Czterdzieści lat minęło, jak jeden dzień…
Kazimierz Robak: Pierwsza Gwiazdka na Pogorii

Obchodziliśmy ją 40 lat temu na redzie Falmouth, w rejsie antarktycznym, płynąc do stacji naukowo-badawczej im. Arctowskiego. Łatwo to odtworzyć, bo z tego dnia zostały zdjęcia i relacje utrwalone w druku. 

Wojtek Przybyszewski w swoich Zapiskach z podróży[1] był, jak to on, zwięzły:

Zbieramy się wszyscy w mesie głównej. Jako ostatni pojawia się kapitan wraz z dwoma Bułgarami z sąsiedniego statku. Wszyscy stoją, gdy kpt. Baranowski zabiera głos. Mówi krótko o Wigilii, o Świętach na morzu, o naszym rejsie, o Pogorii. Proponuje też, by od tej pory wszyscy zwracali się do niego po imieniu. Następnie – by nie wprowadzać zamieszania w ciasnym pomieszczeniu żaglowca – każdemu z członków załogi po kolei składa życzenia świąteczne i dzieli się opłatkiem.

[…] Raz jeszcze zabiera głos kapitan. Tym razem, powstając ze swego miejsca, odczytuje on – tłumacząc z angielskiego – niczym Biblię, rozdział z locji Atlantyku. […] Wybrany fragment dotyczy odcinka od wyjścia z kanału La Manche do portów Brazylii.

 

Ja, w Pogorią na koniec świata [2]:

Staliśmy wokół stołów w milczeniu, a wtedy przemówił Kapitan:

– Wieczerza wigilijna to moment szczególny. Zazwyczaj spędza się ten wieczór w gronie rodziny i najbliższych. Nam los przeznaczył spędzenie go z dala od domu, ale przecież my też jesteśmy w jakimś sensie rodziną. Dlatego pozwólcie, abym ja, jako głowa tej rodziny — ojciec was wszystkich — przełamał się opłatkiem kolejno z każdym. […]

Po życzeniach były toasty. Kapitan w swoim oznajmił, że odtąd jest ze wszystkimi po imieniu.

– Jak rodzina, to rodzina – stwierdził – a poza tym będzie mi bardzo miło.

Słowa Kapitana są dosłownym cytatem. Łatwo mi było cytować, bo nagrałem kapitańskie życzenia na kasetę, którą wciąż mam w archiwum.

 

Sławek Szczepaniak w Przygodzie na imię „Pogoria”[3], skoncentrował się bardziej na stronie kulinarnej:

[…] Wczoraj, podczas wachty kambuzowej i obieraniu ziemniaków na dwudziestu trzech chłopa, pomyślałem o kolędach, jakie zaśpiewamy pod naszą plastykową choinką? A gdyby tak mieć własną, pogoriową, marynarską?

— Co ty tam mruczysz pod nosem? Modlisz się –  pyta w końcu Janek, który wraz ze mną napełnia obierkami wiadro i chcąc nie chcąc słucha mojego mamrotania:

Lulajże, żeglarzu — morza perełko…
Lulajże, wichrowe ty pieścidełko,
Lulajże, żeglarzu, wiatr morzem hula,
A „pierwszy po Bogu” do snu utula
… […]

W dzień wigilijny od rana do piątej po południu tyramy nadal przy żaglach. Na rejach deszczowe szkwały sieką twarz, kornwalijskie wybrzeże ledwo widać wśród mgieł. Po zejściu na dół czekają nas jeszcze generalne porządki w kabinach i mesie. Sami także musimy wypucować się jak należy. Brody zostają podgolone, fryzury przyczesane, im bliżej pierwszej gwiazdki, tym więcej świeżych koszul i odświętnego nastroju. Wachta kambuzowa dwoi się i troi. Mesa wygląda jak lokal kategorii „S”. Biel obrusów, mnogość półmisków, doskonała sprawność obsługi. Kambuźnicy odczytują w lot każde polecenie z samych tylko spojrzeń Stasia, kołyszą się bombki, zielenią zabrane z kraju i przechowane w chłodni choinkowe gałązki. Jest już kapitan, opłatek, życzenia… Stoimy wszyscy przy stołach. Lekko stremowani, wzruszeni. Krzysztof podchodzi do nas kolejno. Podejrzewam, że w żadnym rejsie nie miał dotąd okazji powiedzieć tylu ciepłych, życzliwych słów na raz, w ciągu jednego kwadransa. Ale i jemu oczy błyszczą wigilijnym wzruszeniem… Stasio stoi w drzwiach kambuza, rozgrzany, zaróżowiony, promienieje i czeka na kapitański sygnał:

— No to do stołów, panowie!

Gong. Pierwsze starcie z karpiem i węgorzem w galarecie. Potem kapusta z grzybami, czerwony barszczyk, makaron z makiem, smakowity piernik. Jemy z apetytem, wznosimy toasty…

Obraca nas trochę na kotwicy, co pół godziny zmieniamy więc czujki na pokładzie. Wiatr wciska się pod kołnierz moleskinowej kurtki, z ciemności nadlatują wspomnienia, a spod pokładu chóralny śpiew trzeciej wachty , która pod wodzą Kazia przekonuje że:

Na „Pogoni” klawe życie […]
Zachód, wschód, północ, południe –
wszystkie kierunki przed nami:
i martini z wiecznym lodem,
i Buenos z panienkami.

Kiedy wracam na dół, do mesy — wśród nocnej ciszy głos się rozchodzi, przybieżają do Betlejem pasterze, a góralski dyszkant zawodzi o Jezuśku malućkim jako rękawicka, albo li tes jakoby kawałecek smycka… Gitary Ryśka i Romka brzdąkają coraz rzewniej, i, tak powoli dobiega końca pogoriowa Wigilia…

 

Rysiek Mokrzycki w relacjach z rejsu pisanych do Tygodnika Pilskiego i we wspominkach Rejs s/y „Pogoria” do Antarktyki 1980-1981 jest po prostu dokładny:

Przepływamy przez Kanał Kiloński, wigilia na redzie w Falmouth, gdzie gorączkowo naprawiamy radiostację i inne uszkodzenia, po czym płyniemy na południe. Na początku rejsu kapitan Baranowski zaznaczył twardo: „Rejs ma trasę: Gdynia – King George – Gdynia”, zatem w Falmouth nikt nie wychodzi na ląd poza Kapitanem, który zabiera radiostację do naprawy. […]

Przed samą wigilią mamy awarię windy kotwicznej. Jest tylko ruch wolny, nie ma szybkiego. Oglądam tablicę sterującą i wymuszam stycznikami jakiś stan, powodując, że winda przestaje działać w ogóle. Przeglądam bezpieczniki. Wymieniam jeden w dyspozytorni. Okazało się potem, że to za mało, był jeszcze przepalony drugi. Zaraz potem następna awaria i cały statek tonie w ciemnościach. Spalił się agregat. Dopiero ten fakt uzmysłowił mi jaką ważną sprawą jest na Pogorii sprawny silnik i agregat. Przecież gdyby nie było napięcia to nawet nie moglibyśmy wybrać kotwicy, tylko trzeba by ją zostawić razem z łańcuchem.

Tuż przed wieczerzą wigilijną jest znów światło z drugiego agregatu, działa też winda kotwiczna. Kapitan zaprasza na wieczerzę wigilijną dwóch Bułgarów (kapitana i elektromechanika) i rozpoczyna wieczerzę słowami, że tworzymy jedną rodzinę, a zatem on jako ojciec tej rodziny staropolskim obyczajem podzieli się z każdym opłatkiem aby sprawę szybko załatwić. Przedtem jeszcze zaproponował wszystkim przejście na ty.

Podczas wieczerzy Stasio przeszedł sam siebie. Kolejno były następujące dania: karp panierowany, kapusta z grzybami, barszcz czerwony, śledź marynowany z cebulką, karp faszerowany w galarecie, węgorz w galarecie, kluski z makiem, oprócz tego ciasta: makowiec i piernik, kompot z jabłek. Po kolacji, podczas której tłumaczyliśmy Bułgarom, że w wigilię jemy tylko ryby, dowiedzieliśmy się od bułgarskiego kapitana, że ma żonę Polkę, więc rozumie wszystko po polsku. Po kolacji przechodzimy do sąsiedniej mesy, gdzie jest choinka i śpiewamy kolędy.  Sławek, na melodię „Lulajże Jezuniu” napisał „Kolędę załogi s/y Pogoria” (chyba pierwszą kolędę żeglarską w Polsce), która ujęła nas za serce doskonale oddanym nastrojem. I tak było już do końca rejsu. Sławek pisał piosenki rzadko, ale zawsze sumowały one jakiś etap i budziły refleksje.

Po kolacji odwozimy motorówką Bułgarów i ok. 22 odchodzimy z kotwicy, a po opuszczeniu redy stawiamy grota, grotsztaksla, grotbramsztaksla, grotbombramsztaksla, kliwra i foksztaksla.

25.12.80, czwartek (19. dzień rejsu)

Płyniemy już Atlantykiem, kurs 240 przy 6° B, mając za sobą światło mocnej latarni Lizzard Point. Fala jest dość duża, jak zwykle – tłumaczy Dariusz Bogucki – gdy jest prąd i w pobliżu cypel. I opowiada o dziwnych zjawiskach meteorologicznych, które spotkał…

 

Nikt z  nas nie miał najmniejszych wątpliwości, kto był największym, choć cichym, twórcą tego wieczoru. Rysiek określił to najlepiej: „Podczas wieczerzy Stasio przeszedł sam siebie”. Bez Stasia inna by była wigilia i inny cały rejs. Niech czyny jego nie zostaną zapomniane!

Staszek Bojaruniec, kuk Pogorii podczas rejsu antarktycznego
Fot. Ryszard Halba

 

 

W tym roku, dziś właśnie, na Pogorii obchodzona jest wigilia po raz 41. Oby tych wigilii było jak najwięcej i tak radosnych, jak nasza[4].

Pogorii – Głównej Bohaterce oraz wszystkim, dzięki którym pływa, życzenia szczęścia i wszelkiej pomyślności!

Kazimierz Robak
24 grudnia 2020
(czterdzieści lat później)

 


7 grudnia 1980 – 17 kwietnia 1981 – rejs antarktyczny Pogorii

Kapitan: Krzysztof Baranowski
zastępca kapitana: Andrzej Marczak
załoga etatowa: Stanisław Bojaruniec (kuk), Wojciech Fok (bosman), Marek Kleban (II mechanik), Romuald Mineyko (I mechanik)
załoga niezawodowa: Henryk Bartoszuk, Dariusz Bogucki, Wojciech Burkot, Stanisław Choiński, Tomasz Gasiński, Janusz „Geograf” Kawęczyński, Zbigniew Kleban, Jan Kłossowski, Włodzimierz Ławacz (do 1981-02-04), Andrzej Makacewicz, Stefan Misiaszek (do 1981-02-04), Ryszard Mokrzycki, Wojciech Przybyszewski, Kazimierz Robak, Wojciech Sławiński, Zbigniew Studziński, Zdzisław Szczepaniak
grupa zaokrętowana na Stacji im. Arctowskiego (1981-02-07): Wojciech Chudzyński, Ryszard Gutkowski, Ryszard Halba, Jerzy Kaszubowski, Jerzy Komorowski, Eugeniusz Moczydłowski, Jan Styczyński, Jerzy Szyłak-Szydłowski
trasa: Gdynia (7 grudnia 1980) – Kanał Kiloński (12/13 grudnia) – reda Falmouth (23-24 grudnia) – Las Palmas (2 stycznia 1981) – przecięcie równika na 028°55” W (12 stycznia) – Cieśnina Le Maire’a (1 lutego) – Cieśnina Bransfielda (3 lutego) – Zatoka Admiralicji,Wyspa Króla Jerzego; Stacja im. Arctowskiego (4-7 lutego) – Stanley, Falklandy (12-13 lutego) – Rio de Janeiro (25-27 lutego) – reda Falmouth (8-9 kwietnia) – reda Lymington w cieśninie Solent (10 kwietnia) – Cuxhaven (13-14 kwietnia ) – Kanał Kiloński (14/15 kwietnia) – Gdańsk (17 kwietnia 1981)
długość trasy: 20 820 Mm.
czas trwania: 132 dni


► Periplus – powrót na Stronę Główną