Dziewiętnastego marca 1995 r. „Fryderyk Chopin” wyszedł z portu Philipsburg na wyspie St. Maarten. Był to rejs powrotny z Morza Karaibskiego z II semestrem Szkoły pod Żaglami Krzysztofa Baranowskiego.
Pierwsze dni rejsu przebiegały przy słabnącym pasacie z NE, co pozwalało nam na powolną żeglugę w kierunku Bermudów. Po kilku dniach jednak dopisało nam szczęście. Na zachód od naszej pozycji w strefie Golfsztromu zaczął pogłębiać się niż wędrujący na północny wschód. Wiatr zaczął się wzmagać, a jego kierunek stopniowo zmieniał się na południowo-wschodni, a potem południowy. Takie warunki były dla nas wymarzone dla żeglugi bezpośrednio na Azory i zapowiadał się szybki przelot do Horty na Azorach.
Humory więc dopisywały, zajęcia szkolne biegły bez zakłóceń, a statek szybko pokonywał kolejne mile.
Po 10 dniach żeglugi byliśmy w połowie drogi do Horty, czyli prawie na środku Oceanu Atlantyckiego. I wtedy zaczął się – początkowo drobny – kłopot. Nasza lekarka, Basia Herman, powiedziała mi rano, że kucharz źle się czuje, ale przypisywała to przemęczeniu.
Kucharz, przysłany nam kilka tygodni wcześniej do Fort de France, był już w wieku emerytalnym, a po wyjściu na pełny ocean męczyła go trochę morska choroba. Zdecydowałem, aby dać mu dzień odpoczynku, co można było zrobić bez problemów, bo uczniowie byli już wdrożeni do pracy w kuchni, a jedna z nauczycielek była gotowa nimi pokierować. Dzień przebiegł bez problemów, żegluga przy sprzyjającym wietrze biegła bez zakłóceń.
Około godziny drugiej w nocy zbudziło mnie pukanie do kabiny. W pierwszej chwili pomyślałem, że to pewnie zmiana kierunku i siły wiatru, a oficer wachtowy chce uzgodnić działania. Jednak po otwarciu drzwi zobaczyłem naszą lekarkę, która słodkim głosikiem powiedziała do mnie:
– Panie kapitanie, on chyba za chwilę umrze…
Miała na myśli naszego kucharza, który poczuł się bardzo źle, a ona stwierdziła objawy zawału.
Co można było zrobić? Wzywanie pomocy z lądu nie wchodziło w grę, bo odległość była rzędu tysiąca mil, a zatem na ewentualną pomoc – o ile nawet dałoby się ją zorganizować – trzeba by było czekać kilka dni. Inny statek? Chyba jakiś wielki statek pasażerski, który przypadkiem byłby w pobliżu – to też nierealne.
Powiedziałem więc:
– Rób co możesz, bo nikt nam nie pomoże, apteka jest dobrze wyposażona, więc może go uratujesz.
Reszty nocy oczywiście nie przespałem przypominając sobie, jak odbywa się pogrzeb morski. Gdyby kucharz zmarł, trzeba by było pochować go w morzu, bo możliwość dotarcia do lądu w czasie krótszym niż 10 dni była nierealna.
Zaczęło się nerwowe czekanie. Po dwóch dniach stan kucharza nieco się poprawił, a w tydzień później weszliśmy do Horty. Już na podejściu poprosiłem przez radio o pomoc lekarską. Karetka pogotowia zabrała kucharza do szpitala, ale po paru godzinach wrócił na pokład.
Po badaniach orzeczenie brzmiało „to już rekonwalescent, możliwe jest wysłanie go samolotem do Polski”. Szybko załatwiłem bilet i na drugi dzień, widząc startujący samolot, pomyślałem: „Teraz to już zmartwienie kapitana samolotu”. Ale wszystko było w porządku, kucharz dotarł szczęśliwie do Polski, a ja znowu doszedłem do przekonania, że w nieszczęściu miałem jednak szczęście. ■
Cdn. (co piątek)
Opublikowane za uprzejmą zgodą P.T. Autora.
Pierwodruk: Minuta Kapitańska. Bractwo Wybrzeża – Mesa Kaprów Polskich. 2012, marzec; str. 5-9.
Dobór ilustracji i red.: Periplus.pl / Kazimierz Robak
Na Str. Głównej:
fot. Rafał Grygorczuk
Kpt. Ziemowit Barański o Fryderyku Chopinie:
► ► 1. Miłość nieodwzajemniona? (18 października 2019)
► ► 2. Pożar w siłowni (13 grudnia 2019)
► ► 3. Zalany GTR i piaski Elby (13 marca 2020)
► ► 4. O włos od pogrzebu morskiego (20 marca 2020)
► ► 5. Urwana reja (27 marca 2020)
► ► 6. Załogantka spadła z rei (3 kwietnia 2020)
► ► 7. Człowiek za burtą! (10 kwietnia 2020)
► ► 8. Połamane maszty (17 kwietnia 2020)
► Periplus – powrót na Stronę Główną