42 lata temu.
Było już o ►Nieprzejednanym Hornie◄ – teraz krótko także o tym (kto nie chce – niech nie czyta), ale w cytacie z mojego pamiętnika:
01.02.1981
Kto wie, czy dzisiejszy dzień nie będzie dla nas tym najważniejszym w całym rejsie. Przed nami, co prawda, Zatoka Admiralicji, ale…
[…] Z porannego omówienia sytuacji nawigacyjnej jasno wynika, że spróbujemy przejść w pobliżu Hornu (o ile wiatry okażą się dogodne). W przeciwnym przypadku udamy się prosto na stację antarktyczną. Słońce coraz bardziej rozpala pokład, wiatry mizerne. Pomagamy więc sobie silnikiem. Powoli zbliżamy się do Cieśniny Le Maire’a. Jest to pierwsza poważna przeszkoda. Spoglądamy na jej wody. Znowu zaskoczenie. Prądy (nasza największa obawa) co prawda są, ale fala jest tak mała, że niemal niewiarygodne wydają się opisy tych żeglarzy, którzy tu właśnie przeżywali najtrudniejsze chwile.
O 12-ej nasza wachta obejmuje służbę na pokładzie. Stoję przy sterze i odtąd przez prawie dwie godziny wykonuję polecenia kapitana kierującego przejściem cieśniny. […]
Ruch na pokładzie i podniecenie wciąż w pełni zauważalne. […] Piękny oceaniczny jacht o nazwie Anatole 2 szybkimi halsami zbliża się do nas. Rozpoznajemy narodowość: Francuzi. Jest ich dwóch – uśmiechnięci, młodzi mężczyźni w żółtych sztormiakach. Domyślamy się, że wracają stamtąd, dokąd my zamierzamy właśnie się udać. Nieprawdopodobne to spotkanie: na środku Cieśniny Le Maire’a, niedaleko przylądka Horn dwa jachty oddają sobie honory. Jakie jest prawdopodobieństwo, by mogły się tu spotkać? […] Anatole 2 defiluje, mijając nas w odległości zaledwie 3-4 metrów z prawej burty. Krótka rozmowa pomiędzy kapitanami jachtów finalizuje miły i piękny zwyczaj spotkania na morzu. Teraz drogi nasze rozchodzą się.
1 lutego 1981, Cieśnina Le Maire’a: Anatole 2 widziany z pokładu Pogorii
fot. Ryszard Mokrzycki
Wyraźnie słyszę komendę Krzysztofa:
– Ster prawo.
– Jest prawo – odpowiadam i znowu wzmożony ruch na pokładzie Pogorii oznaczać może tylko jedno: płyniemy dalej. Kursem na Horn. […]
Po podwieczorku […] dostrzegam daleko przed bukszprytem ledwie widoczny ciemny punkcik. Nie jest to wyspa ani żaden inny naturalny fragment wybrzeża Ziemi Ognistej. A więc statek lub latarnia. Natychmiast melduję o tym kapitanowi. Po chwili jesteśmy już pewni: to drugi w dniu dzisiejszym napotkany statek. Co więcej, tym razem jest to okręt wojenny. Znowu przygotowania do spotkania, znowu bandera idzie w górę. Krzysztof nawołuje na 16-tym kanale. W czasie krótkiej rozmowy prowadzonej w języku hiszpańskim dokonuje się prezentacja. Napotkanym okrętem okazała się jednostka floty argentyńskiej dokonująca patrolu tego rzadko odwiedzanego szlaku morskiego. Wymieniamy grzeczności, wzajemne pozdrowienia. […]
O 17-tej schodzimy do kambuza. Jak zawsze trzeba przygotować kolację dla całej załogi, obsłużyć wszystkich przy posiłku. Staramy się, by te normalne, codzienne czynności i sam przebieg kolacji miały dziś wyjątkowy, świąteczny charakter. […] Pomieszczenie dyskretnie oświetlają ozdobne lampy naftowe, nie tak dawno zainstalowane na jachcie przez Henia. Gdzieś spod bakisty dobiega delikatne brzmienie nokturnu Chopina…
W książce Kazika Robaka[1] jest coś o „Marszu żałobnym” tegoż kompozytora, jest tam też przerażające: „Marsz pogrzebowy w takiej chwili!” (s. 61[2]), zatem wyjaśniam, że zabrałem w rejs trochę nagrań muzyki poważnej, więc i słynny fragment „Sonate funèbre”[3] Chopina mógł się tam znajdować.
Wojciech Przybyszewski na Pogorii w rejsie antarktycznym (kwiecień 1981)
fot. Kazimierz Robak
02.02. 1981
Słusznie Przylądek Horn określa się mianem „Nieprzejednany”.
Jeszcze wczoraj po południu wydawało się, że osiągniemy go niemal spacerkiem, bez specjalnego wysiłku, mimochodem… A dziś? Dziś wiemy, że od godziny 16-tej dnia poprzedniego nie zbliżyliśmy się ani na milę na zachód – bądź to stojąc w miejscu przy silnym prądzie przeciwnym, bądź zmieniając wielokrotnie kierunki podczas poszukiwań najwłaściwszego podejścia przy niesprzyjających wiatrach. A wszystko to miało miejsce raptem około 60 mil od świętego miejsca żeglarskiej braci. Później nastąpiła jeszcze awaria naszego silnika i ostatnia nadzieja dojścia do Hornu tej nocy prysła niczym sen nierealny.
Przez całą noc chłopcy pracowali w maszynie. Rano widzimy ich na śniadaniu mocno zmęczonych i niewyspanych, ale zadowolonych. Silnik znowu pracuje – możemy więc liczyć na jego użycie, gdyby panujące obecnie warunki pogodowe wyraźnie się pogorszyły. Tymczasem pogoda powoli się stabilizuje. Mamy lekki sztorm, zaś niesprzyjające naszemu przedsięwzięciu wiatry zmuszają jacht do płynięcia w stronę Wyspy Króla Jerzego. Na porannej odprawie kapitan jasno tłumaczy sytuację. Musimy zapomnieć o Hornie, chyba… chyba, że nagle wiatry odwrócą się, w ciągu kilku godzin… Ale wiemy, że szanse na to są coraz mniejsze a nawet gdyby tak się stało, walka o dojście do przylądka nie będzie już taka łatwa. Powoli godzimy się więc z prawami natury, jakie rządzą tym akwenem.
Nieprzejednany Horn pozostaje dla nas ciągle Nieprzejednanym.[4]
Okładki dwóch tomów „Pogorią” na Antarktydę. Wojciecha Przybyszewskiego zapiski z podróży
arch. Wojciech Przybyszewski
Rejs antarktyczny Pogorii (7 grudnia 1980 – 17 kwietnia 1981): trasa przez Cieśninę Drake’a;
miejsce opisywanej awarii zaznaczone datą 2.II.1981
Trzy dni później dopłynęliśmy do Wyspy Króla Jerzego w archipelagu Szetlandy Południowe. Na wyspie, nad Zatoką Admiralicji, była Stacja Antarktyczna im. Henryka Arctowskiego – cel naszej podróży.
Pogoria w Cieśninie Bransfielda (5 lutego 1981)
fot. Kazimierz Robak
A jednak w końcu się udało! Kaphornowcami na pokładzie Pogorii zostali trzej uczestnicy rejsu antarktycznego, którzy w roku szkolnym 1988-1989, z Międzynarodową Szkołą Pod Żaglami Krzysztofa Baranowskiego (uczniowie i kadra z Polski, ZSRR i USA), pokonali trasę dookoła przylądka Horn, płynąc w bardzo trudnych warunkach ze wschodu na zachód.
Trasa Pogorii z Atlantyku na Pacyfik przez Cieśninę Drake’a podczas Międzynarodowej Szkoły pod Żaglami Krzysztofa Baranowskiego: Isla de Hornos była na trawersie barkentyny o godz. 10:00, 22 grudnia 1988 r.
mapa: Ziemowit Barański
Owe trzy osoby to: Kapitan (który zaliczył Horn po raz drugi), Rysiek Mokrzycki i Kazik.
22 grudnia 1988: członkowie kadry Międzynarodowej Szkoły pod Żaglami Krzysztofa Baranowskiego na rufie Pogorii, w tle Isla de Hornos; (stoją od lewej) Ziemowit Barański, Leszek Trzciński, Tadeusz Korotkiewicz, Krzysztof Baranowski, Kazimierz Robak; (siedzą od lewej) Ryszard Mokrzycki, Mariusz Chmielewski, Wadim Trenin, Andrzej Zugaj
fot. Marian Wilusz
►Wojciech Przybyszewski◄
piątek, 30 czerwca 2023
przypisy: Kazimierz Robak
[1] Robak, Kazimierz. „Pogorią” na koniec świata. Gdańsk : Wyd. Morskie, 1983. ISBN: 8321544088.
[2] Fragment, o którym mowa, brzmi następująco:
Godz. 18:40. Służba w kambuzie wypadła właśnie na nas. Postanowiliśmy zatem, że dzisiejsza kolacja odbędzie się w szczególnej oprawie. Gasimy jarzeniówki zapalając na ich miejsce lampy naftowe, z magnetofonu dobiegają dźwięki koncertu fortepianowego Chopina. Nastrój robi się prawdziwie domowy, rodzinny. Ivo Pogorelić gra wspaniale, gdy nagle uświadamiam sobie, że za chwilę rozlegną się dźwięki… marsza pogrzebowego, bo jest to przecież nagranie z ostatniego konkursu chopinowskiego. Co bardziej przesądni gotowi wówczas wyskoczyć za burtę, bo trudno liczyć chyba na ich poczucie humoru i kojarzenie à la Maciek Zembaty. Marsz pogrzebowy w takiej chwili! Kopię więc Wojtka w kostkę, bo to jego kaseta, i pilnujemy razem magnetofonu, zawisając nad nim czujnie podczas każdej przerwy w grze. Na szczęście do skandalu nie dochodzi — nikt się nawet nie zorientował, jakie ciążyło nad nami fatum […]
[3] Skomponowany w 1837 r. „Marsz pogrzebowy” (Marche funèbre: Lento, 4/4) został trzecią częścią sonaty fortepianowej b-moll op. 35 (1839) Fryderyka Chopina (1810-1849).
[4] Przybyszewski, Wojciech. „Pogorią” na Antarktydę. Wojciecha Przybyszewskiego zapiski z podróży. Warszawa : nakład własny autora, 1981; t. 1, s. 133-141.