Jerzy Dutlinger: Bruno.

Dwa zbiory magicznych i nostalgicznych opowieści sprzed niemal stu lat[1]. Piękne i staranne wydanie[2] zachęciło mnie do powtórnej lektury po wielu latach.

Sklepy cynamonowe.

Nie sposób skatalogować tych ksiąg, od pierwszych akapitów zadziwiających szlachetnością i oryginalnością opisów, pełnych onirycznych majaków i ezoterycznych odniesień, wykwitów fantazji i baśniowych wyobrażeń. Najpierw trzeba samemu wejść do tej krainy wyobraźni, wrażliwości i pięknego słowa, stać się częścią tajemnej sztuki i tym samym pogrzebać do reszty swą zdolność do chwytającej sens wiwisekcji jej istoty.

Dostrzegam w tym nieco skrywany i odrobinę podstępny chichot Autora: to wspaniały obserwator obdarzony niebywałą zdolnością ubierania swych spostrzeżeń i pędu myśli w zdania głęboko refleksyjne i przy tym piękne.

Przecież to były czasy, gdy poznawano dzieła Franza Kafki i Michaiła Bułhakowa, Jamesa Joyce`a, surrealistów, pierwszych twórców realizmu magicznego. W tym sensie Schulz może być postrzegany jako twórca z tej samej epoki, lecz przecież jakże oryginalny, niezależny, wyjątkowy.

Mamy tu feerie pomysłów, poetyckie wizje na granicy naszej zdolności do identyfikacji, może nawet poza horyzontem przyswajalności. Te rozczłonkowania i wymykające się naszej banalnej racjonalności zaskakujące tezy, które przyjmuje się bardziej na wiarę: nie stanowią one uzupełnienia, czy rozwinięcia naszej wiedzy zbyt ubezwłasnowolnionej przyswajanymi przez lata regułami. Pozorny chaos zmierza do pewnych uogólnień, które opierają się naszym zmysłom nieprzygotowanym na takie wyzwania.

To jest jedna z tych książek, której czytanie (a nie „przeczytanie”) sprawiało mi wielką przyjemność. Mam świadomość jej hermetyzmu, a zatem niedostępności owej przyjemności dla wielu czytelników. Tłumaczenie na języki obce tej poezji prozą pisanej musiało być nie lada wyzwaniem. Jak utrafić, by oddać opis „kobiety mięsa białego”?

„Sierpień”:

W tej zaufanej starej woni mieściło się w dziwnie prostej syntezie życie tych ludzi, alembik rasy, gatunek krwi i sekret ich losu, zawarty niedostrzegalnie w codziennym mijaniu ich własnego, odrębnego czasu.

„Sklepy cynamonowe”:

Ujrzałem na tych szczęśliwych zboczach całe grupy wędrowców, zbierających wśród mchu i krzaków opadłe i mokre od śniegu gwiazdy.

Fenomenalna „Ulica Krokodyli”:

Mówiliśmy o imitatywnym i iluzorycznym charakterze tej dzielnicy, ale słowa te mają zbyt ostateczne i stanowcze znaczenie, by określić połowiczny i niezdecydowany charakter jej rzeczywistości.

Język nasz nie posiada określeń, które by dozowały niejako stopień realności, definiowały jej gęstość. Powiedzmy bez ogródek: fatalnością tej dzielnicy jest, że nic w niej nie dochodzi do skutku, nic nie dobiega do swego definitivum, wszystkie ruchy rozpoczęte zawisają w powietrzu, wszystkie gesty wyczerpują się przedwcześnie i nie mogą przekroczyć pewnego martwego punktu.

Będziemy wiecznie żałowali, żeśmy wtedy wyszli na chwilę z magazynu konfekcji podejrzanej konduity. Nigdy nie trafimy już doń z powrotem.

I czytelnicy do końca nie nadążą za splątaną wyobraźnią Autora, i nie zgłębią jej zmysłowości nie do podrobienia.

 

Sanatorium pod Klepsydrą.

Świat wypreparowany ze wspomnień, tęsknot i majaczeń sennych.

„Księga”:

Wkrótce zabraknie nam w tyglach kolorów, a w duszy blasku, aby położyć najwyższe akcenty, nakreślić najświetlistsze i już transcendentalne kontury w tym malowidle.

Bo są rzeczy, które się całkiem, do końca, nie mogą zdarzyć. Są za wielkie, ażeby się zmieścić w zdarzeniu, i za wspaniałe. Próbują one tylko się zdarzyć, próbują gruntu rzeczywistości, czy je uniesie.

„Genialna epoka”:

Cóż jednak zrobić ze zdarzeniami, które nie mają swego własnego miejsca w czasie, ze zdarzeniami, które przyszły za późno, gdy już cały czas był rozdany, rozdzielony, rozebrany, i teraz zostały niejako na lodzie, nie zaszeregowane, zawieszone w powietrzu, bezdomne i błędne?
Czyżby czas był za ciasny dla wszystkich zdarzeń?

– Tobie, Szloma – rzekłem – mogę zdradzić tajemnicę tych rysunków. Już od początku nachodziły mnie wątpliwości, czy jestem naprawdę ich autorem. Czasami wydają mi się mimowolnym plagiatem, czymś, co mi zostało podpowiedziane, podsunięte… Jak gdyby coś obcego posłużyło się mym natchnieniem dla nie znanych mi celów. Gdyż muszę ci wyznać – dodałem po cichu, patrząc mu w oczy – znalazłem Autentyk…

(Z przymrużeniem oka):

Lojalność naszej układnej natury nie jest nieczuła na urok autorytetu. Franciszek Józef I był najwyższym autorytetem.

 

Autorowi zdarza się przydawać ludzkie właściwości i zmysły zjawiskom oraz materii.

„Wiosna”:

Jak zazielenia się wiosna zapomnieniem, jak odzyskują te stare drzewa słodką i naiwną niewiedzę, jak budzą się gałązkami nie obciążone pamięcią, mając korzenie pogrążone w starych dziejach!

W maju były dni różowe jak Egipt.

Z markownikiem w ręku czytałem tę wiosnę.

„Sanatorium pod Klepsydrą” (dr Gotard na pytanie Józefa, czy ojciec żyje):

– Żyje, naturalnie – rzekł, wytrzymując spokojnie moje żarliwe spojrzenie. – Oczywiście w granicach uwarunkowanych sytuacją – dodał, przymrużając oczy. – Wie pan równie dobrze jak ja, że z punktu widzenia pańskiego domu, z perspektywy pańskiej ojczyzny – ojciec umarł. To się nie da całkiem odrobić. Ta śmierć rzuca pewien cień na jego tutejszą egzystencję. […]

– Cały trick polega na tym – dodał, gotów mechanizm jego demonstrować na palcach, już ku temu przygotowanych – że cofnęliśmy czas. Spóźniamy się tu z czasem o pewien interwał, którego wielkości niepodobna określić. Rzecz sprowadza się do prostego relatywizmu. Tu po prostu śmierć ojca nie doszła do skutku, ta śmierć, która go w pańskiej ojczyźnie dosięgła.

– W takim razie – rzekłem – ojciec jest umierający lub bliski śmierci…

– Nie rozumie mnie pan – odrzekł tonem pobłażliwego zniecierpliwienia. – Reaktywujemy tu przeszły czas z jego wszystkimi możliwościami, a zatem i z możliwością wyzdrowienia.

„Dodo”:

Niekiedy udawało mu się utrzymać rozmowę jeszcze parę pytań dalej, poza ten zakres, a to dzięki zasobowi wyrazistych min i gestów, którymi rozporządzał, a które wskutek swej wieloznaczności oddawały mu uniwersalne usługi, wypełniając luki artykułowanej mowy i podtrzymując swą żywą mimiczną ekspresją sugestię rozumnego rezonansu. Było to jednak złudzenie […].

„Emeryt”:

Czas zmylony ciszą odpływa na chwilę wstecz, poza siebie, i przez te nie liczone chwile rośnie z powrotem noc na falującym futerku kota.

Dziewczyna zanurza ręce ociągliwie w ciasto pościeli, ciepłe jeszcze, nakisłe od snu.

Proza-li to? Relatywizm? Zagadka czasu i przemijania, tajemnica śmierci – nabierają mistycznego, nierzeczywistego charakteru, opierają się rzeczowemu, ziemskiemu rozpoznaniu.

 

„Martwy sezon”:

Z zetknięcia słońca i odrobiny wody gruntowej zaczyniała się na tym kawałku ziemi zjadliwa substancja zielska, swarliwy odwar, jadowity derywat chlorofilu.

„Ostatnia ucieczka ojca” (gdy ten pojawia się pod postacią skorupiaka):

W tym czasie ojciec mój umarł był już definitywnie. Umierał wielokrotnie, zawsze jeszcze nie doszczętnie, zawsze z pewnymi zastrzeżeniami, które zmuszały do rewizji tego faktu.

A to zaledwie początki akapitów… Jak to jest, że mamy z grubsza to samo instrumentarium słów, ale nie potrafimy z niego wydobyć tego samego zadziwiającego piękna dźwięków, kompozycji, ilustracji i poetyki?! Nie zostaliśmy obdarzeni przez naturę tą samą łaską przenikliwości, zdolności wypatrywania piękna i ujmowania go w słowa. Możemy tylko podziwiać, jak Autor wkomponowuje naturę w potok swych zdumiewających spostrzeżeń oraz w akcję. Schulz inaczej przeżywa świat, postrzega zjawiska naturalne, a nawet kulturowe. Głębiej? Piękniej? Staranniej? Erupcja jego powichrowanych pomysłów – często przekornych, zaskakujących przedziwnymi zwrotami, nieraz jakby humorystycznymi – zdaje się być niewyczerpalna. Niekończące się potoki imaginacji, senne zwidy i nieprzewidywalne przeobrażenia oraz nagłe zaostrzenia rzeczywistości; można zwątpić, czy jesteśmy w stanie prawidłowo rozpoznać ich sens, nadążyć za strumieniem Schulzowej wyobraźni, doścignąć cel, który migocze z coraz to innego kierunku.

Jego patrzenie jest „nie z tego świata”. Ciekawi mnie, czy tworzył lekko, czy z trudem, wielokrotnie poprawiając swój tekst. Wojciech Jerzy Has nakręcił ponad pięćdziesiąt lat temu film bazujący na tym zbiorze opowiadań[3]. Było to zaledwie pięć lat po tzw. wypadkach marcowych i antysemickiej nagonce, a jednak reżyser nie wahał się nadać o wiele bardziej żydowski charakter tej wędrówce po nieistniejącym już świecie niż to wynikało z treści samej książki, nienachalnie sugerującej chasydzkie tło w czasach, w których jeszcze nie przewidywano tego świata unicestwienia.

Ktoś mógłby orzec, że to grafomańska proza zwichniętego fantasty niezasługującego na miano twórcy. Po co komu taka proza?! To w ogóle nie jest literatura! Przedstawiciel takich poglądów, z trupią główką na czapce, bez większych emocji po prostu zastrzelił Autora. Była to zaledwie jedna spośród milionów zbrodni tamtych – tak niewielu! – lat…

Premiera filmu „Sanatorium pod Klepsydrą” w reżyserii Wojciecha Jerzego Hasa miała miejsce 11 grudnia 1973 roku.

Franciszek Starowieyski (1930-2009) – plakat do filmu „Sanatorium pod Klepsydrą” (1973)
źródło: Museum of Modern Art, NYC

Cały film:  ► „Sanatorium Pod Klepsydrą” (1973; reż. Wojciech Jerzy Has) ◄

 

„Sanatorium…” było dla Hasa chyba filmem życia, opowiadał mi o nim od lat… – wspominał w 1989 roku w wywiadzie dla tygodnika „Film” Witold Sobociński.

Wojciech Jerzy Has i Witold Sobociński
źródło: Filmpolski.pl 

W opinii wielu, zbiór opowiadań Brunona Schulza, który stanowił pierwowzór literacki tego wybitnego dzieła, niemożliwy był do zaadaptowania na ekran. Wojciech Jerzy Has, wizjoner, obdarzony wielką i nieskrępowaną wyobraźnią, dokonał jednak rzeczy niemożliwej.

– Dostajemy jakościowo rzecz kongenialną w sensie języka filmowego i można dojść do wniosku, że Schulz dostał równego sobie partnera – mówił podczas kolaudacji Ryszard Kosiński.

Kadr z filmu „Sanatorium pod Klepsydrą”
źródło: PełnaSala.pl 

W przełożeniu trudnej prozy Schulza na język filmu wydatnie dopomogły zdjęcia Witolda Sobocińskiego. Ten znakomity operator po raz kolejny, po filmach Wajdy, Skolimowskiego i Żuławskiego, ujawnił swoją maestrię:

Udało nam się stworzyć widzowi możliwość poruszania się w świecie własnej wyobraźni. Aby to uzyskać, postanowiłem «otworzyć» kadr na prawo i na lewo, w górę i w dół. […] Widz miał odnosić wrażenie, że wszystko toczy się wokół niego – mówił Sobociński w 1989 roku w cytowanym wcześniej wywiadzie.

Ten zamiar został również wsparty przez zachwycającą do dziś scenografię Andrzeja Płockiego i Jerzego Skarżyńskiego, którym pomagali Piotr Dudziński i wchodzący wówczas do zawodu Andrzej Haliński.

Nasze dekoracje […] były zbudowane z takim rozmachem i wykonane z tak wielką pieczołowitością, że ściągały tłumy ciekawskich z branży i nie tylko – pisał Haliński we wspomnieniach „10.000 dni filmowej podróży”[4]. Warto dodać, że zostały one wykonane przez rzemieślników pracujących w łódzkiej Wytwórni Filmów Fabularnych.

Kadr z filmu „Sanatorium pod Klepsydrą”
źródło: PełnaSala.pl 

Niesamowite walory ma muzyka Jerzego Maksymiuka – w pierwszych partiach filmu hipnotyzująca, umiejętnie wprowadzająca widzów w oniryczną atmosferę „Sanatorium…”, w innych zaś – pobrzmiewająca radosnymi dźwiękami charakterystycznymi dla żydowskiego folkloru.

Wielką kreację aktorską stworzył Jan Nowicki, a partnerują mu wybitne postaci sceny: Gustaw Holoubek, Tadeusz Kondrat, Mieczysław Voit, Ludwik Benoit, Irena Orska, Halina Kowalska, która w „Sanatorium…” zagrała swoją najlepszą rolę filmową.

Mimo pozytywnego przyjęcia kolaudacyjnego, film Hasa natrafił w kraju na liczne opory. Kilka dni po kolaudacji Przemysław Marcisz, dyrektor Zespołu Widowisk, Radia i TV Głównego Urzędu Kontroli Prasy Publikacji i Widowisk wysłał do Jana Kasaka z Wydziału Kultury KC PZPR notatkę, w której znalazły się następujące słowa:

Mogą powstać wokół tego obrazu kontrowersyjne opinie. Np. w rodzaju – dlaczego polska kinematografia podjęła w takim ujęciu temat żydowski. Film został zwolniony przez nas, jednakże wydaje się celowe ukierunkowanie pierwszych recenzji.

Stąd dość chłodne przyjęcie „Sanatorium…” w kraju i to mimo Nagrody Jury, którą film Hasa otrzymał na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Cannes w roku 1973.

Has po „Sanatorium…” na kilka lat zamilkł – także dlatego, że canneński sukces był nie w smak ówczesnym władzom. Atmosfera tamtego czasu na szczęście dziś jest już obca, a film Hasa od dłuższego czasu oceniany jest w samych superlatywach, a w 2014 roku słynny amerykański reżyser Martin Scorsese zaliczył „Sanatorium pod Klepsydrą” do grona arcydzieł kina polskiego.

„Wiosna”:

Dlaczego mam uczucie, jak gdybym już tam kiedyś był – bardzo dawno? Czy w gruncie rzeczy nie znamy już z góry wszystkich krajobrazów, które napotkamy w naszym życiu? Czy może w ogóle coś zajść jeszcze całkiem nowego, czego byśmy w najgłębszych naszych rezerwach od dawna nie przeczuli?

Takie myśli i pytania dręczą głównego bohatera tego niezwykłego dzieła.

Zachęcam do wspólnej z nim wyprawy w głąb czasu i w głąb siebie. Wyprawa to niełatwa, ale warto w niej wziąć udział.

Jerzy Dutlinger
31 stycznia 2025

PS.

Maciej Kowalczyk: „Żaden Meksyk nie jest ostateczny – o 'Sanatorium pod Klepsydrą’ Wojciecha Jerzego Hasa – Krótka Historia Polskiego Kina”. (18 lipca 2023).Portal: Pełna sala.

 

► FilmPolski.pl: „Sanatorium pod Klepsydrą”
Film fabularny

Produkcja: Polska
Rok produkcji: 1973
Premiera: 1973-12-11
Gatunek: film psychologiczny, film poetycki
Barwny, 3384 m, 119 min.
Lokacje: Kraków (Skałki Twardowskiego, kamieniołom Zakrzówek), Drohiczyn, Klęk, Konstancin-Jeziorna (willa „Zagłobin” przy ul. Sułkowskiego 1/3).
Prapremiera: 3 grudnia 1973, Kraków.

Poetycka refleksja na temat przemijania oraz nieuchronności i nieodwracalności śmierci ukazana poprzez historię człowieka, który odwiedzając sanatorium, gdzie przebywał jego zmarły ojciec, przenosi się w tajemniczy, surrealistyczny „świat (metaforycznej) wyobraźni”. Józef przyjeżdża do sanatorium doktora Gotarda, gdzie przebywa jego ojciec, zmarły wprawdzie przed laty, lecz tu przeniesiony w inny wymiar czasu i znów żyjący… Józef zaczyna przeżywać powtórnie to, co już przeżył. Dom rodzinny, małe żydowskie miasteczko, ojca, z którym nie mógł znaleźć kontaktu, dziecięce marzenia, przedziwny ogród Bianki, niezwykłej księżniczki, która odrzuciła jego miłość i odeszła z jego przyjacielem Rudolfem… Kiedy wraca jeszcze raz do miasteczka dzieciństwa, zastaje ten świat już rozpadający się, zniszczony. Rynek pokryły nagrobki. Józef usiłuje przywrócić tamten świat, tamto życie, lecz jest to już niemożliwe.

Nagrody:
1973 – Cannes (Międzynarodowy Festiwal Filmowy) – Nagroda Jury
1974 – Triest (Międzynarodowy Festiwal Filmów Fantastycznych) – Złoty Asteroid
1974 – Gdańsk (Festiwal Polskich Filmów Fabularnych) – Nagroda za scenografię (Jerzy Skarżyński, Andrzej Płocki)

J.D.

Bruno Schulz: Sklepy cynamonowe. Sanatorium pod Klepsydrą. Warszawa : Świat Książki, 2024.
Wyklejka.


[1] Schulz, Bruno. Sklepy cynamonowe. Warszawa : Towarzystwo Wydawnicze „Rój”, 1934.
Schulz, Bruno. Sanatorium pod Klepsydrą. Warszawa : Towarzystwo Wydawnicze „Rój”, 1937.

[2] Schulz, Bruno. Sklepy cynamonowe. Sanatorium pod Klepsydrą. Warszawa : Świat Książki, 2024. ISBN: ‎83-81-3954-8-8.

[3] Sanatorium pod Klepsydrą – 1973; reż. i scen.: Wojciech Jerzy Has; zdjęcia: Witold Sobociński; muzyka: Jerzy Maksymiuk; Scenografia: Jerzy Skarżyński i Andrzej Płocki; obsada: Jan Nowicki, Tadeusz Kondrat, Irena Orska, Halina Kowalska, Gustaw Holoubek, Mieczysław Voit, Bożena Adamek, Ludwik Benoit, Henryk Boukołowski i in.; Zespół Filmowy „Silesia”, 119 min.

[4] Haliński, Andrzej. 10 000 dni filmowej podróży: od „Sanatorium Pod Klepsydrą” do „Starej baśni”. Warszawa : Prószyński i S-ka, 2002. ISBN: 83-73-37259-8


► Periplus – powrót na Stronę Główną