Kpt. Moczydłowski płynie swoim „Magnusem Zarembą” z arktycznych lodów do Gdańska, a 45 lat temu…
S/y „Konstanty Maciejewicz” na Zatoce Gdańskiej (1972)
Tygodnik Przekrój, jedno z najbardziej poczytnych w owym czasie czasopism w Polsce, zamieścił artykuł opisujący pierwszą polską studencką wyprawę naukową w rejsie dookoła Ameryki Południowej.
Jacht s/y Konstanty Maciejewicz, dowodzony przez Tomasza Zydlera, w którego załodze był m.in. Eugeniusz Moczydłowski, opłynął właśnie przylądek Horn. W tekście jest sporo nieścisłości (np. skoro Horn jest wysepką, to nie może być cyplem Ameryki Południowej), ale tym razem darujmy sobie korektę.
Tak pisano o tym w roku 1973:
Pisze: Bolesław Wojtowicz
ATAK NA PRZYLĄDEK BURZ
Na wiosnę 1973 roku byliśmy świadkami największej i zarazem najbardziej niecodziennej batalii w dziejach jachtingu pod biało-czerwoną banderą. Był to prawdziwy atak na Przylądek Burz, podjęty aż przez trzy załogi naszych jachtów.
W samotny rejs dookoła świata najtrudniejszą dla żeglarzy trasą – wokół Cape Horn – wyruszył na s/y „Polonez” kapitan Krzysztof Baranowski. Niezależnie od niego, z innych kierunków, pod Przylądek Burz popłynęli: na s/y „Euros” 6-osobowa załoga pod dowództwem kapitana Aleksandra Kaszowskiego, na s/y „Konstanty Maciejewicz” – 5-osobowa załoga na czele z kapitanem Tomaszem Zydlerem. Wszystkie załogi wyszły z tej próby zwycięsko[1].
Cape Horn – z hiszpańska zwany Cabo de Hornos – najbardziej na południe wysunięty cypel Ameryki Południowej, jest skalistą wysepką, wchodzącą w skład zespołu Islas Wollaston – wysp będących własnością Republiki Chile. Na północ od przylądka znajduje się zatoka Nassau oraz większe i mniejsze skaliste wysepki Lennox, Nueva, Picton i Navarino. Kanał de Beagle oddziela tę ostatnią od Tierra del Fuego, czyli Ziemi Ognistej, na której brzegu usytuowane jest najbardziej na południe wysunięte miasto świata – Ushuaia, należące do Argentyny.
Przed erą parowców i motorowców morskich, niewielka ilość statków i okrętów szczęśliwie opłynęła Przylądek Burz. Od czasu odkrycia przylądka przez angielskiego żeglarza Francis Drake’a w XVI wieku – Horn powszechnie znany jest z otaczających go niebezpiecznych i burzliwych wód Cieśniny Drake’a oddzielającej subkontynent Ameryki Południowej od Antarktydy.
Niezliczona ilość jednostek morskich uległa zniszczeniu na tych wodach i roztrzaskała się o skaliste wysepki. Wiele zaś statków musiało rezygnować z opłynięcia zdradzieckiej skały Cabo de Hornos i zmieniając trasę rejsu, przebijać się z Oceanu Atlantyckiego na Pacyfik lub odwrotnie, wodami niekończącego się i równie niebezpiecznego korytarza wodnego zwanego Estrecho de Magallanes, czyli Cieśnina Magellana, pomiędzy kontynentem, a Ziemią Ognistą.
Każdego śmiałka czekają pod Cabo de Hornos zdradziecko kotłujące się prądy morskie zbiegające się pod przylądek z różnych kierunków, nagłe i wyjątkowo gwałtowne wichury, częste sztormy, szalejące śnieżyce, mgły, góry lodowe i prawie bez przerwy zakrywające niebo ciemne chmury, nie pozwalające na obserwacje astronomiczne w celu ustalenia pozycji na morzu.
POLSKA BANDERA POD HORNEM
Polska bandera po raz pierwszy pojawiła się pod Cabo de Hornos w 1937 roku. W tym bowiem roku „Dar Pomorza”, znajdujący się w rejsie dookoła świata przepłynął obok groźnej i ponurej skały. Zbieg okoliczności chciał, że komendantem statku w tym rejsie „Daru Pomorza” był właśnie kapitan żeglugi wielkiej – Konstanty Matyjewicz-Maciejewicz.
Nie mógł kapitan przypuszczać, że jeden z polskich jachtów otrzyma nazwę „Konstanty Maciejewicz”. Ostatnie lata swego życia kapitan Konstanty Maciejewicz spędził w Szczecinie. Dożył 82 lat.
Oglądał jeszcze jacht noszący jego imię, poznał plany studentów, ich ambicje żeglarskie, trasę i założenia rejsu. Chodziło przecież o opłynięcie Hornu.
Sędziwy kapitan Maciejewicz służąc żeglarzom studenckim swoją radą, popartą wielką wiedzą żeglarską i kilkudziesięcioletnim doświadczeniem morskim, z życzliwą wyrozumiałością poparł podopiecznych, dając im swoje marynarskie błogosławieństwo, oraz rzecz najcenniejszą, jaką zawsze miał dla młodych adeptów morza – serdeczność i ojcowskie serce.
Był chłodny, wczesny poranek 21 października 1972 roku. Ostry wiatr marszczył taflę wody w basenie jachtowym im. gen. Zaruskiego w Gdyni, porywał ziarnka piasku z pobliskiej budowy wzniecając tumany kurzu na nabrzeżach. Jacht „Konstanty Maciejewicz” odbił od nabrzeża przy gmachu Wydziału Nawigacyjnego Wyższej Szkoły Morskiej. Na pokładzie znajdowała się cała 5-osobowa załoga: kapitan Tomasz Zydler – jachtowy kapitan żeglugi wielkiej, oficer Polskiej Marynarki Handlowej, pracownik naukowy katedry anglistyki Uniwersytetu Łódzkiego, lat 32; I oficer Jerzy Jaszczuk – jachtowy kapitan żeglugi bałtyckiej, student Politechniki Warszawskiej, lat 25; II oficer Maciej Gumplowicz – j. kpt. ż. b., absolwent Akademii Medycznej w Warszawie, lat 31; III oficer Leszek Kosek – j. kpt. ż. b., absolwent Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie, lat 23; sternik Eugeniusz Moczydłowski – sternik morski, student Politechniki Warszawskiej, lat 22. Poza dziennikarzem i operatorem warszawskiej telewizji nikt właściwie w dniu wyjścia jachtu nie żegnał żeglarzy.
Tak rozpoczął się wielomiesięczny rejs pierwszej polskiej studenckiej, oceanicznej wyprawy żeglarskiej dookoła Ameryki Południowej, zorganizowanej pod patronatem Polskich Linii Oceanicznych, które zaopatrzyły żeglarzy w prowiant, umundurowanie, złotówki i dewizy.
WIELKI REJS
Trasa wyprawy s/y „Konstanty Maciejewicz” wiodła z Gdyni do Wielkiej Brytanii, na Wyspy Kanaryjskie, Wyspy Zielonego Przylądka i do portów wschodniego wybrzeża Ameryki Południowej: Rio de Janeiro, Montevideo, Buenos Aires i dalej na południe w stronę Cape Horn.
Załoga jachtu podczas postoju w Montevideo. W kraciastej koszuli kapitan Tomasz Zydler.
[obok kapitana: Jerzy Jaszczuk; na dole, od lewej: Leszek Kosek, Maciej Gumplowicz, Eugeniusz Moczydłowski]
Podczas pobytu w portach Ameryki Łacińskiej obecność polskiego jachtu wywoływała wielkie zainteresowanie miejscowej prasy oraz przedstawicieli Polonii brazylijskiej, urugwajskiej i argentyńskiej. Tamtejsze społeczeństwo, wychowane w kulcie dla morza, wyrażało pozytywne opinie na temat wyprawy żeglarskiej „Konstantego Maciejewicza”. Podkreślano z zadowoleniem, że w Polsce Ludowej popiera się takie akcje, umożliwia się realizację ambitnych i w końcu kosztownych, inicjatyw młodzieży, buduje się jachty na światowym poziomie. Nie kryto, że jest to także dowodem prężności i aktywności Polski jako państwa morskiego.
Dla wielu przedstawicieli gęsto osiadłej na tym kontynencie Polonii – którzy nie przyjeżdżali w okresie tych kilkudziesięciu lat do kraju – wizyta jachtu „Konstanty Maciejewicz” przyczyniła się z całą pewnością do umocnienia więzi narodowej, a nawet, u niektórych, do jej zbudzenia, do stworzenia określonej atmosfery przemyśleń o ojczyźnie.
Przed Hornem najdłuższy postój s/y „Konstanty Maciejewicz” wypadł w Buenos Aires. Był on konieczny ze względu na uciążliwy remont jachtu przeprowadzony własnymi siłami załogi.
Było to niezbędne po przejściu Atlantyku, a zwłaszcza huraganu, jaki szalał na wodach La Platy, gdy żeglarze zmierzali z Montevideo do Buenos Aires. Poza tym należało dobrze przygotować jacht do trudnego etapu rejsu wokół Przylądka Burz.
Z Buenos Aires jacht przeprowadzono do pobliskiego San Fernandez, gdzie goszczący polskich żeglarzy Yacht-Club Argentino umożliwił slipowanie jednostki i dokonanie remontu.
W ciągu kilku tygodni nasi żeglarze wykonali między innymi następujące prace: usunęli starą warstwę farby z kadłuba, a wraz z nią przyrosłe wodorosty, wymalowali na nowo kadłub oraz burty i nadbudówki, uszczelnili kadłub, wzmocnili maszt, dokonali przeglądu i naprawy silnika, usunęli liczne usterki oraz dokonali napraw wyposażenia. Serdeczną opieką polskich żeglarzy otoczyła argentyńska Marynarka Wojenna. Udzieliła ona także wyczerpujących informacji o warunkach nawigacyjnych i topograficznych rejonu Ziemi Ognistej wokół Hornu. Przekazała najnowsze mapy i locje oraz ustaliła z żeglarzami system łączności na wypadek zagrożenia jachtu i załogi pod Hornem. Studenci mogli liczyć z chwilą wezwania, na pomoc wojskowych samolotów patrolowych i jednostek patrolowych wojenno-morskich.
Gorąco żegnani, akademicy opuścili Buenos Aires i popłynęli wzdłuż wybrzeży Argentyny, na południe, na spotkanie wielkiej przygody. Jacht płynął skokami, zawijając do Puerto Madrin, a następnie do Puerto Deseado i coraz bardziej zbliżając się do pozycji ataku na Horn.
18 marca 1973 roku żeglarze opuścili Puerto Deseado w Patagonii udając się w kierunku cieśniny oddzielającej najbardziej na wschód wysunięty cypel Ziemi Ognistej – Cabo San Diego, od położonej bardziej na wschodzie Wyspy Stanów.
Na wysokości Cieśniny Magellana dopadł ich szalejący ciężki sztorm, z którego udało się im uciec, gdy weszli 23 marca 1973 roku na wody Estrecho de Le Maire – cieśniny między przylądkiem San Diego a Wyspą Stanów. Jeszcze w tym samym dniu, jako pierwsi Polacy, lądowali na skalistych brzegach Isla de los Estados.
Do Cabo de Hornos dzieliła ich już odległość około 100 mil morskich.
W PIEKLE KIPIELI
25 marca 1973 roku jacht „Konstanty Maciejewicz” wystartował z cieśniny de Le Maire i przy wzburzonym oceanie oraz silnych wiatrach rozpoczął atak na Cape Horn.
26 marca. S/y „Konstanty Maciejewicz” znalazł się na trawersie Cabo de Hornos kilka mil na południe od czarnej, złowrogiej skały.
Bez przerwy pędziły na siebie fale dwóch oceanów. Łamiąc się pod Hornem upodabniały się do piekielnej kipieli. Grozę potęgował wzrastający na sile szkwał. Z każdą chwilą pogarszały się warunki atmosferyczne i nawigacyjne rejsu. Sytuacja była bardzo groźna. Z otwartego Pacyfiku dopadły jacht i przemarzniętych ludzi forpoczty wyjącego sztormu, którego centrum zbliżało się z niesamowitą szybkością na spotkanie „Konstantego Maciejewicza”, jakby pragnąc unicestwić śmiałków.
W tej sytuacji kapitan Zydler polecił sternikowi położyć jacht na prawą burtę i wziąć kurs na północ – na Ushuaia.
Było już jednak za późno. Jacht znajdował się w oku cyklonu, którego siła doszła, do 12° B. Miotany ze wszystkich stron falą i wichrem groził lada chwila wywrotką. Wiatr atakował z wściekłością. W pewnym momencie nastąpił nagły, gwałtowny przechył jednostki i jacht dokonał półwywrotki. Ale żeglarze mieli szczęście! Następne, błyskawiczne uderzenie huraganu zmieniło sytuację diametralnie. W tej walce z żywiołem ani spostrzegli, kiedy Horn zniknął im z oczu. Zresztą w tej burzy niewiele w ogóle było widać.
W dalszym ciągu żegluga dla „Konstantego Maciejewicza” była niebezpieczna. Jacht o mało nie wpadł na skały znajdującej się na północny-zachód od Hornu Isla de los Hermite. Sternik błyskawicznie zmienił kurs omijając wyspę. Po kilku godzinach wzięli kurs na korytarz wodny leżący na północy, między Islas Wollaston, a Islas Hoste. Dzięki temu mogli dopłynąć na wody zatoki położonej na północ od grupy wysp Wollaston – Bahia Nassau, mogącej dać w miarę bezpieczne schronienie.
Zanim studentom to się udało, przeżyli jeszcze jeden atak nagłego sztormu, który o mało nie zapędził jachtu ponownie na skały wysepek w północnej części zespołu Wollaston. Sztorm ten na szczęście był nieco lżejszy i krótkotrwały.
ZWYCIĘSTWO
Odetchnęli dopiero, gdy jacht wpłynął na wody zatoki Nassau, skąd lawirując między wyspami Hoste i Navarino dotarł do kanału de Beagle, gdzie było już zupełnie spokojnie.
29 marca 1973 roku żeglarze zakotwiczyli s/y „Konstanty Maciejewicz” w porcie Ushuaia. Jest to najdalej ku biegunowi południowemu wysunięte miasto na świecie.
Ogólny widok miasta i portu Ushuaia – najdalej na południe wysuniętej miejscowości na świecie.
Byli pierwszymi Polakami, których stopa stanęła w tej miejscowości. W Ushuaia czekała ich miła niespodzianka: serdeczne przyjęcie jakie zgotowali im mieszkańcy tej osady, uprzedzeni przez bazę Marynarki Wojennej, do której dotarły rozkazy z dowództwa w Buenos Aires.
Piekielnie zmęczeni, zmarznięci (temperatura w dzień pod Hornem dochodziła tylko do kilku stopni C) – ale szczęśliwi i dumni ze swojego wyczynu, żeglarze po prostu poszli spać. Dopiero 31 marca 1973 roku za pośrednictwem przedstawicielstwa PLO, dotarła do kraju depesza o ich zwycięstwie pod Hornem.
Notatka z „Życia Warszawy” informująca o szczęśliwym opłynięciu przylądka Horn i zawinięciu do chilijskiego portu Valparaiso.
6 kwietnia 1973 r. studenci wysłali listy do kraju, stemplując je pieczęcią egzotycznego urzędu pocztowego w Ushuaia.
Trasa rejsu wokół subkontynentu południowoamerykańskiego.
Tak więc, załoga s/y „Konstanty Maciejewicz” zrealizowała najważniejszy sportowy plan wyprawy żeglarskiej dookoła Ameryki Południowej: jacht opłynął Cabo de Hornos jako pierwsza polska jednostka ze wschodu na zachód, co jest uważane powszechnie w kołach żeglarskich za osiągnięcie o wiele trudniejsze niż przejście z Pacyfiku na Atlantyk, ze względu na przeciwne prądy morskie i przeciwnie wiejące wiatry. □
Pierwodruk: Przekrój. 1973, nr 1469 (3 czerwca), str. 6-7.
Za odnalezienie artykułu, przechowanie i przekazanie mi tego egzemplarza Przekroju
dziękuję najserdeczniej Mirce Choińskiej. I Stachowi Choińskiemu również!
KR
= = = = = = = = =
[1] W porządku chronologicznym przylądek Horn na trawersie mieli:
1973-02-23 – Krzysztof Baranowski na s/y Polonez (w samotnym rejsie dookoła świata);
1973-02-27 – Aleksander Kaszowski (kapitan) i załoga s/y Euros (Tomasz Głuszko, Henryk Jaskuła, Henryk Lewandowski, Hubert Latoś, Zbigniew Urbanyi) w rejsie Valparaíso – Buenos Aires;
1973-03-26 – Tomasz Zydler (kapitan) i załoga s/y Konstanty Maciejewicz (Maciej Gumplowicz, Jerzy Jaszczuk, Leszek Kosek, Eugeniusz Moczydłowski) w rejsie dookoła Ameryki Południowej. [przyp. P+/KR]
Dokładny opis rejsu s/y Konstanty Maciejewicz wokół Ameryki Południowej znajdziecie w książce:
Eugeniusz Moczydłowski – Pod żaglami i na cumach.
Jej najnowsze wydanie elektroniczne możecie pobrać klikając TU.
Na tej samej stronie znajdziecie wszystko, co chcecie wiedzieć o kpt. Eugeniuszu Moczydłowskim i Magnusie Zarembie.