Jerzy Dutlinger: Aleksijewicz: Wojna nie ma w sobie nic z kobiety
(cytaty i notatki z lektury)

Ta książka, to długo spisywany reportaż, ciąg wielu wywiadów przeprowadzanych przez Autorkę na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych z kobietami wspominającymi swój udział w wielkiej wojnie ojczyźnianej 1941-1945.

Podejście do tematu było tak nowatorskie i tak dalekie od obowiązującej bohaterskiej narracji, że przed Gorbaczowem nie chciano takich rozmów publikować, a i potem cenzurowano to, co pachniało brakiem wiary, krytycyzmem lub zbyt naturalistycznie przedstawiało prawdę o ludzkim cierpieniu i umieraniu, o brudzie i poniewierce, o losie człowieka (nie mylić z filmem Bondarczuka pod tym tytułem i z opowiadaniem Szołochowa). Zarzut podstawowy: „Nie ma wiodącej i kierowniczej roli partii komunistycznej” .

Aleksijewicz, Swietłana. Wojna nie ma w sobie nic z kobiety.
(У войны не женское лицо)
Przekład: Jerzy Czech
Wołowiec : Wydawnictwo Czarne, 2010
Polskie wydanie pierwsze: ISBN: 978-83-7536-225-1

 

Dla cenzorów prawda o uśmiercaniu przez matki własnych dzieci, by przetrwała grupa, czy o przypadkach zjadania własnych dzieci z głodu nie nadawała się do ujawnienia. Aleksijewicz przytacza rozmowy z cenzorami i przykłady ich interwencji.

To nie jest opowieść o wojennej grze, kampaniach, dowódcach. Jest to wydobywający się po latach, często długo tłumiony krzyk młodziutkich dziewczyn wyrwanych „od mamusi” i ze szkoły, które nagle musiały stawić czoła bezmiarowi przerażających cierpień wojennych własnych i cudzych.

Na ogół te przeżycia ciężko odcisnęły się na ich dalszym życiu. Nie raz Autorka z niemałym trudem usiłowała przełamywać opór, zahamowanie swych rozmówczyń starając się dotrzeć do głębi ich wspomnień; jako doświadczona reportażystka zachowała  świadomość istnienia w pamięci strefy intymności, do której nikt i nigdy nie będzie miał pełnego dostępu. Wiedziała też, jak trudno jest wydobyć prawdę, gdy na relację nakłada się tak wiele emocji i narosłych przez lata powojennych doświadczeń. Głęboko ujmująca i mądra lektura!

Moje rozmówczynie zawsze są w innej przestrzeni niż ja, z którą się dzielą. Otacza je niewidzialny świat. Przynajmniej trzy osoby uczestniczą w rozmowie: ten, który teraz opowiada, ten, który był tamtym człowiekiem wówczas, w chwili zdarzenia, oraz ja. […]

Historia – poprzez opowieść jej nieznaczącego świadka i uczestnika. Niewidocznego. Tak, to mnie interesuje, to chciałabym uczynić literaturą. […]

Piszę nie o wojnie, ale o człowieku na wojnie. Piszę historię nie wojny, ale uczuć. Jestem historykiem duszy. […]

W szkole uczono nas kochać śmierć. Pisaliśmy wypracowania o tym, jak chcielibyśmy umrzeć za… Marzyliśmy… […]

Zrozumiałam, że kobietom trudniej przychodzi zabijanie… […]

Bardzo wiele razy kobiety opisują takie przeżycia, których śladu nie ma we wspomnieniach mężczyzn. Przecież dopiero co chciały ładnie wyglądać, mieć pantofelki, sukienki, długie włosy, śpiewać, tańczyć, zbierać kwiatki, kontynuować naukę, zakochać się. A tu buciory kilka numerów za duże, wielgachne spodnie, bielizna męska, krótkie włosy. Do tego błoto, mróz lub upał, krew, ludzkie konanie, stosy obciętych rąk i nóg, groza śmierci, zabijanie, dotkliwy głód, brak środków leczniczych, wstyd przed mężczyznami w jednej ziemiance, ból rozłąki z najbliższymi, cały koszmar wojny, która nie ma w sobie nic z kobiety. A po wojnie czasem wielkie tragedie zgotowane przez wciąż wszechwładny terror stalinowski, utracone rodziny, nędza, rany i kalectwo fizyczne i duchowe, niejednokrotnie wrogość i pogarda ze strony innych kobiet zarzucających żołnierkom – bo przecież nie żołnierzom! – lekkie prowadzenie się w warunkach frontowych.

Aleksijewicz, Swietłana. Wojna nie ma w sobie nic z kobiety.
(У войны не женское лицо)
Przekład: Jerzy Czech
Wołowiec : Wydawnictwo Czarne, 2015
Polskie wydanie czwarte: ISBN: 978-83-8049-785-6

 

Nauczycielka do matki, której syna chciała przenieść do gorszej klasy:

Wszyscy ludzie, którzy żyli pod okupacją… są podejrzani. Pani też… […]

Ale jeszcze wojna się nie skończyła, a już transporty ruszyły do Magadanu. Pociągi ze zwycięzcami… Aresztowano tych, którzy byli w niewoli, przeżyli niemieckie obozy, których Niemcy wywieźli na roboty – wszystkich, którzy widzieli Zachód. Którzy mogli powiedzieć, jak tam ludzie żyją. Że bez komunistów. Jakie są tam domy i jakie drogi.
O tym, że nigdzie nie ma kołchozów…
Po Zwycięstwie wszyscy umilkli. Milczeli i bali się, jak przed wojną…

W wielu relacjach mocno zaakcentowany został pierwotny entuzjazm i pionierskie, rewolucyjno-patriotyczne wychowanie, gotowość do najwyższych ofiar, wola przegnania wroga, zemsty, a potem duma ze zwycięstwa. Refleksje o przyczynach początkowych klęsk i milionach ofiar oraz o braku rozliczenia za błędy i koszmarny system terroru dotykający najbardziej oddanych żołnierzy oraz ich rodziny wyrażane były po cichu, tylko we dwójkę, bez świadków i do niektórych dotarły dopiero po XX zjeździe KPZR.

Z listu, bez adresu zwrotnego:

Mąż mój, kawaler orderów Sławy, po wojnie dostał dziesięć lat obozu… Tak ojczyzna powitała swoich bohaterów. Zwycięzców! Napisał w liście do kolegi z uniwersytetu, że trudno mu odczuwać dumę ze zwycięstwa, bo swoją własną ziemię zasłaliśmy rosyjskimi trupami. Zalaliśmy krwią. Od razu go aresztowano… Zerwano naramienniki… Wrócił z Kazachstanu po śmierci Stalina… Chory. Dzieci nie mamy. Nie chcę wspominać wojny, walczę przez całe życie…. […]

Radziecki oficer się nie poddaje, u nas jeńców nie ma, są tylko zdrajcy. Tak mówił towarzysz Stalin, który wyrzekł się rodzonego syna, kiedy ten trafił do niewoli. Mój mąż… Mój… Śledczy krzyczeli na niego: „Dlaczego żyjesz?! Dlaczego przeżyłeś?!”. A on uciekł z niewoli… Uciekł do lasu, do ukraińskich partyzantów. Kiedy wyzwolono Ukrainę, zgłosił się do wojska. W Czechach powitał Dzień Zwycięstwa. Zgłoszono go do odznaczenia.
Mieliśmy jedną noc… Gdybym wiedziała… Chciałam jeszcze rodzić, mieć dziewczynkę…
Rankiem go zabrano… Zerwano z łóżka… Usiadłam przy stole w kuchni i czekałam, kiedy obudzi się nasz syn. Syn skończył jedenaście lat. Wiedziałam, że się obudzi i pierwsze, o co zapyta, to będzie: „Gdzie jest nasz tatuś?”. I co mu odpowiem? Co powiem sąsiadom? Mamie?
Mąż wrócił po siedmiu latach. Czekaliśmy z synem cztery lata, kiedy wróci z wojny, a po Zwycięstwie jeszcze siedem lat – z Kołymy. Z obozu. Razem jedenaście lat. Syn dorósł.
Nauczyłam się milczeć… Gdzie jest pani mąż? Kim jest twój ojciec? W każdej ankiecie pytanie: „Czy ktoś z krewnych był w niewoli?”. Nie pozwolili mi nawet myć podłóg, nie zatrudnili w szkole jako sprzątaczki. Stałam się wrogiem ludu, żoną wroga ludu. Zdrajcy. Całe moje życie było daremne… Przed wojną byłam nauczycielką, a po wojnie dźwigałam cegły na budowie. Oj, to moje życie…

Bezmiar krzywdy!!! Wstrząsająca, wcale nie odosobniona, tragedia życia ludzkiego!

Mężczyźni, np. przysłuchujący się wywiadom mężowie, zwykle objawiali zaniepokojenie, niechęć, a czasem lekceważenie.

Czasem kobiety, z którymi rozmawiała:

Kilka razy odsyłały mi po przeczytaniu tekst z uwagą: „Nie pisz o drobiazgach… Pisz o naszym wielkim Zwycięstwie…” A „drobiazgi” to jest akurat to, co dla mnie jest najważniejsze – ciepło i niepowstrzymany bieg życia: kępka włosów zamiast warkocza, kotły z gorącą kaszą i zupą, których nie ma komu jeść, bo ze stu żołnierzy po walce zostało siedmiu. Albo to, jak po wojnie chodziły na targ i nie mogły patrzeć na czerwone stragany z mięsem… Nawet na czerwony kreton…

Albo to, jak pod Stalingradem przyszły posiłki i następnego dnia bitwy z trzystu młodych chłopaków zostało przy życiu pięciu. Albo to, że widziały walkę wręcz, słyszały chrzęst miażdżonych czaszek, czuły smród rozkładających się zwłok.

Rola NKWD, donosicielstwo wśród bliskich, powszechne doszukiwanie się wewnętrznego wroga i szpiegów, kult wodza.

Ten temat poruszają ostrożnie i rzadko. Zawsze są zakłopotane. Aż do teraz paraliżuje je nie tylko stalinowska hipnoza i strach, ale i własna poprzednia wiara. Jej niewygasły do końca płomień. Jeśli zadaję pytania wprost, odpowiadają: „Może nasze wnuki poznają całą prawdę”.

Cóż za przenikliwe spostrzeżenia! A tymczasem wnuki noszą t-shirty ze Stalinem, sierpem i młotem.

A kiedy same zaczną mówić? Za dziesięć, dwadzieścia lat? Najpierw musiałyby przestać kochać wiele spraw ze swojego życia.

To już nie było tylko rewolucyjno-patriotyczne, komsomolskie wychowanie: to była tresura ze skutkami na całe życie. Ale tak przygotowanego do wyrzeczeń i poddanego dyscyplinie narodu nie można pokonać i to jest druga prawda.

A niedawno przyszedł taki list: „Nam, starym, trudno żyć… Ale cierpimy nie z powodu małych, poniżających emerytur. Najbardziej boli to, że zostaliśmy wygnani z wielkiej przeszłości w nieznośnie małą teraźniejszość. Już nikt nas nie zaprasza na spotkania w szkołach, w muzeach, już nie jesteśmy potrzebni. Nie ma nas już, a jeszcze żyjemy. To straszne – przeżyć swój czas…”.
Kocham je tak samo jak przedtem. Nie cierpię ich czasu, ale je same – kocham.

A więc, zabrano im tę chociaż dumę z udziału w wielkim zwycięstwie, dla którego były gotowe do największych ofiar, ryzyk i wyrzeczeń. Nic już nie pozostało w zamian.

Bardzo kobiece wyznanie:

Gotowa byłam dokonywać bohaterskich czynów, ale nie nosić rozmiar czterdziesty drugi zamiast trzydziestego piątego. Takie ciężki i brzydkie buty! Takie okropne!

Oddzielnie zarysowane są wspomnienia kobiet działających w podziemiu na terenach okupowanych i w partyzantce. Śmiertelne zagrożenie, głód, wyczerpanie, tortury, spalone wsie, własne matki jako żywe tarcze, skrajne wybory, do których zmuszała sytuacja. Dowódca partyzanckiego oddziału wzywany był przez Niemców do poddania pod groźbą wymordowania najbliższej rodziny. Groźba została spełniona, a dowódca popełnił samobójstwo.

Gdy partyzanckie zgrupowanie zostało okrążone:

„Wiem, dlaczego się nie kładziesz, kiedy strzelają. Chcesz, żeby nas razem zabili” – tak mówiło do mnie dziecko, czteroletnie dziecko. A ja nie miałam sił się położyć, bo gdybym się położyła, to już bym nie wstała.

O odważnej dziewczynie, która chodziła wysadzać tory kolejowe.

Przed wojną zabrano całą jej rodzinę: ojca, matkę i dwóch starszych braci. […] W oddziale widziano, że zawsze rwała się naprzód. Chciała udowodnić… Wszystkich odznaczano, a jej nigdy. Nie dali jej medalu, bo rodzice byli wrogami ludu. Przed samym przyjściem naszego wojska urwało jej nogę. Odwiedziłam ją w szpitalu… Płakała… „Za to teraz – mówiła – wszyscy mi uwierzą”. A ładna była…

Niekończąca się litania ludzkich tragedii.

Sanitariuszki wielokrotnie wynosiły rannych z pola bitwy pod ostrzałem. Wraz z bronią. Przekracza nasze obecne możliwości wyobrażenie sobie tego ciężaru i grozy sytuacji: raz po raz.

W czterdziestym pierwszym roku wydano rozkaz numer dwieście osiemdziesiąt jeden w sprawie odznaczeń za ratowanie życia żołnierzy: za piętnastu ciężko rannych wyniesionych z pola walki łącznie z bronią osobistą należał się medal „Za Zasługi Bojowe”, za uratowanie dwudziestu pięciu ludzi – Order Czerwonej Gwiazdy, za uratowanie czterdziestu – Czerwonego Sztandaru, za osiemdziesięciu – Order Lenina.

Niejedna kobieta nie mogła się połapać w tej hierarchii odznaczeń za ten nadludzki wysiłek i stałe wystawianie własnego życia na śmiertelne zagrożenie. No, i oczywiście, to nie dotyczyło „wrogów ludu”.

Aleksijewicz, Swietłana. Wojna nie ma w sobie nic z kobiety
(У войны не женское лицо)
Przekład: Jerzy Czech
Wołowiec : Wydawnictwo Czarne, 2022
Polskie wydanie piąte: ISBN: 978-83-8191-491-8

 

Wojna oznaczała pogłębiający się niedobór mężczyzn. Ich obowiązki z konieczności przejmowały kobiety wykonując ciężką pracę fizyczną i to o podwyższonej normie. W armii służyło podobno ponad milion zmilitaryzowanych kobiet. Po wojnie nie było lżej: ciężka praca, nędza, terror.

Jak skończyła się wojna, to poszliśmy do kołchozu. Żęłam, kosiłam i młóciłam. Pług ciągnęłam sama, bo nie było koni. Wszystkie zabite. Nawet psy wystrzelali. Moja mama tak mówiła: „Kiedy umrę, to nie wiem, co się stanie z duszą, ale ręce odpoczną”. […] Chodzi człowiek latem w pole, a jesienią nie dostanie nawet worka mąki. Karmiłyśmy dzieci samymi kartoflami…
Skończyła się wojna. Zostałam sama. „Sama sobie chłop i baba, a do tego – wół i szkapa”. Oj, oj, oj…
Wojna to nieszczęście… W mojej chałupie same dzieci. Ani ławki, ani kufra. Zupełna bieda. Jedliśmy żołędzie, na wiosnę trawę… Jak moja córka poszła do szkoły, to dopiero wtedy kupiłam jej pierwsze buciki. Chodziła w nich spać, nie chciała zdejmować. Ojej, jak żyliśmy. Życie się kończy, a wspominać nie ma czego. Tylko wojnę…

Z końcowych rozmów:

Niedawno odwiedziłam swoje frontowe przyjaciółki z Ukrainy. Mieszkają w dużej wsi pod Odessą. Stoją pośrodku wsi dwa pomniki: pół wsi umarło z głodu, a druga połowa podczas wojny. A jakby podliczyć w Rosji? Jeszcze ludzie żyją, proszę iść i pytać. Takich, jak i ty, moja dziewczyno, na naszą historię trzeba setek. Żeby opisać wszystkie nasz cierpienia. Nasze nieprzeliczone łzy. Moja ty dziewczynko… […]

To przecież Stalingrad… Najstraszniejsze walki. Największe. Moja ty brylantowa… Nie można mieć jednego serca do nienawiści, a drugiego – do miłości. Człowiek ma jedno, więc zawsze myślałam o tym, jak to serce ocalić.
Po wojnie długo bałam się nieba, bałam się nawet podnieść głowę do nieba. Bałam się zobaczyć zaoraną ziemię. A tu już po niej spokojnie chodziły gawrony. Ptaki szybko zapomniały o wojnie…

Piękny, do głębi wzruszający przekaz o tragicznych losach kobiet wprzęgniętych w wojenną machinę śmierci, powoli zabijającą nawet wiele lat po ogłoszeniu pokoju.

Jerzy Dutlinger
11 lutego 2012


► Periplus – powrót na Stronę Główną