Ffy wyszedł z szafy. Bulgotanie spuszczonej wody było dziś wyjątkowo denerwujące. Zresztą ogólnie był w dobrym nastroju. – Pewnie jestem chory – pomyślał.
Włożył ręce do gardła, delikatnie wyjął płuco i obejrzał je pod światło. Na długości półtora metra widać było pomarańczowe plamy Westchnąwszy ciężko, wetknął płuco na miejsce i gimnastykował się przez chwilę. Zasapał się jednak dość prędko, przeciągnął się więc jeszcze przez dziurkę od klucza – tam i z powrotem – i usiadł w akwarium. Przez chwilę przyglądał się swoim stopom. Usiłował je policzyć, ale ponieważ i tak zapomniał, ile ich było poprzedniego dnia, zrezygnował i przeniósł wzrok na leżącego pod sufitem Hhy.
– Hej, ty! – zawołał.
Hhy nie zareagował. Wyciągnął z kieszeni szpulkę i ostentacyjnie nawijał na nią trąbę. Nie odzywał się do Ffy już od osiemnastu lat, od ostatniej kłótni.
– Hej, ty! – powtórzył Ffy pojednawczo.
Dolna płetwa Hhy drgnęła nieznacznie. Ale nie wydał z siebie żadnego dźwięku. Tylko oczy przesuwały się nerwowo po całym ciele. Właściwie zawsze bał się Ffy. Nie czuł się przy nim zbyt pewnie.
– Hej, ty! – szepnął Ffy ogłuszająco i rzucił w niego lodówką.
Hhy machnął płetwą i z półwoleja odbił lodówkę precyzyjnym dropshotem wprost w Ffy.
– Piętnaście do zera – mruknął i na wszelki wypadek schował się do wywietrznika.
Tymczasem wrócił ze spaceru Ggy. Stanął przed lustrem i udeptał sobie zwichrzone czułki.
– Ależ zmarzłem – rzucił.
Uruchomił reaktor, usiadł na nim i z zainteresowaniem przyglądał się, jak Ffy wydłubuje z siebie lodówkę przy pomocy młotka i dłuta.
– Znów przegrałeś, co? – powiedział i zadymił radośnie. Na żółto. Zlazł z reaktora, podszedł do Ffy, który położył się pod kafar i nacisnął włącznik.
– On musi być rzeczywiście chory – pomyślał Ggy i zadymił w kolorze ugier jasny. – Brać masaż o tej porze roku?!
1981-01-21