Kapitan Ziemowit Barański opowiada: Magda

Pływało się głównie po Mazurach. Na bardzo prymitywnych łodziach otwarto-pokładowych. Nie można tam było przyzwoicie się przespać. Gdy padał deszcz, trzeba było rozstawiać tenty na pokładzie, takie rodzaje namiotów. To było bardzo uciążliwe. Zwłaszcza że woziło się ze sobą również jedzenie. Wszystko było na pokładzie. Mazury nie wyglądały wtedy tak jak dzisiaj. Były dzikie. Człowiek był zdany tylko na siebie. Często nocowaliśmy daleko od brzegu, żeby nas owady nie zjadły.

 

To Pan wpadł na pomysł zbudowania własnego jachtu?

Nie pamiętam, czy to ja, czy kolega. Po studiach pracowałem przez 4 lata na uczelni jako asystent w Zakładzie Chemii Nieorganicznej. Ze mną pracował Jurek Matysik, który też żeglował. Kiedyś rozmawialiśmy, że dobrze byłoby mieć własną, porządną żaglówkę, którą będziemy mogli swobodnie pływać.

Tym naszym pomysłem zaraziliśmy jeszcze jednego kolegę – Janka Basińskiego – lekarza. Przeglądaliśmy różne plany i zdecydowaliśmy, że łódź będziemy budować według brytyjskiej konstrukcji „Duette”.

 

Kiedy rozmawiałam z panią Grażyną Matysik o tamtych żeglarskich czasach, przyznała, że bardzo zaimponował jej ten jacht.

[Śmiech] Tak, tak… potem wyszła za mąż za Jurka. Budowaliśmy jacht prawie rok, na podwórku u Jurka na Popiełuszki (wtedy była to ulica Róży Luksemburg).

Spotykaliśmy się z Jurkiem każdego dnia po pracy, czy było słońce, czy deszcz. W soboty i niedziele dołączał do nas Janek Basiński. Zaczęliśmy ją budować jesienią, w zimie zrobiliśmy przerwę, a na wiosnę znowu wzięliśmy się do pracy, bo chcieliśmy latem popłynąć.

 

Z czym mieliście największy problem?

Ze zdobyciem materiałów. To były lata 50. PRL-owska mizeria. Drewno to jeszcze pół biedy. Kupowaliśmy drewno państwowe z centrali drzewnej. Do obróbki trzeba je było przewieźć do prywatnego zakładu, a heblowaliśmy już sami. Chyba na targu na Lubartowskiej załatwialiśmy furmankę. Furmanką przewoziliśmy drewno, bo samochodów było wtedy bardzo mało.

Zrobiliśmy sosnowe poszycie i dębowe elementy szkieletu.

Ale największe polowanie było na farbę wodoodporną. W sklepie długo słyszeliśmy: „Nie ma, ale może będzie”. I tak przez kilka miesięcy zaglądaliśmy do tego sklepu, żeby nam ktoś tej farby sprzed nosa nie sprzątnął, jak się wreszcie pojawi. W końcu ją dopadliśmy.

Ciągle czegoś brakowało. Straszne dziadostwo było. Żagle szyli nam jacyś ludzie w Gdańsku, bo tutaj nie było najmniejszych szans. Udało się to załatwić przez znajomych. W sumie budowaliśmy naszą Magdę prawie rok. Miała jakieś 6,5 metra długości.

 

A skąd taka nazwa?

No tak. Pewnie liczy Pani na jakąś romantyczną historię. Tymczasem nie jest to imię żadnej konkretnej kobiety i nie kryje się za tym miłosna historia. Któryś z chłopaków przypadkiem rzucił takie imię i tyle. Nazwa nie miała większego znaczenia. Ważne było dla nas to, żeby móc wygodnie pływać.

 

Jak transportowaliście Magdę na Mazury?

Pociągiem. Najpierw wynajęliśmy ciężarówkę, skrzyknęliśmy znajomych i po belkach udało się ją wciągnąć na pakę. Potem, wynajętym wagonem, została przewieziona na Mazury do Giżycka, bo tam przy stacji był basen węglowy. Janek Basiński jechał w jachcie jako konwojent. Nie pamiętam dokładnie, ale ta podróż zajęła mu 2, może 3 dni. „Dobiliśmy” z Jurkiem do niego i zaczęliśmy pływać.

W tamtych czasach niewielu ludzi pływało po Mazurach. Spotykało się głównie szalupy żaglowo-wiosłowe i łodzie klasy OMEGA. Dlatego, gdy budowaliśmy Magdę, to ludzie, którzy nas gdzieś tam dojrzeli zza płotu, mieli nas za lekkich wariatów.

Wtedy nie było żadnego dużego zakładu, który produkowałby łodzie. To, co pływało, to była ręczna robota. Trzeba było albo samemu szarpnąć się na taką budowę, albo próbować znaleźć jakiegoś szkutnika i u niego zamówić. Stocznie jachtowe powstały dopiero w latach 60., ale takie zamówienie było bardzo drogie. Generalnie takich łodzi kabinowych jak nasza raczej się nie spotykało. ■

 

Cdn. (co piątek)


Na Stronie Głównej:

Kpt. Ziemowit Barański, 30 października 1988,
fot. Ryszard Mokrzycki

 

 

„Ziemowit Barański i Jan Basiński budują Magdę
z książki Joanny Czyszczoń Kapitan (str. 31); arch. Ziemowita Barańskiego

 

 


Jest to fragment książki:

 

Czyszczoń, Joanna.
Kapitan. Z Ziemowitem Barańskim, jachtowym kapitanem żeglugi wielkiej, rozmawia Joanna Czyszczoń.

Sandomierz : Wydawnictwo Diecezjalne i Drukarnia w Sandomierzu, 2019.

 

opublikowany za uprzejmą zgodą P.T. Autorki i kpt. Ziemowita.

O książce możecie przeczytać TU, a kupić ją można bezpośrednio w wydawnictwie: http://wds.pl/rozne-kapitan,c44,p1841,pl.html

 

 

 


► Periplus – powrót na Stronę Główną