Wyprawa do Libanu, zorganizowana w dniach 23 lipca – 9 września 1973 r. przez nasz Klub, obrała sobie za cel działalność jaskiniową w rejonach krasowych tego niewielkiego państwa, którego góry kryją jeszcze wiele niezbadanych jaskiń. Nie bez racji mówi się, że kraj ten „stoi na krasie”. Kras zabrał tu słodką wodę w podziemia; jaskinie, dzięki licznym ujęciom wody, oddają ją człowiekowi. Kraj żyjący z turystyki eksponuje także ich piękno – udostępniono wstępne partie 6,5 kilometrowej jaskini Jeita, bogatej we wspaniałe nacieki. W Libanie wreszcie znajduje się druga pod względem głębokości jaskinia na kontynencie azjatyckim. Jest nią słynna z licznych trudności wodnych oraz 120-metrowej studni FAOUR DARA, osiągająca 622 m głębokości. Zejście na jej dno oraz ewentualna penetracja w okolicach syfonu końcowego były jednym z celów naszej wyprawy.
Zamieszkaliśmy w bejruckim lokalu naszych gościnnych kolegów ze Speleoklubu Libańskiego (Spéléo Club du Liban, S.C.L.). Było nas 6 osób: Danuta Mosur (Mała), Ewa Trzetrzewińska (Pewa), Zdzisław Glanowski (Dziadek), Andrzej Podlewski (Pracek), Stefan Sowiak (Robol) i ja – niżej podpisany. Niebawem przeprowadziliśmy pierwszą akcję jaskiniową na wysokim, 2 tys. metrów liczącym, Plateau Faraya. Jest to duży, silnie skrasowiały i w większości niezbadany jeszcze obszar. Wkrótce więc odkryliśmy jaskinię i udało się nam zejść na głębokość 78 m. A było tam niemal wszystko, czego można się po jaskini spodziewać: obszerne studnie i trudne zaciski, wspaniałe nacieki i wyjątkowo nieprzyjemne błoto z ptasim guanem w studni wejściowej. Było niebezpieczne zawalisko i jeziorko, na którym zakończyła się eksploracja systemu. Jaskinię oznaczyliśmy tymczasowo symbolem L-1.
Jaskinia L-1 (szkic): plan i przekrój
rys. Wojciech Przybyszewski
Dość szybko zorientowaliśmy się w charakterze działalności jaskiniowej Speleoklubu Libańskiego. Ponieważ niemal wszyscy członkowie tego klubu pracują lub studiują, jedyną możliwość prowadzenia akcji dają sobotnio-niedzielne weekendy. Z zadowoleniem też przyjęliśmy zaproszenie do uczestnictwa w najbliższym wyjeździe. Mieliśmy dokonać pierwszego całkowitego przejścia systemu Jeita od otworu do sztucznego tunelu, wykonanego dla ujęcia wody z końcowego jeziorka jaskini. Zabieramy więc sprzęt biwakowy, żywność i… w krótkich spodenkach wchodzimy do jaskini.
Pierwsze metry nie zdradzają jeszcze trudności, jakie nas czekają. Płyniemy w obszernej metalowej łodzi pod prąd spokojnej podziemnej rzeki. Sami Karkabi (prezes S.C.L.-u i jednocześnie dyrektor Jeity) dobrze zna swoją jaskinię. Ale i przewoźnicy pewnie wiodą nas zalanymi korytarzami. Dobijamy w końcu do kamienistego brzegu, wyładowujemy nasze worki. Nie ma tu już elektrycznych lampek na ścianach. Dawno minęliśmy tabliczkę, oznajmiającą koniec części jaskini udostępnionej turystom do zwiedzania. W dali groźnie szumi rzeka. Będziemy posuwać się jej nurtem. Czasem brnąc po piersi w wodzie (niegroźne, bo ma ona +16°C), czasem wyczyniając nadzwyczaj wymyślne trawersy nad głębokimi jeziorkami. Gdy rzeka stanie się zbyt głęboka, pozostanie już tylko użycie pontonów. Tak docieramy do olbrzymiej Sali Biwakowej. Kolacja i nocleg. Wszyscy zadowoleni. Osiągnęliśmy lepsze czasy, niż to było planowane.
Drugi dzień akcji stał pod znakiem nadmuchiwania i pakowania pontonów. Rzeka, miejscami bardzo wartka, wyraźnie utrudniała poruszanie się. Mimo to i teraz pojawiliśmy się wcześniej w sztucznym otworze. Tam zaś – szczególnie miła chwila. Nasze panie, Ewa i Mała, odbierały od kolegów libańskich gratulacje. Były pierwszymi kobietami, które pokonały cały system Jeity. Dotychczas kobieta dotarła na odległość 2 km od otworu.
Niezależnie od akcji weekendowych prowadziliśmy dalszą działalność poszukiwawczą w górach Libanu. Nasza druga (oznaczona symbolem L-2) jaskinia nie znajduje się jednak na Plateau Faraya. Otwór jej odkopany został przypadkowo przez pewnego wieśniaka… w ogródku podczas letnich prac porządkowych. Na wieść o niezgłębionej czeluści zjawiliśmy się w wiosce wraz z kilkoma grotołazami libańskimi. Gdy zakładaliśmy ubezpieczenia (studnię wejściową ocenialiśmy na jakieś 50 m), licznie zgromadzeni mieszkańcy oczekiwali na wiadomość, czy w jaskini jest woda. Wykuty w zboczu góry tunel mógłby nawodnić spragnioną ziemię. W jaskini wody jednak nie było. L-2 zwiedził trzyosobowy zespół (Glanowski, Podlewski, Przybyszewski). Jest to system dwóch studni, w których uzyskano głębokość 73 m. Duża ilość słabo zwięzłego namuliska na dnie drugiej studni może świadczyć o okresowym tylko pojawianiu się tam wody. Jak wszystkie jaskinie tego klimatu, tak i ta ma wyjątkowo rozwiniętą szatę naciekową. W czasie akcji sporządzono też plan jaskini.
Jaskinia L-2 (szkic): plan i przekrój
rys. Wojciech Przybyszewski
Głównym celem naszej wyprawy miała być działalność w jaskini Faour Dara. Pamiętaliśmy o tym. Grotołazi z S.C.L.-u nie wierzyli jednak w powodzenie tej akcji. Nie tak dawno – w zeszłym roku [1972] – z głębokości –450 m wycofała się duża, 14-osobowa ekspedycja belgijska, stawiająca sobie za cel osiągnięcie dna systemu Faour Dary. Do tej pory dokonały tego zespoły trzech wypraw: libańskiej, libańsko-francuskiej i brytyjskiej.
Dnia 21 sierpnia [1973] założyliśmy obóz w pobliżu otworu. Po krótkim rekonesansie (lewarowanie obszernych marmitów, zakładanie ubezpieczeń, częściowy transport) na zebraniu S.C.L. w Bejrucie ustaliliśmy, że jesteśmy w stanie samodzielnie działać w jaskini. Wyposażeni w dodatkowy sprzęt (pobrany z magazynu S.C.L.-u), w tym system specjalnych bloczków i kołowrotów z przeznaczeniem na „stodwudziestkę”, rozpoczęliśmy właściwą akcję. Naszym zdaniem jedynie nieliczny, szybko poruszający się zespół mógł wykonać zadanie.
25 sierpnia [1973] do jaskini weszła trzyosobowa grupa szturmowa (Zdzisław Glanowski, Andrzej Podlewski i Wojciech Przybyszewski), którą wspierali: Stefan Sowiak i Alain Maroun z S.C.L. Po pięciogodzinnym transporcie sprzętu w 120-metrowej Studni Samiego zespół wspierający wycofał się, zaś pozostała trójka obładowana dziewięcioma workami podążyła w głąb jaskini. Po piętnastu godzinach akcji osiągnęła ona I Biwak: (–350 m). Większość trudności na tym odcinku to liczne prożki i studnie (nie głębsze jednak niż 30 m) oraz wyjątkowo duża ilość sporych wypełnionych wodą marmitów. Niektóre z nich można było pokonać tylko przy użyciu dingi. Dodatkowy kłopot sprawiał brak jakichkolwiek szczelin w ścianach. Haki okazały się więc bezużyteczne, a większość ubezpieczeń zakładaliśmy z nitów bądź wkrętów.
Po noclegu spędzonym na I Biwaku ustaliliśmy, że dalej pójdą tylko dwie osoby. Wzięliśmy tu pod uwagę zbyt małą liczbę posiadanych baterii oraz korzyści, jakie wypływają z większego tempa poruszania się zespołu. 26 sierpnia [1973] o godz. 23:00 z biwaku wyruszają. Zdzisław Glanowski i Wojciech Przybyszewski. Do pokonania pozostał najtrudniejszy odcinek jaskini z dwiema 50-metrowymi studniami (wodospady) i ponad trzydziestoma dużymi marmitami. Na biwaku zaś samotnie przez 30 godzin Andrzej „Pracek” Podlewski oczekiwać miał na kolegów.
Możliwości szybkiego zespołu okazały się rzeczywiście duże: już po 7 godzinach dotarliśmy do znanego nam ze zdjęć syfonu końcowego. Syfon ten miał zamykać ostatni poziomy odcinek jaskini – 800-metrową Galerię Speleoklubu Libańskiego. Dnem korytarza płynie tu rzeka, zaś na ścianach po raz pierwszy pojawiają się wspaniałe nacieki. Szczęście sprzyjało nam jednak do końca wyprawy: dzięki dwuletniej suszy w Libanie, a zatem dzięki wyjątkowo niskiemu stanowi wody w jaskini, dostrzegliśmy w syfonie niewielki 8-centymetrowy prześwit. To nas zdopingowało do działania. Trzykrotnie pokonywaliśmy wodne zaciski. Trzykrotnie odkrywaliśmy następujące po sobie salki za syfonem Faour Dary, by stwierdzić w końcu faktyczny niemal całkowicie zamulony syfon terminalny. Nowe partie (salki nazwano, zgodnie z panującymi tu zwyczajami, imionami uczestników grupy szturmowej) na dnie systemu przedłużyły ciąg jaskini o 80 metrów. Dalsza eksploracja w tym miejscu jest już jednak niemożliwa.
Końcowe partie jaskini Faour Dara (Liban)
rys. Wojciech Przybyszewski
źródło: „Wiercica” nr 42 (1981), s. 37
Dwanaście godzin trwał odwrót z dna jaskini. W strugach podziemnego deszczu, niejednokrotnie po ciemku, gdy woda zalewała płomień karbidówki. Opornie szło wyciąganie namokniętych worków, z trudem wspinaliśmy się przy pomocy dresslerów po naprężonych linach. O godzinie 19:30, 27 sierpnia [1973] osiągnęliśmy I Biwak. Długo jeszcze Pracek przyrządzał wspaniałe posiłki przy… skonstruowanej przez siebie karbidówce. We trójkę cieszyliśmy się z osiągniętego sukcesu. We środę, 29 sierpnia [1973] o godz. 5:40, poderwaliśmy ze snu pozostałych uczestników wyprawy. Również tutaj byliśmy przed czasem.
Ostatnią akcję w Faour Darze przeprowadziliśmy w nocy z 29 na 30 sierpnia [1973]. Wspólnie z uczestnikami wyprawy francuskiej (którzy w międzyczasie z grupą Libańczyków odkryli nową galerię na głębokości –200 m) zlikwidowaliśmy ubezpieczenia w jaskini i wynieśliśmy sprzęt, pozostawiony w Studni Samiego.
Trzeciego września [1973], żegnani przez sympatycznych grotołazów libańskich i francuskich, udaliśmy się w drogę powrotną do kraju.
Wojciech Przybyszewski
„Wiercica” nr 22 (luty 1974), s. 3-6.
► Powrót do:
► Wojciech Przybyszewski – „Mój Liban. Obrazki z wyprawy”