzysztof Baranowski nie chce przejść na żeglarską emeryturę – wciąż marzy o budowie nowego potężnego żaglowca szkole­nio­wego, który miałby służyć przyszłym pokoleniom. Toczy więc samotny bój o fundusze. To bodaj najtrudniejsza lądowa podróż kapitana – od drzwi do drzwi, ze spotkania na spotkanie.

 

Na przekór trudnościom, kapitan nie rezygnuje z marzeń.
Kadr z filmu „Kapitan”

 

Ta podróż stała się pretekstem do filmowego przedstawienia sylwetki Krzysztofa Baranowskiego, wybitnego żeglarza i pioniera edukacji morskiej. Prace nad dokumentalną opowieścią, wyreżyserowaną przez Kryspina Plutę, trwały dwa lata. Przedpremierowe pokazy zorganizowano podczas regat „Poloneza” (sierpień), na wrześniowym Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni (wrzesień) oraz na Międzynarodowym Festiwalu Filmów Dokumentalnych Off Cinema w Poznaniu (październik). Główna polska premiera odbyła się podczas festiwalu Jacht Film w kinie Luna (7 grudnia 2019). Kolejne projekcje będą się odbywać w Szczecinie pod koniec stycznia oraz w Gdyni na początku lutego (więcej o terminach na stronie www. jachtfilm.pl).

O produkcji tego dokumentu rozmawiamy z reżyserem Kryspinem Plutą.

 

Andrzej Minkiewicz: Skąd się wziął Krzysztof Baranowski w twoim świecie?

 

Kryspin Pluta: Z telewizji. Gdy byłem mały to widziałem pana w ładnej czapce, który z wielkim uśmiechem opowiadał o dalekich podróżach. Poruszał wtedy moje marzenia. Myśli o kapitanie powróciły wiele lat później, w trakcie rejsu na „Zawiszy Czarnym” w 2012 roku. W hiszpańskim porcie A Coruña poznałem młodego człowieka, który płynął z kapitanem w dwumiesięcznym rejsie. Pomyślałem, że film o Szkole pod Żaglami to niezły pomysł. Byłem już po filmówce i miałem za sobą realizację dokumentu „Optimista” o stawianiu pierwszych kroków w żeglarstwie. Morskie tematy wciąż za mną chodziły.

Idea szkoły kształtującej charaktery młodych ludzi była mi bliska także z tego powodu, że z wykształ­cenia jestem socjologiem i pedagogiem. Zastanawiałem się, jak się zmienia życie młodych ludzi zamknię­tych na żaglowcu płynącym przez ocean? By to zrozumieć, wyruszyłem w rejs „Pogorią” w 2013 roku. Byłem nauczycielem i zastępcą oficera. Obserwowałem uczniów i zobaczyłem, jak szybko dorastają w tym nowym morskim świecie. Chciałem zrobić film właśnie o tym dorastaniu. Później jednak, po rozmowach z producentem, doszliśmy do przekonania, że lepiej przybliżyć twórcę idei, a nie samą szkołę.

Nie było dotąd długiego filmu dokumentalnego o Krzysztofie Baranowskim, więc ten fakt był dla nas dodatkową kartą przetargową, gdy staraliśmy się o dofinansowanie.

 

Co chciałeś opowiedzieć o kapitanie?

Wpierw zrobiłem obszerną dokumentację. Przeczytałem wiele artykułów, wywiadów oraz wszystkie książki, które napisał. Obejrzałem filmy i reportaże z jego udziałem. Później spędziłem z nim oraz z jego przyjaciółmi kilkadziesiąt godzin na rozmowach o wszystkim.

Chciałem poznać, jakim jest człowiekiem. Nie na zewnątrz, ale w środku. W trakcie rozmów z Krzyszto­fem najciekawsze wydawało mi się to, że on, dobiegając osiemdziesiątki, nie myśli o eme­ry­tu­rze. Ma ważną sprawę do zrobienia – chce zbudować żaglowiec. Wielki, rejowy, nie dla siebie, lecz dla następ­nych pokoleń. Opowieść tworzyłem właśnie na kanwie marzeń o żaglowcu. Byłem z ka­me­rą przy wszystkich momentach, które były prawdziwe i ważne. Ale wynik końcowy naszej pracy, zaskoczył nawet mnie.

 

Kapitan wpuścił ekipę z kamerą do swego domu. Jak ci się to udało?

Pokazałem Krzysztofowi moje wcześniejsze filmy. Obejrzał i myślę, że wtedy po raz pierwszy obdarzył mnie zaufaniem. Umówiliśmy się, że przez pewien czas będę blisko, rejestrując jego codzienne życie. Bohater musi mieć zaufanie do reżysera, bo ten jest przekaźnikiem, dzięki któremu opowieść staje się uniwersalna. Wypracowanie tego zaufania jest najważniejszym zadaniem. Wydaje mi się, że Krzysztof uwierzył, że chcę zrobić film prawdziwy. Nie o tym, co już było, ale o czymś nowym.

 

W filmie pojawia się też Bogumiła Wander, małżonka kapitana.

Od początku skupiałem się na Krzysztofie. Realizując sceny domowe, pani Bogusia towarzyszyła Krzysztofowi w różnych sytuacjach, zawsze miała wiele do powiedzenia i niejako sama „wprosiła się” do filmu. Okazało się, że ma bardzo trzeźwe spojrzenie na świat i jest fantastycznym dopełnieniem Krzysztofa. Na przykład mówi to, co Krzysztof myśli, ale nie chce powiedzieć na głos. Uznałem to za atut. W pewnym momencie doszedłem do wniosku, że pani Bogusia jest takim alter ego swego męża.

 

Krzysztof Baranowski z małżonką Bogumiłą Wander.
Kadr z filmu „Kapitan”

 

Twoje ulubione sceny w filmie?

Szczególnie podobają mi się dwie. Pierwsza to spotkanie z członkami Bractwa Żelaznej Szekli w sie­dzi­bie Pomorskiego Związku Żeglarskiego. W odpowiedzi na prośbę Krzysztofa o poparcie budowy nowego żaglowca, zebrani mówią: „Nie mamy takiej siły, żeby budować, jesteśmy emerytami”. Dają Krzyszto­fowi do zrozumienia, że on także. Ale kapitan nie czuje się emerytem i wewnętrznie nie zgadza się na te słowa.

Kolejna scena to obiad. Małżonkowie rozmawiają o swoich dzieciach, że są już całkiem samodzielne, jak ich rodzice. Krzysztof sonduje: „Cóż, przecież jesteśmy emerytami”. Na to pani Bogusia odpowiada stanowczo: „No, bo się obrażę”.

W filmie widać coś nieoczywistego, a mianowicie dorastanie mojego bohatera. „Kapitan” zaczyna się Krzysztofem-chłopcem, pędzącym za marzeniami, a kończy Krzysztofem-mężczyzną, który dokonuje odpowiedzialnego wyboru. I właśnie ta droga jest chyba najważniejszą rzeczą, jaką udało mi się pokazać.

 

W filmie nie ma romantyzmu morza.

Bo też nie o tym jest ten dokument. Krzysztof już nie robi weekendowych wypadów na jacht. Podróżuje za to w pamięci, w myślach, we wspomnieniach. A my przenosimy się tam wraz z nim. Materiały archi­walne pokazują minione wspaniałe lata. Ale Krzysztof sam nie uzewnętrznia swych wspomnień. Raczej nie daje się namówić na długie wieczory z morskimi opowieściami. Zawsze, gdy pytałem o „kiedyś”, to słyszałem: „Patrzę w przyszłość. Szkoda mi czasu na to, co było, ważne jest to, co będzie”. Musisz przyz­nać, że takie deklaracje w ustach 80-latka robią wrażenie.

 

Jak się zmieniało twoje postrzeganie kapitana?

Spotkałem Krzysztofa w chwili, gdy walczył o sprawę. Był wojownikiem. Myślę, że w trakcie realizacji filmu osiągnąłem coś bardzo trudnego – porozumienie, jakąś intymną relację z człowiekiem starszym o po­nad 40 lat. Być blisko zmagań kogoś takiego i zauważać to, co cenne i ważne w jego życiu, to zaszczyt.

Żaglowiec powoli schodzi na drugi plan. Staje się metaforą marzeń, taką łódką z kory, którą kiedyś robił sobie każdy chłopiec, by później postawić ją obok innych łódek i pobiec do ważniejszych spraw. Jesteś­my świadkami tego, jak żeglarskie cele Krzysztofa odchodzą, a zostają cele ważniejsze. Rzuca kotwicę w domu, razem z Bogusią. Bo ona tego potrzebuje.

 

Ostatnia scena, gdy oglądają stare zdjęcia, wygląda na zainscenizowaną.

Była robiona pod koniec okresu zdjęciowego. Kamera była już dla bohaterów praktycznie przezroczysta. Historia w filmie zaczyna się wysiłkami Krzysztofa chcącego budować statek i nową Szkołę pod Żagla­mi. Kończy się zamknięciem szkoły… Dokładam więc do filmu malutką rzecz, epilog, scenę niebo, będącą swoistym komentarzem: „Nic nikomu nie musicie udowadniać. Jest dobrze, tak jak jest”. Płonie ogień w kominku, wspomnienia, dobry czas spędzany razem. Pani Bogusia ogląda zdjęcia, wspomina przyjaciół, padają nazwiska Suzin, Loska. Dla Krzysztofa to z kolei katharsis. Już nie buduje żaglowca – buduje relacje.

 

Krzysztof Baranowski nie zgadza się z przesłaniem filmu.
Kadr z filmu „Kapitan”

 

Motyw budowy żaglowca w końcu okazuje się nieważny.

Każdy przechodzi jakąś drogę. Nawet reżyser. I w tym kontekście muszę przyznać, że nawet ja nie wiedziałem, o czym tak do końca będzie to film.

Reżyser Kryspin Pluta.

 

Rozmawiał Andrzej Minkiewicz

Wiatr. Magazyn dla żeglarzy. Grudzień 2019 – Styczeń 2020; str. 16-17.


►► Powrót do artykułu „Twórca i tworzywo”