W rejsach szkolnych STS Fryderyk Chopin na ogół uczestniczyli uczniowie liceum, a w okresie późniejszym – gimnazjum. Czasem jednak trafiali się uczniowie nietypowi. Jednym z nich był uczeń technikum.
W lekcjach z przedmiotów ogólnokształcących uczestniczył wraz z kolegami z liceum, ale miał też swój program szkolenia zawodowego. Między innymi maszynoznawstwo. Od czasu do czasu przepytywałem go z przerobionego materiału. Trzeba tu jednak wyjaśnić, dlaczego w takiej roli znalazłem się akurat ja, kapitan żaglowca. Zanim poszedłem zdecydowanie na morze pracowałem w technikum i w którymś roku musiałem podjąć się prowadzenia przedmiotu maszynoznawstwo. Oczywiście wymagało to dokształcania, bo nie miałem formalnego wykształcenia w tym kierunku – i ta wiedza została.
Pewnego dnia siedząc w mesie oficerskiej odpytywałem wspomnianego ucznia z konstrukcji i działania pomp. Przechodzący obok pierwszy mechanik, Pan Wiesio, usłyszał rozmowę i przysiadł się do nas.
Trzeba tu powiedzieć, że nasz Pierwszy Mechanik był bardzo doświadczonym, zawodowym marynarzem, który pracował na Fryderyku Chopinie już jako emeryt. Był żyjącą historią polskiej powojennej floty rybackiej i handlowej: w latach 50-tych ukończył Państwową Szkołę Rybołówstwa Morskiego, jednym z jego wykładowców był kapitan żeglugi wielkiej Karol Olgierd Borchardt, a na Fryderyka Chopina trafił po 40 latach pracy we flocie handlowej.
Pierwszy mechanik Wiesław Grządziela na pokładzie STS Fryderyk Chopin
Arch. Ziemowit Barański
W rozmowie z uczniem przeszliśmy od pomp na inne mechanizmy, potem na napędy statków i wspomnienia z dawnych czasów.
W międzyczasie lekcje się skończyły i zaczęło przybywać słuchaczy.
Pan Wiesio zaczął opowieść o swojej pierwszej pracy po ukończeniu szkoły, a była nią funkcja palacza na rybackim trawlerze z napędem parowym.
Opowiadał, że każdy palacz miał swoją własną łopatę do podrzucania węgla do paleniska i własną gracę do czyszczenia rusztu.
Opowiadał o trudach przewożenia węgla z bunkra do kotłowni, bo bunkier był na dziobie, a maszyna na rufie. Węgiel przewoziło się taczkami przez wąski i niski tunel z bunkra na dziobie do kotłowni na rufie. Pan Wiesio nie był wysoki. Był tylko o jeden centymetr wyższy od limitu wzrostu wymaganego przy przyjęciu do szkoły morskiej, ale – jak powiedział – było to jego atutem:
– Ja to z taczkami szedłem sobie przez tunel wyprostowany, ale koledzy o słuszniejszym wzroście to czołgali się na kolanach.
Opowiadał też o swoim wykładowcy: kiedyś kapitan Borchardt, zdenerwowany cienką wiedzą jednego ze słuchaczy, powiedział, że jeżeli ów uczeń zda egzamin końcowy, to on przejdzie na rękach wokół sali wykładowej. Kiedy okazało się, że ten nieszczęśnik egzamin zdał, przed kolejnym wykładem kapitan zdjął marynarkę i obszedł salę na rękach.
To były opowieści z lat 50-tych, a rozmowa, o której opowiadam, działa się w latach 90-tych, więc dla kilkunastoletnich uczniów „Szkoły pod Żaglami” była to prehistoria.
Opowieści Pana Wiesia płynęły dalej, słuchaczy przybywało, ale nadchodził czas obiadu i trzeba było się rozejść. Wszyscy jednak chcieli usłyszeć coś jeszcze, a jeden z zasłuchanych uczniów powiedział:
– Panie Wiesiu… Pan to chyba mógłby pterodaktyle rysować z pamięci…
Wzbudziło to ogólną wesołość, ale obiad czekał i trzeba było kończyć. ■
Cdn. (co piątek)
Opowiadanie napisane przez kpt. Ziemowita specjalnie dla Periplus.pl
Fotografie z archiwum P.T. Autora (rejs STS Fryderyk Chopin ze studentami
Europejskiej Wyższej Szkoły Prawa i Administracji, 9.11. – 20.12.2004)
Str. Główna (od prawej):
elektryk Konrad Samborski,
pierwszy mechanik Wiesław Grządziela,
kanclerz EWSPiA Dariusz Czajka,
kpt. Ziemowit Barański, który właśnie obchodzi urodziny.