Życzliwy cień jachtu „Dal” towarzyszył Krzysztofowi Baranowskiemu na wielu etapach jego żeglarskiego życiorysu. On sam odwzajemnił się „Dali” w sposób szczególny – był jednym z tych, którzy przywrócili ją do życia i sprawili, że jacht jest dziś w panteonie pomników polskiego żeglarstwa i można go oglądać w Muzeum Morskim w Tczewie.
S/y Dal
S/y Dal to drewniany jacht zatokowy o długości 8,5 m, szerokości 2,7 m i zanurzeniu 1,3 m, zbudowany w latach 1926-1927. Ożaglowany był jako slup gaflowy, a jego żagle miały powierzchnię 45 metrów kwadratowych. Właścicielem Dali był Andrzej Bohomolec (1900-1988) – polski kawalerzysta, żeglarz i pisarz.
Narodowe Muzeum Morskie, Centrum Konserwacji Wraków Statków w Tczewie: jacht Dal
źródło: Divers24.com
Bohomolec i jego dwaj koledzy – Jerzy Świechowski (1908-1999) i Jan Witkowski (1906-1934) – przepłynęli Dalą przez Ocean Atlantycki. Rejs na trasie Gdynia – Bermudy (Somerset/Hamilton) trwał od 5 czerwca do 25 sierpnia 1933 r. Z Bermudów powrócił do Polski Jan Witkowski. Bohomolec i Świechowski, po wielomiesięcznym postoju (ze względu na stan zdrowia Bohomolca), opuścili Bermudy 3 czerwca 1934 r. Do Nowego Jorku zawinęli 11 czerwca 1934 r.
W Nowym Jorku Bohomolec i Świechowski postanowili kontynuować rejs. Wypłynęli 2 lipca 1934. Rzeką Hudson, kanałami i przez Wielkie Jeziora dotarli 24 sierpnia 1934 – a więc dokładnie 90 lat temu – do Chicago, w wigilię otwarcia „Dnia Polskiego” podczas Wystawy Światowej.
Mapa trasy rejsu s/y Dal z Gdyni do Chicago w latach 1933-1934
źródło: Bohomolec, Andrzej. Wyprawa jachtu „Dal”. Warszawa : Wiedza Powszechna, 1957
Dal została w Chicago i do Polski wróciła dopiero w roku 1980.
Krzysztof Baranowski pisał wielokrotnie o swych związkach z Dalą i ludźmi z nią związanymi, o tym jak wpłynął na jej dalsze losy. Poniższy tekst jest zestawieniem cytatów z jego artykułów książek i listów, których źródła podano na końcu.
1960, autostopem przez Amerykę
Po raz pierwszy Krzysztof Baranowski zobaczył Dal podróżując przez Kanadę i Stany Zjednoczone autostopem: odwiedził wtedy Muzeum Nauki i Przemysłu w Chicago. Wizyty nie odnotował co prawda w reportażowej (i debiutanckiej) książce z tej podróży (Hobo,1965), ale później wspomniał:
Opodal jeziora Michigan, wśród nadbrzeżnej zieleni, mieści się Museum of Science and Industry. To olbrzymie i sławne muzeum przez parę dziesiątków lat było domem dla polskiego jachtu. Stał w pierwszym holu z postawionym masztem, pożółkłymi żaglami i biało-czerwoną, wyblakłą banderą.
Tak zobaczyłem „Dal” po raz pierwszy w roku 1960. Amerykański tramp, ale z polskim sercem.
1972, 13-29 października
samotna żegluga Polonezem dookoła świata, postój w Kapsztadzie.
Po raz drugi Krzysztof Baranowski spotkał się z Dalą pośrednio: poznając osobiście Jerzego Świechowskiego. Ten w czasie wojny pływał w konwojach, dowodząc statkami angielskimi i francuskimi – słynna była ucieczka dowodzonego przez niego statku Lida z Casablanki, rządzonej przez kolaboracyjny rząd Francji Vichy. Po wojnie zamieszkał wraz z żoną w Kapsztadzie, w willi, którą nazwał „Dal”. Tam państwo Lucyna i Jerzy Świechowscy gościli w roku 1972 samotnego żeglarza z jachtu Polonez.
Willa „Dal” w Kapsztadzie, należąca do Lucyny i Jerzego Świechowskich (1972 r.)
fot. Krzysztof Baranowski
Wśród osiedlonej w Kapsztadzie Polonii szczególną osobą był dla mnie Jerzy Świechowski, uczestnik rejsu na jachcie „Dal” z Andrzejem Bohomolcem i Jerzym Witkowskim, który w latach 1933-1934 przepłynął Atlantyk i Wielkie Jeziora i był triumfalnie witany w Chicago. Rejs zakończyło w Chicago tylko dwóch – Bohomolec i Świechowski, co może być tematem oddzielnego opowiadania, gdyż niewielu żyjących zna kulisy sprawy. W każdym razie „Dal” stała przez trzydzieści lat na honorowym miejscu w Muzeum Nauki i Przemysłu w Chicago, natomiast Jerzego Świechowskiego koleje losu rzuciły do Południowej Afryki. Nie mogąc otrzymać pracy na lądzie, wziął się do rybaczenia w okolicach Walvis Bay. Zawodowy oficer marynarki handlowej niewiele miał wspólnego z rybołówstwem, ale szybko opanował rzemiosło, zaś po trzech latach otrzymał posadę, tymczasową, w magistrackiej rachubie w Cape Town, gdzie do dziś pracuje, mieszkając w willi „Dal” nad brzegiem Camps Bay.
Kiedy opowiadał mi o tamtym rejsie w swojej willi „Dal”, czułem się uczestnikiem tych dramatycznych przeżyć.
Mój pobyt w Cape Town dobiega końca. Mapy w ostatniej chwili przyszły z Anglii pocztą lotniczą, kilka skasowanych, a niepotrzebnych map przyniósł też Wojtek.
– Bierz, przydadzą ci się.
Nawet pan Świechowski przyczynił się do wykreślenia jednej pozycji z mojego „awaryjnego” notesu. Przyniósł imadło w miejsce zżartego przez rdzę i rozbitego imadła wiezionego troskliwie z Polski. Od niego otrzymałem też afrykańskiego bożka przypominającego smutnego Pinokia. Podobno Zulusom przynosi szczęście.
Jestem zaaferowany manewrem odejścia, a równocześnie odczuwam mocno jak nigdy oderwanie się od lądu. Zostawiam tu ludzi, z których gościnności nie zdążyłem skorzystać, zostawiam ląd, którego ani w części nie poznałem, zostawiam piękną pogodę na rzecz osławionych Ryczących Czterdziestek, towarzystwo na rzecz samotności.
Trasa wokółziemskiego rejsu Krzysztofa Baranowskiego na s/y Polonez w latach 1972-1973.
Mapa za: Baranowski, Krzysztof. „Polonezem” dookoła świata. Warszawa : KiW, 1973; str. 113
Do wielkiego basenu portowego wchodzę już na żaglach. Jeden długi hals w kąt portu, zwrot przy sporym masowcu i kurs na główki portowe. Na lewej główce stoi paru znajomych. Jerzy Świechowski chce zrobić parę zdjęć i dla niego przede wszystkim zadaję szyku żeglarskiego.
Pokiwałem ręką Jerzemu Świechowskiemu i pomyślałem, że pewnie on podobnie wychodził na żaglach z portu, gdy razem z Bohomolcem i Witkowskim wyruszali na „Dali” przez Atlantyk. Piękna karta polskiego żeglarstwa. Pamiętam wzruszenie, z jakim oglądałem w muzeum w Chicago stojący w całości jacht z polską banderą.
Kiedy wypływałem, Jerzy Świechowski wręczył mi na pożegnanie paczuszkę, do otworzenia dopiero przy przylądku Horn. Jak się później okazało, przy Hornie, paczuszka zawierała szampan z dedykacją: Brawo „Polonez” – „Dal”.
Całostka pocztowa wydrukowana z okazji Krajowej Wystawy Filatelistycznej Marfil w Gdańsku, w lipcu 1974 r.
Na kopercie (nakład 7000 egz) wydrukowano sylwetkę s/y Dal;
ofrankowanie: znaczek Poczty Polskiej przedstawiający s/y Dal (nominał 1,50 zł; nakład 8.016.000 szt.; projekt Waldemar Andrzejewski; druk: PWPW; w obiegu od 1974-06-29);
datownik okolicznościowy 1974-07-18.
arch. Krzysztof Baranowski
1976, 13-21 października
„Rejs rodzinny” na s/y Polonez, postój w Chicago
W roku 1976, 24 lipca, Krzysztof Baranowski rozpoczął w Nowym Jorku rejs, który przez wody śródlądowe USA i Atlantyk prowadził do Polski. W załodze Poloneza miał żonę Ewę, 7-letnią córkę Małgorzatę i 12-letniego syna Jana. Pierwszy etap wyprawy prowadził śladami rejsu Dali z roku 1934: rzeką Hudson, Kanałem Erie i rzekami Mohawk i Oswego, następnie przez Wielkie Jeziora – Ontario, Erie, Huron i Michigan – do Chicago. Polonez przypłynął tam 13 października 1976 r. Dal – 42 lata wcześniej, 24 sierpnia 1934.
1976-1977 – trasa rejsu s/y Polonez przez wody śródlądowe USA
„Rejs rodzinny” Polonezem Krzysztof Baranowski opisał w dwóch książkach: Żaglem po Ameryce (1978) i Dom pod żaglami (1980). Relacjonując żeglugę do Chicago wielokrotnie cytował Andrzeja Bohomolca (Wyprawa jachtu „Dal”; 1936), a rozdział mówiący o etapie Nowy Jork – Chicago zatytułował „Śladami jachtu 'Dal’”.
[…] wszędzie spotykaliśmy Polaków.
W Chicago było ich najwięcej, ale spotkanie z braćmi Gieblewiczami było najbardziej brzemienne w skutki. Okazało się, że są oni w posiadaniu kadłuba historycznego jachtu „Dal”, na którym w roku 1934 dopłynął do Chicago Andrzej Bohomolec i Jerzy Świechowski.
Życzenia świąteczne i noworoczne dla rodziny Baranowskich od Lucyny i Jerzego Świechowskich
arch. Krzysztof Baranowski
Chicago. Tu w roku 1934 zakończył triumfalnie swój transatlantycki rejs jacht „Dal”.
Minęło sporo czasu. Historia polskiego jachtingu wzbogaciła się o rejsy na miarę morskiego kraju, ale przecież nadal zaczyna się od „Dali”.
„Dali” już nie ma w Museum of Science and Industry. Zmieniła się ekspozycja i jacht wystawiono na ulicę. Niemal dosłownie. Nie zawiadomiono nawet poprzedniego właściciela i bohatera rejsu, Andrzeja Bohomolca. Muzeum polonijne nie miało ani możliwości, ani funduszy na odpowiednią konserwację i jachtem zaopiekował się polski żeglarz mieszkający w Chicago, Ireneusz Gieblewicz.
Bracia Gieblewiczowie zaczęli „Dal” przywracać do życia metodą zalaminowania kadłuba, co wzbudziło zgrozę muzealników. Brakowało takielunku, który zaginął…
Różne były koleje dalszych losów „Dali”. Do Polski docierały tylko jakieś strzępy informacji. Mówiło się o planowanym powrocie „Dali” na własnej stępce, o proponowanych adaptacjach jachtu i wreszcie o procesie sądowym, który Andrzej Bohomolec, mieszkający obecnie w Kanadzie, przegrał. I oto w drzwiach konsulatu polskiego w Chicago spotykam człowieka, na którego poluję, Ireneusza Gieblewicza. Okazuje się, że on poszukuje mnie również.
Przedstawił się krótko, uścisnął dłoń mocno, a kiedy potem odchodził do swojego samochodu furgonetki ze zdziwieniem zauważyłem, że utyka.
Następnego dnia Zdzich Gieblewicz wiózł mnie swoim samochodem kilkadziesiąt mil z Chicago do Spring Grove, gdzie mieszka Ireneusz. Po drodze opowiedział w skrócie dzieje rodziny.
W czasie wojny Irek stracił nogę we Francji, przejechany przez amerykański samochód. Mimo protezy dawał sobie radę w życiu nieźle. Był rybakiem, szkutnikiem, inspektorem Urzędu Morskiego, ale przede wszystkim żeglarzem.
Z kraju wyjechał dochodzić swoich krzywd u Amerykanów, a przysługiwało mu odszkodowanie z czasów wojny. Biurokratyczne perypetie przedłużyły się ponad miarę – w tym czasie zdążył się ożenić. Urodził mu się syn, ciągle w oczekiwaniu na odszkodowanie, a potem drugi i trzeci. Nie zaznał Ireneusz bogactwa, ale rodzina dała mu szczęście.
Ściągnął do USA brata Zdzicha. Irek – stolarz meblowy, Zdzich – mechanik samochodowy, złota rączka. „Gdy uciułamy trochę pieniędzy – mówią – wracamy do kraju”. Ale tak mówią prawie wszyscy emigranci. I pozostają.
Jacht „Dal” to świętość dla Irka, jak dla każdego żeglarza. Relikwia niezwykłego rejsu…
– Wyrzucali go z muzeum i gdyby nie Irek jacht w parę dni porąbaliby Murzyni na deski.
Tak mówi Zdzich. To samo powtórzy później Irek.
1976, październik, Chicago: (od prawej) Ireneusz Gieblewicz z synem Conradem i Zdzisław Gieblewicz – opiekunowie jachtu Dal
fot. Krzysztof Baranowski
Obaj włożyli wiele pracy i skromnych oszczędności, by „Dal” wyremontować. A więc prawda, że chcą płynąć tym samym jachtem przez ocean? Nie, niekoniecznie. Najważniejsze, żeby jacht powrócił do Polski. Najpiękniejszą formą powrotu byłby powrót pod żaglami.
Mieli płynąć z dyrektorem muzeum polonijnego, panem Walterem. Nie mogę się dowiedzieć, w jakich okolicznościach pan Walter wycofał się z interesu, wiadomo natomiast, że nie było funduszy na konserwację jachtu ani na jego transport. Irek, który wtedy pracował po różnych stoczniach, pilnował jachtu i po pracy sam go pielęgnował. Jeśli miał już wtedy żonę, nie sądzę, żeby była zachwycona. Przyjazd Zdzicha oznaczał ręce pomocne przy „Dali”.
Domek Gieblewicza w Spring Grove jest bardzo skromny, jak na amerykańskie standardy. Duża rodzina, mały metraż. Ale schludnie i miło.
W ogródku wśród drzew biały kształt jachtu.
Leży w kołysce wsparty na balaście. Ostra linia nawisu dziobowego spotyka się z lekko poddartym pokładem, nad którym wznosi się długa, ciągnąca się przez pół jachtu nadbudówka. Obła rufa sprawia, że kadłub wydaje się nieco pękaty.
To jest „Dal”. Bez masztu i żagli, bez kolorów na burcie i dnie, zmumifikowana w kokonie z tworzywa sztucznego, ale ta sama, historyczna łódź.
Za późno przyjechałem, żeby jacht zobaczyć nietknięty. Ale w kształcie pozostał ten sam. Tylko powierzchnię okrywa laminat szklany. O tę zmianę, jak i o plany dalszych, poszła awantura. Andrzej Bohomolec, mieszkający w Kanadzie, dowiedział się o zmianie właściciela (muzeum w swoim czasie go nie zawiadomiło!) i wytoczył proces Gieblewiczowi. Nie dziwię się jego oburzeniu. Szkoda, że nie chciał z Gieblewiczem porozmawiać.
Irek, szkutnik i żeglarz, prosty, ale ambitny, nie może tego przetrawić, mimo że parę lat już upłynęło.
– Przecież dla mnie był on bohaterem. Jego sławie nie przyniosłoby ujmy, gdyby chciał ze mną zwyczajnie pogadać. A on oświadczył, że nie będzie rozmawiał… ze stolarzem. I tyle się widzieliśmy, co na sali sądowej.
Andrzej Bohomolec przegrał sprawę w dwóch kolejnych instancjach i musiał zapłacić kilkanaście tysięcy dolarów kosztów procesu. Kwota, za jaką przekazał „Dal” Polonii chicagowskiej w roku 1934, była dziesięciokrotnie niższa…!
Bohomolec powrócił na swe ranczo w Kanadzie, Gieblewicz do planów powrotu „Dali” do Polski. Najsmutniejsze było to, że i Bohomolec marzył, by „Dal” powróciła do kraju. Po prostu – nie dogadali się.
Kiedy najpierw Zdzich, a potem Irek opowiadali mi historię „Dali” z ostatnich lat, przywoływałem swoje uprzedzenie do sprawy, sztucznie podjudzałem nieufność, i sceptycznie przyjmowałem projekty powrotu przez Atlantyk. A równocześnie musiałem sam przyznać, że pomysł jest dobry i realny. Obejrzałem jacht, drewno wyglądało zdrowo od środka. Na zewnątrz pokrywa laminatu osłaniała drewno, a równocześnie je wzmacniała.
– Nie wolno zmieniać charakteru jachtu, ani go przebudowywać – mówiłem Irkowi – nie cofniemy tego, co już zostało zrobione. Ale niech osprzęt, wnętrze jachtu, kolory kadłuba, będą te same. Niech to będzie remont, ale nie przebudowa.
Przekonuję, że największa wartość „Dali” dla Polski leży w jej niezmienionym kształcie. Proszę, żeby nie przerabiać. Wiem, że nie jestem pierwszy, który mówi to Gieblewiczowi. Ale odnoszę wrażenie, że moje argumenty trafiły mu do przekonania. Oglądałem jacht wewnątrz. Rzeczywiście wymagał renowacji. Ale błagam: nie ulepszać! Niech pozostanie stary typ ożaglowania, niech pozostanie prymitywny maszt w cęgach drewnianych, po których ślizgają się pierścienie z żaglem. Niech będzie to znów „Dal” sprzed czterdziestu lat. Kolory lakieru takie, jakie były poprzednio, pokryją warstwę tworzywa.
A co z masztem i żaglami? Zginęły gdzieś na terenie muzeum, czy ludzie rozszabrowali?
– Osprzęt gdzieś zaginął, może jeszcze jest w muzeum. Dyrekcja muzeum nie chce w tej sprawie ze mną rozmawiać, bo po procesie boją się, że znów jakaś afera się zacznie. Chcą mieć pewność, że wszyscy kontrahenci będą zgodnie działać…
– To może ja spróbuję porozmawiać.
I tak zaczął się mój udział w sprawie powrotu „Dali”.
W czasie postoju w Chicago Irek objawił nam się jak dobry duszek podrzucający co raz jakąś niezbędną w wyposażeniu jachtu rzecz. To była szlifierka, to klucz, to wreszcie część do prymusa.
Zdzich, nie rozstający się ze swoją polonijną żoną Mary, również odwiedzał „Poloneza”. Mary siadała w mesie, żeby porozmawiać z Ewą, Zdzich włączał do akcji swoje wielkie, „złote” łapska i grzebał w silniku albo pomagał naprawić pompę zęzową.
Pewnego dnia Irek oświadczył, że dzieci nie mogą tak marznąć, a on ma zbędny piecyk elektryczny. Mimo naszych protestów przyniósł grzejnik. Dopiero zainstalowanie ogrzewania uświadomiło nam różnicę. Irek podtrzymywał twierdzenie, że jemu ten grzejnik niepotrzebny; znacznie później znalazłem dowód, że był to zupełnie nowy piecyk. Ratował nam życie w czasie chłodnych postojów w portach nad Missisipi.
1977 – znów w Chicago
Krzysztof Baranowski, jako pracownik TVP, powraca do Chicago. Razem z nim jest Andrzej Radomiński z kamerą filmową. Powstanie z tego film „Polonezem” do Polonii czyli śladami jachtu „Dal” (scen., reż. i zdjęcia: Krzysztof Baranowski; TVP, 1977).
Po powrocie z „rejsu rodzinnego” zostałem pracownikiem TVP i jako taki zaproponowałem Muzeum Morskiemu, żeby mnie wysłali do Chicago.
Powróciłem do Chicago z Andrzejem Radomińskim uzbrojony w upoważnienia Centralnego Muzeum Morskiego. Andrzej kręcił, a ja kręciłem się wokół Museum of Science and Industry, gdzie „Dal” była eksponowana w czasach wojennych.
Poszedłem do Muzeum zabierając ze sobą Gieblewicza. Tym razem wkraczam uzbrojony w odpowiednie upoważnienia, z rekomendacją konsulatu. Przyjmuje mnie zastępca dyrektora, Teodor Swigon. Próbuję wytłumaczyć, że wszyscy zainteresowani chcą, w gruncie rzeczy, tego samego – powrotu „Dali” do Polski. Kiwa głową, ale nie wydaje się być przekonany. Ruszamy jednak wspólnie na poszukiwania.
Olbrzymie składy przypominają rekwizytornię teatru. Atmosfera kurzu i staroci. Inna hala, jasno oświetlona, a w niej… księgowi. Tak wyglądają kulisy muzeum. Dalej jeszcze jeden skład za wielką kłódką. Stare rowery, indiańskie totemy, przedpotopowa maszyna do szycia. A koło totemu – znajomy kształt. Gładki pień drewnianego masztu. Wodzę opuszkami palców wzdłuż brązowych słojów.
– To może być też od „Dali” – mówi mój przewodnik.
Drżącą dłonią odwijam papier. Pod nim brązowe płótno pachnące suchą bawełną. Wyczuwam charakterystyczne zgrubienia likliny. Żagle, w których pozostał dotyk wiatru sprzed lat.
Na strychu muzeum odnaleźliśmy złożony w kącie kompletny takielunek, a ponieważ miałem upoważnienia, po prostu wynieśliśmy drzewca, liny, osprzęt na ulicę.
Busikiem Gieblewicza przewieźliśmy cały ten historyczny chłam z Chicago do Nowego Jorku (maszt na dachu), a filmował to Andrzej Radomiński, co można obejrzeć na filmie. Do samolotu maszt nie chciał się zmieścić, ale załoga dokonała małej rozbiórki odrzutowca, znalazła jakieś dodatkowe otwory w kadłubie i w końcu wylądowaliśmy w Warszawie, gdzie „zdobycz” zaprezentowałem w swoim programie. Z żagli, masztu i osprzętu zrobiłem scenografię studia i TVP wyemitowała program o 19:00 czyli w prime time („Żeglarska Siódemka”). Następnie poprosiłem stocznię jachtową w Stogach (wówczas Conrada), żeby zrobili duplikat i odesłali Gieblewiczowi kopie do Chicago. Tak się stało i „Dal” mogła wyruszyć w drogę powrotną.
1976, 29 czerwca: kartka pocztowa, którą Ireneusz Gieblewicz wysłał do Krzysztofa Baranowskiego, kiedy dopłynął Dalą do Nowego Jorku
arch. Krzysztof Baranowski
1980 – droga Dali do Polski
Ireneusz Gieblewicz przepłynął Dalą z Chicago do Nowego Jorku. Przez Atlantyk, razem z jachtem, przepłynął na pokładzie m/s Bronisław Lachowicz. W Bremerhaven Dal została ponownie zwodowana i Gieblewicz – samotnie – pożeglował do Kanału Kilońskiego. Tam zaokrętował u niego Edward Waszkiewicz (mający stopień kapitana jachtowego) z jachtu Dar Bielska. Razem popłynęli przez Kilonię, Nakskov (tam pozwolono im tylko nabrać paliwa), Femø i Ystad do Świnoujścia (20 sierpnia), Trzebieży (21-22 sierpnia), Stepnicy i wreszcie do Szczecina. Oficjalne powitanie przez władze żeglarskie odbyło się 10 września 1980 r. w Jacht Klubie AZS.
W ostatnim etapie rejsu, ze Szczecina, przez Świnoujście (13 września), do Gdyni (16 września) i Gdańska (19 września), kapitanem Dali był Wojciech Jacobson.
W Gdyni (16 września 1980), na nabrzeżu Basenu Jachtowego im. Zaruskiego, Ireneusz Gieblewicz zameldował powrót Dali do portu wyjścia po 47 latach. Przekazanie jachtu Muzeum Morskiemu odbyło się 19 września 1980 r. w Gdańsku.
Irek kadłub otaklował i przepłynął „Dalą” do Nowego Jorku, potem na pokładzie kontenerowca do Europy i wreszcie – na żaglach – z Bremerhaven do Szczecina, a stamtąd do Gdańska (ostatni etap wraz z Wojtkiem Jacobsonem).
Na uroczystości przekazania „Dali” do Muzeum w Gdańsku nie zostałem zaproszony, ale to już nie należy do opowieści o rejsach.
Film tkwi gdzieś w czeluściach archiwalnych Telewizji Polskiej, a „Dal” jest własnością Centralnego Muzeum Morskiego, podobnie jak „Opty” Leonida Teligi.
W kwestii powrotu „Dali” na własnej stępce przez ocean też pytano mnie o zdanie. Byłem wówczas zajęty planami przyszłej „Pogorii”, więc uznałem, że nie popłynę, ale doradziłem transport statkiem dla bezpieczeństwa artefaktu. Gdybym popłynął, może „Pogoria” by nie powstała.
Tak wyglądał powrót „Dali” z mojego punktu widzenia.
1980: s/y Dal wraca do Polski
arch. Ireneusz Gieblewicz
W angielskiej wersji książki Andrzeja Bohomolca (The Voyage of the Yacht, „Dal” : from Gdynia to Chicago, 1933-34; 2019) tłumaczka Irene Tomaszewski w podziękowaniach napisała:
Globe-circling sailor Krzysztof Baranowski explained technical terms and the mysteries of the oceans’s winds and currents, and he has known about André ever since he started sailing.
Krzysztof Baranowski, który okrążył kulę ziemską pod żaglami, objaśniał terminy techniczne oraz tajemnice wiatrów i prądów oceanicznych. O Andrzeju słyszał, odkąd tylko zaczął żeglować.
* * *
Źródła (kolejność chronologiczna):
► Baranowski, Krzysztof. „Polonezem” dookoła świata. Warszawa : Książka i Wiedza, 1973; s. 108.
► Baranowski, Krzysztof. Droga na Horn. Warszawa : Iskry, 1974; s. 26-52.
► Baranowski, Krzysztof. „Polonez”. Round the World Singlehanded. Warszawa : Wydawnictwo Sport i Turystyka, 1977; s. 28.
► Baranowski, Krzysztof. Żaglem po Ameryce. Warszawa : Wydawnictwa RiTV, 1978; s. 72-75.
► Baranowski, Krzysztof. Dom pod żaglami. Warszawa : Iskry, 1980; s. 93-98.
► Baranowski, Krzysztof. Uczucia oceaniczne. Warszawa : Fundacja „Szkoła Pod Żaglami Krzysztofa Baranowskiego”, 2010. Rozdz. 3.2: „Jak się zaczyna szaleństwo?”; s. 79-81.
► Baranowski, Krzysztof. „Żaglem po Ameryce (1978)”. 2013-06-04.
Portal: KrzysztofBaranowski.pl
► Baranowski, Krzysztof. „Rejs rodzinny (1976/77)”. 2013-08-03.
Portal: KrzysztofBaranowski.pl
► Baranowski, Krzysztof. „Śladami jachtu 'Dal’. Film, 1977”. 2013-09-24.
Portal: KrzysztofBaranowski.pl
► Baranowski, Krzysztof. Bujanie w morskiej pianie. Warszawa : Fundacja „Szkoła Pod Żaglami Krzysztofa Baranowskiego”, 2014. Rozdz. „Jacht Dal”; s. 96-99.
Kazimierz Robak
25 sierpnia 2024