Cyprian Kamil Norwid – „Menego (Wyjątek z pamiętnika)” (1850)

Cyprian Kamil Norwid

MENEGO

(WYJĄTEK Z PAMIĘTNIKA)

 

Bajki wam niosę, posłuchajcie, dzieci!
Krasicki.

 

Było to 1843 wiosny, na Riva degli Schiavoni[1], albo, jak jeszcze jeden niezatarty zapis się wyraża, na Riva degli Slavi[2];na tym długim wyrębie granitowym, zielonemi poprzerywanym kanałami, białemi mostami pospajanym, gdzie kilka tysięcy okrętów przystań miewa. Tam, o jutrzni we mgłach odpływają małe statki rybackie z trójkątnemi żaglami latyńskimi, na których z byzancką surowością nakreślony bywa Marek święty, albo Piotr, albo Paweł, albo inny apostoł, i czyni wrażenie, że szedł z rivy i odchodzi po falach… Tam, o południowym świetle widzisz tajemnice kolorów Veronesa, Tintoretta, Tycjana[3]. Turcy, Grecy, Ormianie i Słowianie różni, w strojach różnych, z różnym się akcentem przechadzaj;), na okręta swe patrząc. Tam, w blasku księżyca znikają okręty w mroku wielkim, a gdzie światło miesięczne wysrebrzyło falę, lśniący topór, u gondoli dziobu przytwierdzony, profilem zębatym się określa, potem wioślarz pól nagi we frygijskiej czapce[4], potem budka, kirem kryta, z szyba kryształową, a potem znów drugi kształt wioślarza, a potem blask fali skrzelą wiosła odepchniętej w światłość księżycową…, i tak tam gondole przepływają.

Tam to w 1844 roku przechadzał się B.[5] ze mną, o pałacu dożów i o sztuki w nim złożonych skarbach rozmawiając; wątpił, aby Ganimed[6], w Jowiszowych szponach uniesiony, był utworem Fidjasza, i miał słuszność… Potem, gdyśmy schodzili z ostatniego już mostu ku Piazetta[7], zwrócił moją uwagę na bogactwo inwencji[8] kapitelów[9], które podpierają pałac dożów, i jęliśmy wszystkie po kolei szczegółowo oglądać… Co może być ta postać, z więdniejących liści wychylona, której profil żółtawy na sklepienia ciemność tak wybiega… albo owa w hełmie… albo tamta, kibici wygięciem nic bez trudu wypowijająca się z kamienia… Miałżeby architekt je wykreślać, albo rzeźbiarz sam tworzył co dzień, wedle natchnienia, tam o niebie myśląc, tam o ziemi, tam o obywatelu w rzeczypospolitej[10] znanym, ówdzie o Adamie i o Ewie, a ówdzie o patronie swoim i żony swojej, lub o wielkim kupcu, co przyjechał z dalekiego Wschodu na okręcie, pełnym drzewa wonnego i drzewa farbiarskiego i drogich kamieni na pieczęcie dla senatu rzeczypospolitej, i zielonych papug dla panienek…

– Ja też to podobnieżbym rozumiał, – B. mi na to odpowie, – zwłaszcza, iż dawniejsi architekci nie kreślili tak planów szczegółowych, czego przykład widzimy w złamkach planów rzymskich w Kapitolu, powmurowywanych dzisiaj w ściany. Te plany są prostsze od najprostszych figur geometrycznych.

– Tę nieumiejętność – odpowiedziałem na to – usprawiedliwia poniekąd Panteon, Kolosseum, Fortuna Virilis, Vesta, Świątynia Pokoju i t. d.[11]

B. uśmiechnął się smutnie.

I mówiłem dalej:

– Gdyby kiedyś znaleziono te plany, pokolorowane elegancko, których dzisiaj pełno na wystawach, trzeba by stu nowych Witruwjuszów[12] i sto razy śmielszych w przypuszczaniu, ażeby współczesnym dać pojęcie, jakich to pomników śladu nawet nie zostało na ziemi! Tylko, widzisz, nic tu nie zginęło, co prawdziwie piękne, bo to ma w sobie nieśmiertelności iskrę, miłość! Trzeba gmachu pięknego, ażeby mógł piękną być ruiną. Trzeba pięknej ruiny, ażeby dotrwała aż do końca, aż do posad budowy i pierwszego planu rozłożenia, aż do głazu pierwszego, na którym legendy siadać będą w ciężkich wieńcach bluszczowych, aż do głębi pod głazem, gdzie medale stare w wazach leżą i pergamin żółty z opisaniem pierwotnego pomysłu! Roma, quanta fuit, ipsa ruina docet[13].

– Więc nic, myślisz, nie ginie?

– Nic, co jest w miłości poczętego.

B. uśmiechnął się znowu. Tu wchodziliśmy na plac, a był zmierzch i dokoła pod obiegającym czworobok placu korytarzem zaczynało być gwarno, i porozświecały się kawiarnie, i czekano muzyki, przez wojskową kapelę, z Czechów zwykle złożoną, wykonywanej tu w wieczór. B. mi wskazał kawiarnię, do której zachodzić już przywyknął, jakby Wenecjaninem się urodził. Tam weszliśmy. Kilka było osób, bo kawiarnia podrzędna. Grek w kaftanie czerwonym i Żyd, zda się wschodni, w szachy grali; Wenecjanin list pisał…

– Ten chłopiec zna mnie, przyjdzie zaraz, nazywa się Dominik, – i tu zawołał B.: – «Menego!» (co w weneckiem skróceniu ma niby oznaczać Domenico).

Przyniesiono nam kawy i złych cygar weneckich.

B. miał około lat sześćdziesiąt. Był najprzód w drezdeńskiej akademji, gdzie z niewielkim genjuszem, lecz z miłością sztuki szczególniejszą, wielkie robił postępy w stosunku do tego, co mógł zrobić i co mu okoliczności pozwalały. Tam wykonał on obraz, przedstawiający Czary starożytnych germańskich wieszczek, i rysunków wiele różnej treści. Potem w Monachjum pracował; wszędzie z trudem wielkim i po dziesiątku lat i w walce z przeciwnościami zabójczemi. Wszędzie, co artystów naszych wadą, albo raczej winą, wszędzie łatwo miejscowym tradycjom się poddawał, z posłuszeństwem słowiańskiem szkole każdej. Był to wzór cierpliwości, zaparcia się, pokory, wykonywanej sprawiedliwiej, aniżeli pojętej. Właśnie o tem myślałem, kiedy mi B. przerwał.

– To rzecz dziwna! Nie mogę tu jeszcze dojść do ładu z wyrozumieniem tych arcydzieł starej szkoły weneckiej. Zaniedbanie rysunku, którego by Cornelius[14] nie przebaczył, dowolność w grze światła, szczególniejsza kompozycja, jakby z ulic brana, a jednakże wielkie to są rzeczy! I niejeden Cornelius, ba, i zarozumiały sam Kaulbach[15] uczyć by się z tego dobrze mogli. Kto wie? – dodał następnie, – może nas na północy uczą jakoś inaczej. Przypominam sobie, że w kościele świętego Ludwika (w Monachjum), kiedy Sąd Ostateczny przy Corneliusie malowałem, i właśnie się grupę tę robiło, gdzie wyobrażenie jest Heroda (gdy wyrżnięte dzieci proszą za nim), imperator moskiewski, otoczony świtą, wszedł do gmachu, bo podówczas bawił w mieście onem i oglądał czasem dzieła sztuki. Więc nam wszystkim potem myśl przebiegła o tych starych malarzach, co to prosto z życia wzory brali, i co to się zwykle o tem czyta jakby jakie legendy… A teraz tu widzę, że podobno wszystkie stare obrazy to tak są o życie zaczepione…

– I nad czemże pracujesz pod te czasy?

– Ba! – pomruknął B. smutno, – gram, ot, czasem na skrzypcach… I przyjdź kiedy, zagram ci wieczorem… Zdaje mi się, żem coś skomponował.

Jakoż rzeczywiście B. na skrzypcach grał z biegłością szczególną.

– Albo nie, – przerwał nagle – bo nie sam tu jestem. Mnie tu państwo Hr. do Włoch zabrali. Zacząłem także mały obraz, gdzie rybaka chcę zrobić z dziećmi swemi, i chcę, żeby był wieczór, i żeby było widać, iż pracował dzień cały, i chcę, aby rybak w ręku trzymał ułowioną rzecz jedną… muszlę pustą! I chcę, aby z tą muszlą, wyciągając rękę, żebrał sobie. Taki obraz robię i już bliski, bliski swego skończenia.

Tu się B. z krzesła podniósł i zawołał: «Menego!» ale że nie weneckim iloczasem, lecz po polsku mĕ-nēgo przedłużając, więc podchwycił chłopiec: «Jak to, panie? Jak to, topisz się, panie… (bo me nego, „topię się”, w weneckim znaczy djalekcie). «Jak to? – jeszcze powtórzył – a wszakże dziś gondole po kościele świętego Marka nie pływały i suchutko w kawiarni».

– «Buffone[16], – odrzekł B. – buffone!» – i wyszliśmy z kawiarni…

 

*    *    *

 

Na drugi dzień wieczorem taki list mi z miasta przyniesiono:

Państwo Hrab. zamiary odmienili; wkrótce mamy wyjeżdżać, jutro może wieczorem; nie wiem pewno, ale może być jutro. Wszystko też już zwiedziłem prócz tej wyspy długiej od południa, którą tak z okna twego widać, i o której to mówisz, że tam lord Byron, konno jeżdżąc, opisywał Mazepę, bo nie wiem, jak wyspa się nazywa. Jeśli czasu nie będzie, to gondolką sobie tam dopłynę. Chciałbym też cię pożegnać – wstąpię może, a nie, to na wyspę często robisz wycieczki; czemu nie miałbyś jutro, niźli słońce zapiecze, tam popłynąć? Żegnam…

Byczkowski.

NB. Pakując się, chustkę też znalazłem, którą w pierwszych czasach emigracji w Dreznie wielki nasz lord Byron mi darował. To jest jedno, co mogę na pamiątkę zostawić. Żałuję, żem nie grał ci na skrzypcach…

 

*    *    *

 

Niźli słońce zapiekło, popłynąłem na Lido dnia wtórnego. Lido jest to długie pasmo ziemi, o które się płasko z jednej strony pełne morze rozbija, z drugiej sztuczne wybrzeże z ciosanego kamienia odpiera mniej silne fale lagun[17]. Ażeby do brzegu dojść morskiego, a zwłaszcza tam, gdzie zwykle cudzoziemcy oglądać widok idą, trzeba pierwej przez łąkę przejść zieloną, która, kiedyś cmentarzem możnych kupców żydowskich za rzeczypospolitej jeszcze będąc, do dziś świeci gdzieniegdzie pozacieranemi kamieniami. Po nich ścieżka się łamie, albo je wymija, w trawie naprzód, a potem w nadmorskim żwirze ginąc. Tam doszedłszy, spotkałem gondoliera; stał nad garstką bielizny; przy nim sługa z policji i dwie damy Angielki z albumami. B., zapłaciwszy gondoliera, powiedział mu, że użyć chce kąpieli… ale za głęboko w fale zaszedł. Grób jego jest na Lido.

1850.

 

Za: Norwid, Cyprian Kamil. Dzieła Cyprjana Norwida. Tom V. (drobne utwory poetyckie – poematy – utwory dramatyczne – legendy, nowele, gawędy – przekłady – rozprawy wierszem i prozą). [Pini, Tadeusz, red.] Warszawa : Spółka Wydawnicza „Parnas Polski”, 1934; str. 444-447.

 

 

Francesco Guardi (1712-1793)Widok na Lagunę Wenecką z wieżą Malghera
(Veduta della Laguna Veneta con la Torre di Malghera / View of the Venetian Lagoon with the Tower of Malghera; ok. 1770; 21,3 x 41,3 cm; olej na panelu drewnianym; The National Gallery, Londyn)

 


[1] Riva degli Schiavoni (włos.) – «wybrzeże niewolników», największa promenada nadbrzeżna w Wenecji.

[2] Riva degli Slavi (włos.) – «wybrzeże Słowian» (łac. nazwa Słowian «Sclavus» w X w. nabrała znaczenia «niewolnik», ponieważ Słowian sprzedawano masowo na targach niewolników).

[3] Paolo Veronese (1528-1588), Tintoretto (1518-1594) i Tiziano Vecello (1477-1576), sławni malarze weneccy.

[4] frygijska czapka – czerwona spiczasta czapka z opadającym ku przodowi górnym końcem: symbol wolności.

[5] Tytus Byczkowski (ok. 1785-1843), portrecista (portrety Mickiewicza i Słowackiego).

[6] Ganimed – w mitologii greckiej piękny książę trojański, którego Zeus uprowadził, przybrawszy postać orła, i uczynił podczaszym bogów.

[7] Piazetta (włos.) – placyk przed pałacem dożów.

[8] Inwencja (łac.) – pomysłowość.

[9] Kapitel (łac.) – głowica czyli wierzchołek kolumny, rozszerzony i niekiedy ozdobiony rzeźbą.

[10] Tu: Rzeczpospolita Wenecka

[11] Sławne pomniki budownictwa rzymskiego

[12] Vitruvius Pollio, architekt rzymski z czasów Cezara i Augusta, autor dzieła «O architekturze».

[13] Roma, quanta fuit, ipsa ruina docet – (łac.) Jak potężnym był Rzym, widać nawet z ruin.

[14] Piotr Cornelius (Peter von Cornelius, 1783-1867) — niemiecki malarz, twórca monumentalnego stylu w malarstwie pierwszej połowy XIX wieku.

[15] Wilhelm Kaulbach (1804-1874), malarz niemiecki.

[16]  buffone (włos.) – śmieszek. trefniś.

[17] Laguna (włos.) – płytka odnoga morska, oddzielona od morza długiemi a wąskiemi wyspami (po włos. lidi; l. mn. od lido).

 


► powrót do strony: Cień latyńskich żagli – 4. „Myśli moja, płyń z aniołem”