Kazimierz Robak: Reje, kałasznikow i życzenia

Krzysztof, a dla niektórych kpt. Grubecki, wrzucił na FB zdjęcie Pogorii z żaglami rejowymi, na których krzyżują się szekle Bractwa Żelaznej Szekli. Budzi to miłe wspomnienia i ciąg skojarzeń.

 

Krzysztof, a dla niektórych kpt. Grubecki, wrzucił na FB zdjęcie Pogorii z żaglami rejowymi, na których krzyżują się szekle Bractwa Żelaznej Szekli. Budzi to miłe wspomnienia i ciąg skojarzeń.

W skojarzeniach – najpierw święta na Pogorii, ale to temat na osobne opowiadanie

Później – kłopot z życzeniami: czego życzyć?

Etyk z UW, prof. Jacek Hołówka (uczył mnie w zamierzchłych licealnych czasach… angielskiego u Metodystów :), wypowiadając się na temat życzeń z różnych okazji, radzi, by życzyć sobie „odwagi, rozwagi, powściągliwości, bo tylko w takich życzeniach nie ma retoryki ani przesady”.

Porada profesora jakoś nie trafia mi do przekonania, bo – na litość Boską – co to za życie z powściągliwością, bez przesady i retoryki?
A co do odwagi?

I tu wraca wspomnienie z Pogorii.

Był rok 1989, płynęliśmy z Międzynarodową Szkołą Pod Żaglami Krzysztofa Baranowskiego, tą amerykańsko-radziecko-polską, wokół Ameryki Południowej. Dowodził oczywiście kpt. Baranowski. Jego zastępcą i dyrektorem Szkoły był Ziemowit Barański.

Jesteśmy już w drodze powrotnej do Europy, na Morzu Karaibskim. 22 lutego płyniemy pod pełnymi żaglami – bo wieje porządnie i to z rufy – wzdłuż brzegów Kuby i celujemy w Hawanę. Nagle pojawia się kubańska łódź patrolowa pełna żołnierzy. Usiłuje podejść do burty Pogorii, ale przy panującym rozkołysie nie jest to możliwe, choć łódź zbliża się na niebezpieczną odległość. Jeden z Kubańczyków coś wrzeszczy, z czego można zrozumieć słowo „Capitán”.

Krzysztof Baranowski stoi już na mostku i przez tubę pyta (a mówi świetnie po hiszpańsku), o co chodzi.

Alto al barco! Zatrzymać statek!

– Dobrze. Już zatrzymujemy.

Dzwonek. Cała załoga na dek – alarm do żagli. Chłopcy pobiegli na reje, ja – razem z Wadimem, rosyjskim nauczycielem – poszedłem na nok bukszprytu, by ściągać latacza i bomkliwra.

Jak długo to trwa – wiecie. Ale żołnierze się niecierpliwią:

Alto al barco! Inmediatamente! Zatrzymać statek! Natychmiast!

– Właśnie zatrzymujemy!

Żołnierzom to nie wystarcza. Są na tyle blisko, że widać jak się zataczają na pokładzie – dużo bardziej, niż wynikałoby to z kołysania ich zielonej motorówki. Nagle jeden podnosi do góry kałasza i puszcza serię. Na szczęście w niebo, ale kto wie, gdzie pójdzie następna.

Kapitan łapie za mikrofon:

– Schodzić z masztu! Wszyscy pod pokład!

Chłopaki zbiegają po wantach.

Patrzę na Wadima – obaj jesteśmy osłupiali – i pytam:

Wadim, czto łuczsze: żywyj trus ili miortwyj gieroj? Wadim – co lepsze: żywy tchórz czy martwy bohater?

Konieczno: żywyj trus! – odpowiada Wadim.

Zanim zeszliśmy, co też – jak wiecie – trochę trwa, na pokładzie motorówki zapanowało zamieszanie, jej sternik odłożył się w stronę lądu, ryknął silnik i łódka po paru chwilach zmalała na horyzoncie.

Więc jak to jest z tą odwagą?

Zatem może po prostu: wszystkiego najlepszego!
Jasne, że zdrowia i fortuny, ale przede wszystkim – szczęścia. My, wtedy u kubańskich brzegów, byliśmy okazami zdrowia, byliśmy bogaci – bo na żaglowcu, o którym śpiewaliśmy, że wśród wszystkich najpiękniejszy – ale przede wszystkim mieliśmy szczęście!

Miejmy je wszyscy!

Kazimierz Robak
20 grudnia 2016

Żeby wyczerpać temat wspomnień – to samo wydarzenie opisane przez Krzysztofa Baranowskiego w opowiadaniu „Trójkąt Bermudzki po raz drugi” (Bujanie w morskiej pianie. Warszawa : Fundacja Szkoła pod Żaglami Krzysztofa Baranowskiego, 2014).

Gdy dwóch pisze to samo, to nie to samo jest napisane. : )

►   Krzysztof Baranowski: „Trójkąt Bermudzki po raz drugi”.