Zadzwonił telefon.
Podnoszę.
– Jimi Hendrix – mówię do słuchawki.
– Czy jest u ciebie moja dziewczyna? – pada pytanie.
– Nie – odpowiadam, – bo nie jesteś sławnym muzykiem.
– Będę za 15 minut – powiedział Kevin.
I był. I pojechaliśmy w stronę Bethel.
Google nie ma szans do Kazimierzu.
Kazimierzu jest kopalnią informacji. W sprawach muzyczno-artystycznych szczególnie, ale to nie oznacza, że jedynie. Wie czasem o osobach z wielkiego świata muzycznego więcej niż oni sami pamiętają, o czym wspominam w rozdziale „Stan i samolot”.
Po drodze na część 50-lecia Festiwalu Woodstock miałem odwiedzić dom, w którym mieszkał Jimi Hendrix. Adres podał mi Kazimierzu. Nie zdążyłem. Ale tam wrócę.
„50 lat Woodstock” właśnie się odbywa. W Bethel. Bo słynny Festiwal Woodstock był właśnie w Bethel, a nie w Woodstock, który jest oddalony od Bethel o 47 mil.
W 1969 roku władze Woodstock w ostatniej chwili wycofały pozwolenia na festiwal, a materiały promocyjne, bilety i akcja informacyjna już była w trakcie.
Wycofały niesłusznie, bo Woodstock stał się sławny na cały świat. A może słusznie, bo dzięki temu bałagan był u sąsiadów w Bethel, o którym mało kto wie. A nawet jak wie, to i tak mówi Woodstock.
Parking pełny samochodów. Ludzie powyciągali składane krzesła i straganowe namioty szybkiego montażu. Przygotowują się do spotkania z Santaną.
Nasze towarzystwo szybko się rozrosło przez wymieszanie sąsiadujących grup. Nastąpiło również kolejne potwierdzenie, że świat jest mały, bo w tej wymieszanej grupie spotkałem poznaną 15 lat temu, w zupełnie innym końcu świata, Rosjankę.
W tłumie wypatruję weteranów festiwalu, tego z 1969 roku. Są widoczni, a w kolejce w po całkiem niezłe wino, w strefie Member, poznaję Barbarę, którą przyciągnął mój meksykański akcent.
Barbara była na festiwalu 50 lat temu jako nastolatka.
Ma torebkę, na której nadrukowano bilety z tamtego festiwalu. Oczywiście zrobiłem jej zdjęcie, więc je załączam.
Barbara trochę opowiedziała o tamtych czasach, bo spotkaliśmy się ponownie przy stoliku, gdzie czekał jej mąż – hodowca koni. Niestety, domyślaliśmy się, że Santana na nas czekać nie będzie i 10 minut później poszliśmy do naszych sektorów. Tak więc energii sprzed 50 lat wciągnąłem niewiele.
Santana zagrał tak, jak przystało na 50-lecie. Wspomniał artystów, którzy uczynili ten festiwal sławnym i grał ich utwory, od country po rap. Grał też w swoim stylu, a jego muzycy świetnie się znajdowali w każdym rodzaju.
Zaprosił na scenę zespół, który występował przed nim, czyli The Doobie Brothers. Na scenie zrobiło się tłoczno i mam nadzieję, że ktoś to nagrał, i wszyscy usłyszycie, bo to była uczta muzyczna. The Doobie Brothers sprzedali 40 milionów płyt i mają swoje przeboje. Słychać ich w różnych stacjach radiowych, bo od 1970 roku zdążyli wymieszać z rockiem folk, country, blues, soul, pop. W rytm Santany i razem z Santaną zagrali odjazdowo, wcinając delikatnie swój styl w santanowy utwór.
Gdy solówkę na perkusji zagrała żona Santany, tłum wiwatował. Niesamowicie utalentowana Cindy Blackman-Santana porwała wszystkich obecnych.
Wiek tych unikalnych ludzi nie ma znaczenia. Oni się nie starzeją. Santana, jak przed 50 laty, grał każdą nutę tak, jakby odkrywał ją na nowo. Wciągnął tysiące ludzi w te nuty. Mnie też. Tak, jakbyśmy wszyscy razem z nim byli na scenie.
Tekst i zdjęcia (jeśli nie zaznaczono inaczej):
Krzysztof Grubecki
18 sierpnia 2019, Bethel, N.Y.
Fragment książki Wyjechałem.
Na Stronie Głównej:
Grace Slick (b. 1947): Woodstock
(2008; 52 x 77,5 cm; wydruk giclée na płótnie; odbitka barwna, sygnowana przez autorkę)
► Periplus – powrót na Stronę Główną