W latach dziewięćdziesiątych „Fryderyk Chopin” dość często uczestniczył w zlotach żaglowców organizowanych w Niemczech w ramach imprez „Kieler Woche” i „Hanse Sail”. Tak też było w sierpniu 2000 roku.
Był upalny dzień sierpniowy. Chopin wracał do Rostocku z jednodniowej wycieczki na pełne morze.
Minęliśmy już Warnemünde i szliśmy wąskim torem wodnym Warnemünde – Rostock. Żagle były już podniesione na gejtawach i gordingach, bo wiatr był słaby i z niekorzystnego kierunku, a poza tym na wąskim torze wodnym trzeba było iść na silniku. Załoga weszła na reje, aby klarować żagle na „klar portowy”, bo za kilkadziesiąt minut mieliśmy cumować w Rostocku.
Fot. Stefan Wroński / PARABUCH MAGAZYN
Górne żagle były już sklarowane i stojąc na mostku obserwowałem, jak ostatni członkowie załogi schodzili z masztu.
Z fokrei schodziła też Joasia Malinowska. Nagle zobaczyłem, że leci z podwantek w dół i spada na nadbudówkę, a potem na pokład dziobowy. A więc znowu spełnił się „czarny” sen kapitana.
Nie mogłem zejść z mostku, bo na wąskim i zatłoczonym torze wodnym trzeba bardzo uważać i starannie manewrować – wysłałem więc oficera i jednego z załogantów, który był ratownikiem medycznym, aby zabrali Joasię do salonu kapitańskiego i udzielili jej pierwszej pomocy. Przez radio prosiliśmy o pomoc lekarską po zacumowaniu.
Wreszcie zacumowaliśmy. Zszedłem do salonu i – co za ulga: Joasia była przytomna i wyglądało na to, że ma tylko rozciętą skórę na głowie i otartą o liny rękę. Wysłałem ją jednak do szpitala na badania i niecierpliwie czekałem na wyniki. Tymczasem już po godzinie czy dwóch Joasia pojawiła się na pokładzie o własnych siłach i powiedziała, że w szpitalu po badaniach kazali jej wracać na statek, bo nic poważnego się nie stało. Ręka była jednak mocno otarta i rozważałem odesłanie Joasi do Szczecina, do domu. Prosiłem ją też, aby zatelefonowała do domu i poinformowała rodzinę, że wypadek nie był poważny, gdyż obawiałem się, że media mogą podać przesadzone informacje.
Po południu odebrałem telefon od matki Joasi. Usłyszałem:
– Panie kapitanie niech pan jej nie odsyła, bo ona mi żyć nie da, jak pan ją odeśle!
Gdy powiedziałem, że jednak ma otartą rękę i rozciętą głowę, nadal prosiła mnie, abym zostawił córkę na pokładzie, bo nie chce wracać do domu i w miarę możliwości chce nadal pracować na statku. W tej sytuacji uległem i Joasia została na pokładzie.
Muszę tu dodać, że Joasia skończyła później Szkołę Morską i, o ile wiem, doskonale sobie radzi. Twarda sztuka.
Wracam jednak do samego wypadku. Joasia spadła w momencie, kiedy przepinała pas bezpieczeństwa z rei do liny bezpieczeństwa na podwantkach. Jak to się stało, nie wiedziała. Może zmęczenie i chwilowe zasłabnięcie. Nie wiadomo. Wiadomo jednak, że miała szczęście. Reja jest na wysokości ok. 7 metrów nad nadbudówką.
Ja też znowu pomyślałem, że w nieszczęściu miałem jednak szczęście. ■
Cdn. (co piątek)
Opublikowane za uprzejmą zgodą P.T. Autora.
Pierwodruk: Minuta Kapitańska. Bractwo Wybrzeża – Mesa Kaprów Polskich. 2012, marzec; str. 5-9.
Dobór ilustracji i red.: Periplus.pl / Kazimierz Robak
Na Str. Głównej:
Kpt. Ziemowit Barański o Fryderyku Chopinie:
► ► 1. Miłość nieodwzajemniona? (18 października 2019)
► ► 2. Pożar w siłowni (13 grudnia 2019)
► ► 3. Zalany GTR i piaski Elby (13 marca 2020)
► ► 4. O włos od pogrzebu morskiego (20 marca 2020)
► ► 5. Urwana reja (27 marca 2020)
► ► 6. Załogantka spadła z rei (3 kwietnia 2020)
► ► 7. Człowiek za burtą! (10 kwietnia 2020)
► ► 8. Połamane maszty (17 kwietnia 2020)
► Periplus – powrót na Stronę Główną