Cyprian Kamil Norwid – Listy (fragmenty; 1853-1878)

Cypryan Norwid.

Pisma do dziś odszukane.
Tom ósmy. Listów część pierwsza.

Warszawa : Wydanie i nakład Zenona Przesmyckiego, 1937.

 

 

108. DO MARYI TRĘBICKIEJ

Ameryka [1853]

List pisany podobno 14 listopada, kiedy w Europie jeszcze był niżej niepodpisany, odebrałem w innej części świata — za Oceanem — list maleńki, poczciwy bardzo — jak ta karteczka za kilka tysięcy mil zaleciała — poczciwa — mniejsza o datę — ani podobieństwo po datach się porozumiewać — mniejsza o liczbę, idzie o jakość. Odpisywać ztąd przy przekonaniach Europejskich, dla których tyle jest niepodobieństw (wyobraźni), jest niepodobieństwem — można więc pisać, jeśli odpisywać nie można.

Zawsze są takie wiatry, takie żagle, takie serca, takie ręce, tacy ludzie, takie niewidzialne cherubiny, co w pomoc przychodzą bezinteresownym, czystym, spokojnym kierunkom.

Płyń odważnie żeglarzu, niech cię dowcipniś wyszydza —
I niech sternik strudzony rękę opuszcza zwątloną… ciągle… ciągle…
Muszą się brzegi pokazać…
Choćby brzegu nie było, teraz by z morza wystąpił…

Schiller tak gdzieś mówi o Kolumbie[1], kiedy, 30 lat mając, siwizną okryty, przepłynął ten ocean, któremu się dziś zdaje, że nas dzieli.

Widziałem rekiny ogromne — i mewy, którym osłabiają skrzydła od przestworów drogi, i opuszczają je na falę dla chwilowego spoczynku, nim do skał gdzie sterczących wrócić mogą… to wszystko — ta przepaść z wałami piętrzącemi się do pół masztów, tak, że okręt skrzypi na wszystkie strony od ścisku fal — to słońce czerwone, za płaszczyzną ruchomą  zachodzące tyle i tyle razy — te noce najreligijniej przerażające cichością lub burzą — powiadają ludzie, że to nas dzieli. Powiadają, mówią ci, którzy powiadają.

Ludzie, którzy czynią, nie powiadają tego — powiadają czasem, że to nas łączy. Proszę pani — czemu mam myśleć — «gdybym zatem długo nie pisała, etc…» 

Proszę Pani – co te biedne modlitwy moje – jużci zawsze zbliżony jestem w nich do Was, które jesteście mi siostrami najważniejszej epoki życia mego. Mam atelier z widokiem na cmentarz – także mały ogródek w domu – w miesiące gorące – jak dziś – kolibry z południa przylatują i krążą około kwiatów. Znam jednego artystę, niebardzo i cenionego na świecie i u siebie, któremu za rysunek tej wielkości co pół tego listu płacą 20 franków na monetę francuską – przy drożyźnie więc tutejszej może żyć i innym być użyteczny, a jest komu – i to mu zastępuje całą historyę serca… jest w tem wielki dramat.
Gdyby kobieta świata jednym końcem trzewiczka atłasowego dotknęła tej sfery życia – zrozumiałaby, co jest cały dramat smutnej i świetnej jej historyi.
W tych trzech wierszach powyżej zakreślonych, wiele – wiele – z tego, co oboje znam y i przeżyliśmy razem, leży.
Na książce, jedynej przyjaciółce tu mojej, napisane jest tak: Berlin le 14 Décembre 1845. Czy poznaje Pani to pismo? [Ismael]
Ludzie praktyczni, kiedy chcą modlitwy, to naznaczają czas i dzień, w którym sami się modlą, i ściśle tego przestrzegają. [Marie]

 

116. DO MARYI TRĘBICKIEJ

21 Luty 1854

[…] Że korespondencya nasza pozostawiona jest tym siłom Opatrzności, których obrachowywać nie można choćby tylko z powodu odległości i niestałości elementu (mówię o oceanie, bowiem ludzie przywykli uważać się pewniej na lądzie niż na morzu), więc już piszę tak, jakobym monolog nad miłym listem z 21 grudnia snujący się w myśli mej spisywał.

Proszę więc nie szukać w tem porządku logicznego i ścisłości odpowiedzi na wszelką wątpliwość i wszelkie zapytania. […]

 

135. DO MARYI TRĘBICKIEJ

8 kwietnia 1856

[…]

*
Ktoś z krewnych moich, kiedy do Europy powróciłem, powiedział mi, że myślano, iż zatonąłem, z powodu iż dwa okręty współcześnie rozbiły się — i miał racyę; prawda — ja sam na moje oczy jeden rozbity widziałem.
*
Cóż mam więcej napisać?
*
Na najważniejsze pytanie w liście zawarte, gdyby od kogo innego wyszło, nic bym nie odpowiedział.
*
Tobie, Pani, odpowiem — to jest, odpiszę:
*
Nikt zapewne nie miałby więcej prawa do zadosyćuczynienia pytaniu temu, jak ja go mam — pod każdym względem — to jest: ze strony swoich i nieswoich, wschodu i zachodu — doświadczyłem tego na wszystkich kościach moich, dotykalnie — kiedy dla braku ziemi pod stopami poszedłem jej poszukać na zachodzie-zachodu, za oceanem, ufny —  że Pan nie uczynił planety za szczupłą rzeczą dla człowieka. —  Ale jeżeli kto, napoleona jednego w złocie w kieszeń biorąc na 62 dniową podróż morską, z resztką zdrowia, bez pożegnania jednej poczciwej ręki, udaje się, aby ziemi garść pod nogą znaleźć — zaiste, dał on dowód, iż sądzi, co czyni.
*

 

219. DO KONSTANCYI GÓRSKIEJ

[18 lutego 1859]

[…]

Myślę, że Afrykańska zima przyszła w pomoc zdrowiu Pani i młodzieńca, zwłaszcza podróż morzem, która szczególnie działa na osłabione organizmy. — Jakże rad bym, aby Zygmunt Krasiński zdecydował się pojechać do Egiptu, bo ciężko zachorował, a tak mało ma woli w rządzeniu sobą — bolesna mi ta choroba Jego, bo jakkolwiek poróżniony z nim jestem w rzeczach umysłowych, myślę jednak, że mało kto dziś tak najserdeczniej ocenia go, jak ja oceniam.

 

======================

 

Cypryan Norwid.

Pisma do dziś odszukane.
Tom dziewiąty. Listów część druga.

Warszawa : Wydanie i nakład Zenona Przesmyckiego, 1937.

 

425. DO GEN. hr. WŁADYSŁAWA ZAMOYSKIEGO

Dostojny hrabio, szanowny Generale i Łaskawy Panie Dobrodzieju!

[…] Dawniej (kiedy więcej sił młodzieńczych miałem) uważałem za stosowne w tak postępowych momentach wsiąść na pierwszy lepszy okręt w porcie stojący i popłynąć tułać się sześćdziesiąt dwa dni po Oceanie. Dziś i tej nie mogę mieć otuchy! bo sił zbywa.

Łączę wyrazy szacunku i stałego poważania

Cyprjan Norwid.

1866

 

642. DO BRONISŁAWA ZALESKIEGO

[12 czerwca 1872]

[…] Ażeby Ci coś miłego powiedzieć, to wiedz, że wracając raz z Twych okolic zrobiłem odkrycie śliczne. Dla mnie mniej niż dla Ciebie bliskie, ale śliczne — Wyobraź sobie, że czasu burzy (burzy w szklance wody) schodzi się ku brzegowi, wstępuje się na statek i płynie się od drzwi domu Twego do Passy. — Miniaturę tę moich Oceanowych wędrówek podziwiałem — deszcz, słońce, zieloność fali, odór ten sam węgla — śliczne to wszystko.

 

699. DO ARTURA BARTELSA

1 Septembra 1875.

[…] Sam jestem podobno że tylko niedobitym. Szczęśliwi, którzy przed każdym aktem tragedyi pakują się i na czas jadą à n’importe où do wód. Ja przeżyłem wygnanie do krańców pozaoceanowych — głód — szturm — pożogi — głupstwa ludzkie i ich umarłość. Przez te lata powygasała rodzina w kraju — prawie nikogo nie mam […]

 

763. DO MIECZYSŁAWA GENIUSZA

[…] — Dom o 8ej wieczór zamknięty, iż damy zakonne tu mieszkają.— Ilekroć obiaduję w mieście, tamże nocować muszę. — Dotąd miałem na zawołanie moje łoże i pokój — i takowe po 2ch miesiącach znów w Paryżu mieć będę — ale teraz nie mam, bo wyjechały na 2 miesiące osoby ten dla mnie mające namiot. Zaś w małych hotelach na jedną noc ambaras jest znaleźć się — z powodu, że teraz mnóstwo lokatorów, i trzeba hotelu znajomego, a takiego nie mam.

Kto ongi parę miesięcy tułał się po morzach spać może na dwóch krzesłach — ale na teraz i to niełatwo, bo parę dni cierpiący jestem.

Myślę — na godziny ranne, dzienne, dające powrót do siebie przed 8mą – przyjąć zaproszenie Twoje i najserdeczniej Ci dziękuję, jak widzisz, wśród tych nieodbitych warunków.

Salve! N.

 

769. DO BRONISŁAWA ZALESKIEGO

[20 września 1878]

Zapewne zrobisz mi wizytę przyjechawszy — to jest, swojem pięknem pismem oznajmisz, kiedy Ci najmniej wezmę czasu, przypłynąwszy, nim statki przestaną żeglować. […]

Tak dwakroć ocean przepłynąłem w czas wielkich burz i widziałem oczyma memi rozbity okręt — istotnie — nie jak malują i opisują — a przecie, jako (przez Matkę) Lach, spokojny byłem, że co ma wisieć nie utonie!

A kiedy do widzenia?

N.


[1] Kolumbus
Steure, mutiger Segler! Es mag der Witz dich verhöhnen,
Und der Schiffer am Steur senken die lässige Hand.
Immer, immer nach West! Dort muß die Küste sich zeigen,
Liegt sie doch deutlich und liegt schimmernd vor deinem Verstand.
Traue dem leitenden Gott und folge dem schweigenden Weltmeer,
Wär sie noch nicht, sie stieg‘ jetzt aus den Fluten empor.
Mit dem Genius steht die Natur in ewigem Bunde,
Was der eine verspricht, leistet die andre gewiß.
                                                                                   1796
Schiller, Friedrich: Gedichte. 1789-1805. Berlin : Berliner Ausgabe, 2013. ISBN-13 :‎ 978-1482713657

Kolumb
Płyń, odważny żeglarzu! niech się dowcip śmieje,

Niech majtkowi przy rudlu dłoń znużona mdleje,
Zawsze, zawsze na zachód! tam brzegi być muszą,
Wszak jasno i wyraźnie leżą przed twą duszą.
Wierz bóstwu, co cię wiedzie, porz głębię uroczą,
Choćby lądów nie było, spod morza wyskoczą;
Geniusz i natura są w przymierzu wiecznie,
Co jeden obiecuje, da druga koniecznie.

Przeł. Kazimierz Brodziński (1791-1835).
Pienia liryczne Fryderyka Szyllera. Poprzedzone jego żywotem. [tłum. August Bielowski] Lwów : Franciszek Pille i S-ka, 1841; str. 155.

Kolumb
(z Szyllera)

Płyń odważny żeglarzu choć świat cię wyśmieje
I rudel sternikowi w słabej zwiśnie dłoni,
Płyń zawsze, zawsze na wschód — tam ląd się odsłoni,
Bo już przed twym rozumem odkryty jaśnieje.

Ufaj Bogu co wiedzie — droga już nie długa
Wkrótce świat nowy z morskich fal ci się ukaże:
Bo Geniusz i Natura w jednej chodzą parze,
I co pierwszy dociecze, musi stworzyć druga.
                                                                  Chalons nad Soną, 1833.

Przeł. Konstanty Gaszyński (1809-1866).
Gaszyński, Konstanty. Poezyje. Paryż : Bourgogne i Martinet, 1844; str. 153.

 


► powrót do strony: Cień latyńskich żagli – 2. Morza Trzech Wieszczów