Dygresja #6: Czarny zeszyt Kapitana

Perturbacje rodzinne Ryśka to jedno, ale historia mogła mieć jeszcze drugie dno. Na przykład oparte na nieporozumieniu, ale o prawdziwych reperkusjach.

Kapitan – a cały czas mowa tu o Krzysztofie Baranowskim – zawsze nosił ze sobą gruby zeszyt formatu A4 w plastikowej okładce. Była chyba koloru ciemnego brązu, ale my ten rekwizyt nazywaliśmy „czarnym zeszytem”.

W pierwszą rocznicę rejsu antarktycznego spotkaliśmy się w Warszawie, w wynajętej salce klubowej. Było jedzenie, zakąski, wódeczka, projekcja filmu Jacquesa Cousteau „Pod lodami Antarktydy”, śpiewanie piosenek.

Jeden z kolegów, nie z Warszawy, miał za sobą maraton w pociągach, bo po drodze musiał być jeszcze w Gdańsku, w Poznaniu, w Kielcach. Przyłożył się więc w kąciku na zestawionych krzesłach i przysnął.

Ustalamy ekipę jakiegoś rejsu – Krzysztof nie wstawia go do listy załogi, a przynajmniej do pierwszego składu. Przychodzi kolejny rejs – to samo. W którymś momencie zorientowałem się, że to nie przypadek, że w „czarnym zeszycie” przy nazwisku kolegi musi tkwić hak.

Spytałem Kapitana wprost.

„No bo pije.”

„Co?”

„No tak, nie pamiętasz? Wtedy na spotkaniu zasnął”.

Bardzo się zdziwił, gdy powiedziałem, że akurat ten facet nie pije wcale, że sport, judo i w ogóle zdrowy tryb życia, a zasnął, bo miał za sobą ponad 20 godzin w pociągach.

Hak widać zniknął, bo kolega wrócił na listę kandydatów do kolejnych rejsów.

Tyle anegdota. Czy dotyczy Ryśka? Kto to wie?

 


powrót do: Ryszard Mokrzycki – POPŁYŃMY!, cz. III