Kazimierz Babiński: Statysta

Kino familijne – komedie sytuacyjne, romantyczne, obyczajowe i tym podobne, bez względu na kraj pochodzenia – to kino dla wszystkich, a więc dla nikogo konkretnego. Jest odpryskiem tasiemcowych seriali (lub odwrotnie) wytwarzanych masowo w telewizyjnych i filmowych odlewniach tworzyw sztucznych i rozprzestrzeniających się niczym odra w odwecie za Operację Wisła.

Dla jasności: nie odmawiam nikomu prawa do tworzenia tego gatunku, rozpowszechniania i oglądania, gdyż każdy, także ja, ma prawo do personalizacji potrzeb, budowania prywatnej aksjologii oraz poszukiwania miejsc i form ich zaspokojenia. Już dawno pogodziłem się z tym, że ten rodzaj kina wynika z potrzeby rozrywki, zabawy, relaksu, a więc z jego wtórnej (pierwotną była rejestracja) funkcji. W chwilach zwątpienia podpieram to autorytetem Johana Huizingi, który w Homo ludens – zabawa jako źródło kultury  uznał zabawę za źródło kultury, tym samym nadając człowiekowi bawiącemu się rangę kulturotwórczą.

Matthäus Merian (starszy) (1593-1650)Panorama miasta Gdańsk (Stadtpanorama von Danzig; 1643; miedzioryt z orientacyjnymi wskazówkami u dołu obrazu)
(cykl wydawniczy Topographia Germaniae, vol. 13: Topographia Electorat. Brandenburgici et Ducatus Pomeraniae; Frankfurt, 1652)

 

Typowym, wręcz klinicznym przypadkiem „kina dla wszystkich” jest nowy film Michała Kwiecińskiego Miłość jest wszystkim (premiera kinowa: 23 listopada 2018), twórcy z pierwszego powojennego pokolenia (rocznik 1951). Kwieciński działa przede wszystkim jako producent filmowy, teatralny i telewizyjny, a więc staje za kamerą od wielkiego dzwonu i ma niewielki, mało znaczący dorobek reżyserski, by przypomnieć seriale: Rodzina zastępcza i Palce lizać (1999), Czas honoru (2008), średnie i pełne metraże: Biała sukienka (2003), Statyści (2006), Jutro idziemy do kina  (2007, najbardziej znany ze względu na wielokrotne emisje w telewizji publicznej) i Bodo (2016).

 

Nie zamierzam filmu Miłość jest wszystkim streszczać, wgłębiać się w zawiłości i absurdy opowiedzianej historii, przebijające nawet te z Dynastii, czy analizować ze względu na ryzyko przywalenia głową w dno. Nie będę badać struktury, szukać ukrytych znaczeń, przesłań i różnych kontekstów np. społecznych, kulturowych, religijnych, ideologicznych, oceniać, recenzować, odradzać lub polecać.

Dlaczego więc o nim piszę, jeśli to nie moja bajka, nie mój świat? Dlaczego zabieram sobie i innym czas, zamiast leżeć na dowolnie wybranym boku? Otóż są dwa sprzężone ze sobą powody: Gdańsk jako plan opowiedzianej historii oraz znaczne dofinansowanie przedsięwzięcia przez samorząd gminy – co jest zaledwie drugim, znanym mi, przypadkiem, bo 13 lat temu gmina zasiliła półmilionową dotacją Wróżby kumaka (2005) Roberta Glińskiego.

Plakat Romana Kalarusa reklamuje inscenizację Wróżb kumaka w Teatrze Śląskim (1996), a nie film Glińskiego, ale cytuję go dla jego wyjątkowej urody.

 

Gdańsk nieczęsto pojawia się w polskim i zagranicznym filmie fabularnym, zwłasz­cza w roli głównej. Po roku 1945 – raptem kilkanaście razy[1] i w kilku­dzie­się­ciu epizodach, w których miasto mogli zidentyfikować tylko wytrawni znawcy tutejszej przestrzeni. Nie od rzeczy będzie przypomnienie, że po raz pierwszy było to w roku 1958 w Wolnym mieście Stanisława Różewicza.

 

Miastu „powierzano” poważne role, równorzędne z odtwórcami pierwszoplanowych. Grało realistycznie siebie. Było areną wielkiej polityki, historii, konfliktów militarnego i ideologicznego, zmieniających dzieje Europy, w filmach, które reżyserowali:

Stanisław Różewicz – dyptyk Wolne miasto (1958) i Westerplatte (1967);
Andrzej Wajda – Człowiek z marmuru (1976), Człowiek z żelaza (1981), Wałęsa. Człowiek z nadziei (2013);
Volker Schlöndorff – Blaszany bębenek (1979).

Kadr z filmu Człowiek z marmuru (1976; reż. Andrzej Wajda, w rolach gł. Krystyna Janda, Jerzy Radziwiłowicz)

 

Był Gdańsk miejscem rozliczania się z niedawną przeszłością i pojednania (Kot i mysz Hansjürgena Pohlanda z 1966 i wspomniane Wróżby kumaka Glińskiego z 2005).

W urokliwym Do widzenia, do jutra (1960) Janusz Morgenstern pokazał Gdańsk jako znaczący w kraju ośrodek kształtowania się kultury alternatywnej (na równi z Krakowem i jego Piwnicą pod Baranami) tworzo­nej przez studentów i absolwentów uczelni technicznych i artystycznych skupionych wokół Klubu Stu­den­tów Wybrzeża „Żak”, legendarne dzisiaj pokolenie kataryniarzy[2] chodzące z głowami w kolorowych chmurach[3].

Kadr z filmu Do widzenia, do jutra (1960; reż. Janusz Morgenstern, w rolach gł. Teresa Tuszyńska, Zbigniew Cybulski)

 

Gdańsk „grał” też ważny ośrodek przemysłu stoczniowego, rybołówstwa, handlu, tranzytu i żeglugi morskiej – był miastem portowym, kształ­tującym inność[4] jego mieszkańców żyjących głównie z budowy statków, handlu i uprawy morza, będąc dla nich oknem i drzwiami do lepszego świata w przenośni i w rzeczywistości.

 

Kadr z filmu Człowiek z marmuru

 

Pojawiał się Gdańsk efemerycznie, na marginesie, w tle nie najlepszych filmów podejmujących problematykę[5] społeczną, zawodową i rodzinną ludzi morza, np. w Krabie i Joannie Zbigniewa Kuźmińskiego (1980/82), ale zawsze był z taką właśnie tematyką powiązany.

 

Kadr z filmu Człowiek z marmuru

 

Jakim miastem jest dzisiejszy Gdańsk? Jak go filmować, opisywać i fotografować? Czy w sposób uwzględniający różnorakie konteksty, czy też w oderwaniu od nich? Nie ma i nigdy nie było jednego wspólnego i spójnego jego obrazu. Ile spojrzeń, analiz, opisów, zdjęć, filmów, tyle interpretacji i przetworzeń. Każdy widzi to samo, ale inaczej. Różnorodność, mozaika, istna karafka La Fontaine’a, także niekonsekwencja, bo zlepki różnych, często niepasujących do całości, części lub elementów – tak można określić go po roku 1990.

Jak więc ocenić obraz miasta zarejestrowany przez Kwiecińskiego?

 

Roberto Salvadori, ceniony przeze mnie filozof sztuki i architektury, w Pejzażach miasta[6] wyodrębnił kilkanaście typowych portretów miast przyjmując za kryterium cechę dominującą: np. strukturę społeczną, zawodową lub edukacyjną (miasto mieszczańskie, przemysłowe lub uniwersyteckie), lokalizację (miasto graniczne), ideologię (miasto nazistowskie, cechujące się gigantomanią, monumentalizmem i dziesiątkami, jak nie setkami pomników narodowych męczenników), odbudowę (miasto odbudowane), religię (miasto islamskie) i kryterium skojarzeniowe, wynikające ze stanu świadomości, a więc wiedzy, wyobraźni, umiejętności łączenia faktów i zjawisk z zakresu różnych dziedzin sztuki i nauki, np. miasta ekspresjonistyczne, impresjonistyczne, futurystyczne i metafizyczne, które mogą, chociaż nie muszą istnieć, np. wyobrażone przez Georgia de Chirico, René Magritte’a lub Fritza Langa.

Giorgio de Chirico (1888-1978) – Plac Włoski w zachodzącym słońcu
(Piazza d’Italia con sole spento; 1971; olej na pł. na sklejce; 50,5 x 70 cm; Musée d’Art moderne de la ville de Paris)

 

Ta typologia, chociaż niepełna i jako taka – daleka od doskonałości, jest jakimś punktem odniesienia dla Gdańska. Jeden z portretów idealnie pasuje: miasto odbudowane, a więc miasto od nowa[7] jak np. Wrocław, Warszawa, czy – opisany przez Salvadoriego – Hawr. Ze wszystkimi wynikającymi zeń negatywnymi zjawiskami tzw. punktu zerowego, m. in. całkowitej wymiany ludności (jej zróżnicowania edukacyjnego, kulturowego i zawodowego), chaosu urbanistycznego i architektonicznego jako pochodnej wdrażania różnych, często skrajnych, wykluczających się koncepcji odbudowy, poszukiwania mitu założycielskiego, tożsamości, sformułowania celów i zadań integrujących przybyszów we wspólnotę, stwarzania miejsc pracy, itd. itp. To stopniowo tworzyło obraz Gdańska jako miasta robotniczego, a więc i przemysłowego, jednak do czasu, o czym niżej.

Trudno nie zgodzić się z oceną Petera Olivera Loewa, że po odbudowie Gdańsk stał się […] wspaniałym, nieporównywalnym, lecz martwym muzeum […] i trudno znaleźć zadowalające odpowiedzi na kilka pytań: Czemu w centrum Wrocławia panuje wielkomiejski ruch [chodzi o późną jesień i zimę – K. B.], czemu lokale wokół rynku pękają w szwach, gdy w Gdańsku wzdłuż Długiego Targu Długiego Pobrzeża świecą pustkami, jeżeli w ogóle zimą są otwarte? Dlaczego tam organizm miejski [podkreślenie moje – K. B.] został odbudowany, w Gdańsku natomiast nie? Dlaczego Wrocław to stare, lecz tętniące życiem miasto, Gdańsk zaś to sterta nieświeżych symboli, fasad i pustych przestrzeni?[8].

 

Parę innych wzorców, wydawałoby się – oczywistych, też pasuje, lecz pozornie, bowiem na ich podstawie łatwiej wskazać, co paradoksalne, jakim miastem Gdańsk nie jest:

  • przemysłowym, bo transformacja ustrojowa i niewidzialna ręka rynku zaorały stocznie zostawiając na pamiątkę dźwigi-atrapy;
  • uniwersyteckim, bo uczelnia młoda, nadal na dorobku i na miejscu 24. w rankingu uczelni akademickich w Polsce w roku 2018[9];
  • mieszczańskim, bo ten stan społeczny został zmieciony przez poprzedni system i zastąpiony po roku 1990 przez tzw. klasę średnią, będącą również na dorobku i przenoszącą się z różnych powodów na przedmieścia i do okolicznych miejscowości.

 

Może znajdziemy coś, indywidualnego, charakterystycznego i wyjątkowego w kryterium skoja­rze­nio­wym? W mitach i symbolach? Może tam odkryjemy za Loewem sens gdańskości w wielkim zbiorowisku (złomowisku?) mitów, niesamowitym miejscu, w którym jeden mit umiera, dwa nowe […] bujnie strzelają po bałtyckie niebo[10].

Pojawia się jednak pewien problem, bo mity te, chociaż ludzie ich potrzebują, wyrastają z niewiedzy i – tu Loew cytuje Rolanda Barthesa – deformują[11]. Prowadzą do złudnego obrazu przeszłości i historii. Nierzadko świadomie są zawłaszczane i wykorzystywane przez władze w różnych formach narracyjnych do doraźnych celów społecznych i politycznych, m. in. przez ikonografię, literaturę, pomniki, tablice pamiątkowe i informacyjne, budynki, obchody rocznic, festyny, nazewnictwo ulic i placów, rekonstrukcje różnych wydarzeń z przeszłości itd. itp. lub nieświadomie i bezrefleksyjnie powielane w materiałach informacyjnych i promocyjnych, pełnych górnolotnych sformułowań i nadętej stylistyki.

Wybieram najważniejsze z nich i nie mogę oprzeć się skomentowaniu.

  • Mit wielokulturowości, a więc i wielkomiejskości, której Gdańsk nie ma, bowiem przez wieki dominowała tu monokultura mieszczaństwa niemieckiego i brakowało wyrazistego, wielo­fun­kcyj­nego centrum występującego w większości miast europejskich; wielokulturowość należy więc tu rozumieć jako otwartość miasta na kulturę, gospodarkę i modę itp.
  • Mit miasta portowego, którym Gdańsk przestał być po likwidacji stoczni i żeglugi daleko­mor­skiej (te funkcje przejęła konkurencyjna Gdynia) z martwymi, chociaż mającymi duży potencjał akwenami wodnymi.
  • Mit polskości w swojej całej tysiącletniej historii: zamieszkujący Gdańsk Polacy, nawet po siłowych przyłączeniach do Polski, stanowili przez wieki niewielki odsetek społeczności; ten mit został zmaterializowany w postaci symboli-pomników: Obrońców Wybrzeża na Westerplatte, Tym, co za polskość Gdańska na Podwalu Staromiejskim i Obrońców Poczty Polskiej na placu o tej samej nazwie oraz wszechobecnych krzyży w przestrzeni publicznej, np. Milenijnego na Górze Gradowej.
  • Mit genius loci to nadużycie terminologiczne, kolejna fikcja, bowiem dzisiaj – w chaosie urba­ni­za­cyjnym i w historyzującej zabudowie mającej stwarzać wrażenie niepowtarzalności i ciąg­łości (również przez organizację Jarmarku św. Dominika) dziejów – trudno wskazać przykła­dy takich przestrzeni, magiczności miejsc, może poza wykreowanymi przez literaturę gdańską i filmy.
  • Mit kaszubskiego Gdańska i stolicy Kaszub: podtrzymywany przez prezydenta Gdańska[12] przez postawienie na rogatkach miasta tablic (witaczy) z informacją w języku polskim i dialekcie kaszub­skim (Gdańsk – stolica Kaszub wita / Gduńsk – stolëca Kaszëb witô) – jeden z nowszych, nie mający żadnego odniesienia do historii Pomorza i miasta.

 

Nie mam i nigdy nie miałem wątpliwości, że w tej sferze dzisiejsze miasto jest zbiorowiskiem mitów i wielką iluzją. Loew subtelnie nazywa je martwą naturą z koroną i dwoma krzyżami, zaś podtrzy­my­wa­nie mitów określa elegancko mianem intelektualnej zabawy polegającej na myślowej rekonstrukcji ideału Gdańska[13]. Proponuje żartobliwie zresetowanie miasta i nagranie od nowa. Jak przypuszczam, bez dotych­czasowych efektów specjalnych. Popieram, ale nie wierzę w ich dekonstrukcję, bo, jak zazna­czy­łem, są potrzebne i społeczności lokalnej i każdej władzy. Tej dają poczucie panowania nad rzeczy­wis­toś­cią i wrażenie jej kształtowania; poza tym król mógłby okazać się golasem, nawet bez listka figowego.

 

Pora wrócić do Gdańska z filmu Miłość jest wszystkim.

Po czym poznać, że zmierzamy do Gdańska i będziemy tam właśnie, a nie w jakimś bezimiennym mieście Europy? Po typowej, oczywiście, panoramie pojawiającej się w długim ujęciu rozpoczynającym film i charakterystycznych budowlach, w tym dźwigach, ale i po dobitnym, dwukrotnym wypowiedzeniu jego nazwy przez jednego z głównych bohaterów, Jana (Olaf Lubaszenko).

Kolejne długie ujęcia przybliżają gród. Zmiana planu z totalnego na ogólny. Jesteśmy na Głównym Mieście: Długim Pobrzeżu na odcinku od Żurawia do Zielonego Mostu, Długim Targu, Mariackiej i innych pobliskich uliczkach. Trwa przedświąteczny amok zakupowy i imprezowy. Miasto jest oświet­lone niczym jarmarczny stragan na przedmieściu Hongkongu.

Tłumy nad Motławą witają św. Mikołaja, który przypłynął czymś będącym krzyżówką disneyowskiego blichtru z karawelą kaperską.

Fot. Aleksandra Grochowska

Na Targu Węglowym – tandetne budy jarmarczne. Wokół – wszechwładny, świąteczny, prowincjonalny kicz. We Dworze Artusa trwa ceremonia ślubna celebrowana przez prezydenta Pawła Adamowicza.

Plan ogólny przechodzi w plan pełny: wnętrza jakiegoś hotelu, galeria handlowa, jakich pełno, klaus­tro­fo­biczne mieszkanie na Mariackiej z oknami pod sufitem i parapetami nad głową – nieodwra­cal­ny skutek fa­sa­dowej odbudowy kamienic i niefrasobliwych podziałów wnętrz, dalej: rusty­kalny, bezstylowy i na poły pusty lokal gastronomiczny na rogu ulic Szerokiej i Tkackiej. Zaczyna domi­no­wać plan amerykański, postaci poznajemy przez działanie, zaś tło przestaje być ważne.

Opowieść mogłaby toczyć się bez żadnej szkody wszędzie i nigdzie, gdyż między mieszkańcami a mias­tem nie ma żadnej chemii. Z obu stron wyczuwa się obojętność. Wygląda na to, że bohaterowie filmu mog­liby mieszkać i pracować gdziekolwiek, zaś opowiedziana przez Kwiecińskiego historia dziać się wszę­dzie i nigdzie. Główne Miasto jest tu atrapą, martwą nowo-starą dekoracją. Nie gra i nie współgra. Nie mając żadnego związku z opowiedzianą historią – statystuje.

Trudno mieć pretensje do Kwiecińskiego o taki, a nie inny obraz fragmentu grodu, bowiem – mówiąc kolokwialnie – dobrze odzwierciedlił jego dwuwymiarowość i nijakość. Ponadto – co uważam za zaletę – odarł z mitów, a zwłaszcza z jednego: wyjątkowości.

Nie jestem tylko pewien, czy o taką wizję chodziło zarządowi Gdańska. Taniej wyszłoby wykonanie klipu propagandowego.

Kazimierz Babiński
Gdańsk, 4 grudnia 2018.

 

Miłość jest wszystkim
Reżyseria: Michał Kwieciński
Scenariusz: Jan Jakub Wecsile
Gatunek: komedia.
Zdjęcia: Michał Sobociński
Scenografia: Agnieszka Bartold
Muzyka: Atanas Valkov
Obsada: Aleksandra Adamska, Joanna Balasz, Mateusz Damięcki, Jan Englert, Agnieszka Grochowska, Maciej Musiał, Joanna Kulig, Olaf Lubaszenko, Eryk Lubos, Julia Wyszyńska i inni.
Produkcja: TVN, AKSON STUDIO, 2018.
Czas: 125 min.

Dobór ilustracji: Periplus.pl

Na Stronie Głównej: Wojciech Górecki (ur. 1959): Gdańsk – Długie Pobrzeże
(2014; akwaforta na papierze; 50 x 70  cm)

 

 

 

= = = = = = = = = = = = = = = = =

Kazimierz Babiński – historyk i filolog. Wieloletni pracownik administracji w Gdańsku i województwie.
Dziennikarz, publicysta i krytyk. W kręgu jego zainteresowań jest film, fotografia, literatura, plastyka i szeroko pojęte związki tych dziedzin z polityką.

Współpraca: warszawska Kultura i Tygodnik Kulturalny
oraz czasopisma pomorskie/gdańskie: TytułForum Pomorskie i Neony – Tożsamość.

 


[1] zob.: Babiński, Kazimierz. „O obrazach Gdańska w filmie fabularnym”. Kalendarz Gdański. [Rocznik Towarzystwa Przyjaciół Gdańska]. Gdańsk : Wyd. Marpress, 1995; ss. 79-88.

[2] zob.: Cybulski, Andrzej. Pokolenie kataryniarzy. Warszawa : Wydawnictwa Artystyczne i Filmowe, 1989.

[3] zob.: Afanasjew, Jerzy. Sezon kolorowych chmur: Bim, Bom…, Co to…, Cyrk… – z życia gdańskich teatrzyków 1954-1964. Gdynia : Wyd. Morskie, 1968.

[4] zob.: Babiński, Kazimierz. „W poszukiwaniu tematu morskiego”. Dziennik Bałtycki, 1986, nr 26.

[5] zob.: Babiński, Kazimierz. „Filmu zaślubiny z morzem”. Tytuł: pismo literacko-artystyczne. Gdańsk : Zarząd Główny Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego. 1994, nr 1 (13), ss. 127-143.

[6] Salvadori, Roberto. Pejzaże miasta. Warszawa : Fundacja Zeszytów Literackich, 2006.

[7] zob.: Perkowski, Piotr. Gdańsk – miasto od nowa : kształtowanie społeczeństwa i warunki bytowe w latach 1945-1970. Gdańsk : Wydawnictwo Słowo/Obraz Terytoria : Fundacja Terytoria Książki, 2013.

[8] Loew, Peter Oliver. Gdańsk. Między mitami. Olsztyn : Wspólnota Kulturowa „Borussia”, 2006; s. 104.

[9] „Ranking Uczelni Akademickich 2018”. [niedatowany] Portal edukacyjny: Perspektywy Press. Dostęp: 2018-11-29.

[10] Loew, ibidem, s. 14.

[11] Loew, ibidem, s. 14.

[12] Słomczyński, Tomasz. „Gdańsk jest kaszubski? Rozmowa z Pawłem Adamowiczem”. 2016-11-26. Portal: Magazyn Kaszuby. Dostęp: 2018-12-04.

[13] Loew, ibidem, s. 106


Periplus – powrót na Stronę Główną