Od zawsze marzyłem o podróży na północ naszej wielkiej kuli…
Svalbard to miejsce, które od dłuższego czasu pojawia się w mojej głowie i snach. Wiadomo jednak, że słonia się je po kawałku, więc postanowiłem na początek wrzucić na patelnię coś mniejszego. Wybrałem trasę Bodø – Nordkapp.
28.07 – 30.07. 2016
Zbiórka przy Dworcu Głównym we Wrocławiu – stąd zaczyna się nasza podróż na północ przez Niemcy, Danię, Szwecję i Norwegię. Tutaj także poznaję większość swoich kompanów w podróży. Resztę spotkamy w Bodø. Są to osoby dużo starsze ode mnie, ale wiem, że zasymiluję się z nimi bardzo dobrze.
Busem jedziemy w sześć osób, w tym kapitan – Mirek Siudak. Obawa, że w busiku będzie mało miejsca okazała się niepotrzebna. Każdy ma tyle miejsca, że może znaleźć komfortową pozycję. Wspólna podróż jest świetną okazją do integracji. Od pierwszej chwili znajdujemy w sobie wspaniałych kompanów wyprawy – i bardzo dobrze, bo na tak małej powierzchni, na jakiej będziemy przebywać, jest mało miejsca na niesnaski.
30.07
Po długiej i wykańczającej podróży docieramy do Bodø. Czuję się, jakbym siedział przez ostatnie 30 dni i zastanawiam się, co czują w takim razie osoby, które prowadziły samochód, ale wolę nie pytać.
Jest 0400, więc musimy czekać na jakąś ludzką godzinę, by obudzić poprzednią załogę, która zapewne nie poszła wczoraj wcześnie spać. Postanawiam zamknąć oczy na 5 minut, ale coś poszło nie tak i budzę się po 3 godzinach.
Przeprowadzka z busika na jacht przebiega sprawnie. Ok. 1600 przyjeżdża trójka pozostałych załogantów. Na spotkaniu organizacyjnym w pełnej załodze następuje przydział wacht. Wybór oficerów przebiega na podstawie doświadczenia żeglarskiego. Podział wygląda następująco:
Kapitan: Mirosław Siudak
I wachta: Michał Chybicki (oficer), Gosia Krasicka-Mockałło
II wachta: Paweł Wyszomirski (oficer), Julia Wyszomirska
III wachta: Alexander Suchanek (oficer), Adam Machna
IV wachta: Sebastian Kołodziej (oficer), Kasia Sosulska
Jacht to 14-metrowy Bahia Sol, typu Gib Sea 444, konstrukcji francuskiej. Przeznaczony jest dla 12 osób, więc będziemy mieć dużo miejsca. Nasza krypa ma grota, genuę oraz kliwra.
Fot. https://www.morskierejsy.pl
Jestem w wachcie z Adamem. Będziemy tworzyć zgrany duet, ponieważ obaj wychowywaliśmy się na Śląsku. Dodam jeszcze, że Adam miał najwięcej czasu z całej załogi, by posmakować życia.
Załoga przygotowuje się na kolejną sesję integracyjną. Tym razem ze środkami wspomagającymi.
31.07
O 1200 oddajemy cumy i kierujemy dziób na pierwszą wyspę z archipelagu Lofotów – Varøya.
Fot. https://www.morskierejsy.pl
Nie spodziewam się choroby morskiej, ale może być różnie. Mimo że znajdujemy się za kołem podbiegunowym, nie jest zimno. Szczerze mówiąc, wczoraj byłem pod prysznicem w krótkich spodenkach i klapkach.
Pogodę mamy korzystną pod względem wiatru – gdy mocniej przywieje, licznik wskazuje nawet ponad 8 węzłów. Na zewnątrz trochę siąpi, ale jest to do przeżycia.
O 2000 do dziennika jachtowego została wpisana informacja o przycumowaniu. Na miejscu poznajemy przyjacielskiego Norwega, który wraz z żoną rejsuje po Morzu Norweskim.
01.08
Idziemy do sklepu. Norwegia to nie jest tani kraj, ale zaopatrzenie znajdujące się na statku nie zaspokaja w pełni naszych potrzeb. Kierujemy kroki do centrum miasteczka, a rozpoznajemy je po wieży kościoła. Kilka metrów przed sklepem zauważamy punkt informacyjny: tam dowiadujemy się, że warto wybrać się na najwyższy szczyt wyspy.
Mimo że pogoda nie jest wycieczkowa, postanawiamy wejść na górkę. Ścieżka nie jest długa, natomiast jest stroma. Prowadzi do bazy NATO, która znajduje się na samej górze. Aby tam się dostać, musimy przejść przez nieoświetlony tunel, przed którym stoi znak informujący o zakazie przejścia pod groźbą utraty zdrowia lub życia. Ryzykujemy. Ścieżka się wije po zboczu góry, a następnie wychodzi na płaskowyż, po którym dochodzimy do bazy NATO. Jest mgliście i wietrznie, a do tego siąpi, więc czym prędzej schodzimy w dół patrząc na przysłoniętą mgłą wyspę. Po powrocie do mariny oddajemy cumy i ruszamy do następnego portu.
O 2100 docieramy do Reine, największego portu drugiej wyspy Lofotów – Moskenesøya.
02.08
Reine, co widzimy za dnia, jest bardzo podobne do miasteczka na Varøya, ale jest trochę większe. Na obrzeżach miast i wiosek często można dostrzec drewniane rusztowania – to miejsca, gdzie suszy się ryby, głównie dorsze. W silnym wietrze, nawet niesolone, suszą się bardzo szybko. Norwedzy mówią na to ‘Stokkfish’.
Później spotykamy się ze znajomą kapitana – Aliną, która mieszka tu od dłuższego czasu i opowiada nam co nieco o tych rejonach.
Reine – typowa wioska norweska z czerwonymi domkami i kutrami zacumowanymi do kei
Fot. Alex Suchanek
O 1200 opuszczamy tę piękną mieścinę. Kolejny cel to znowu niewielka miejscowość Henningsvær. O wietrze mogę powiedzieć tyle, że jest. Wystarczający na pociągnięcie jachtu, ale niewystarczający na rozwinięcie dobrej szybkości, by dotrzeć na miejsce tego samego dnia.
Zaciekawiony tematem nawigacji podpytuję kapitana o to i owo. Nabieram wiedzy w wyznaczaniu kursów kompasowych, kursów nad drogą oraz w obliczaniu różnego rodzaju poprawek, deklinacji i dewiacji.
Bramy Henningsvær mamy na trawersie o godzinie 2400.
W drodze z Reine
Fot. Alex Suchanek
03.08
Oprócz cudownych widoków, które możemy obserwować dniem i nocą, nie ma tutaj nic ciekawego, więc ruszamy w drogę przed południem. Noc to tylko formalne pojęcie. Wieczny dzień na północy w okresie letnim może zdezorientować człowieka i zmylić jego organizm nieprawdopodobnie. Mimo wczorajszego, a w sumie to dzisiejszego, przybicia nikt nie odczuwał zmęczenia mimo wielkiego wysiłku. Domyślam się, że to sprawka hormonu snu, którego najwięcej wydziela się o zmroku. Jedyny sensowny podział doby, jaki nam pozostaje, to system wachtowy. I tego będę się trzymał.
Wiatr mamy dobry – płyniemy od 4 węzłów wzwyż. Po drodze do Trollfjordu zahaczamy o stolicę Lofotów – Svolvær. Nasz przystanek tutaj ma się ograniczyć do jednego celu – wykąpania się. To dlatego, że od Bodø, nie widzieliśmy prysznica i każdy z chęcią spotka się z nim znowu.
W centrum Svolvær odbywa się zjazd harleyowców z okolic. Głośna muzyka walczy z rykiem motocykli w bitwie o głośność. Można tutaj zobaczyć motocykle stare i nowe, wyczyszczone i brudne, ładne i brzydkie.
O 1700 odbijamy od kei, a po pięciu godzinach żeglugi dopływamy do Trollfjordu.
04.08
Fiord Trolli – Trollfjord (Trollfjorden) – to bardzo atrakcyjne miejsce pod względem turystycznym. Wąskie przejście i głębokie przejście pomiędzy dwoma stromymi, niemal pionowymi brzegami porośniętymi zielenią bardzo dobrze komponuje się z dwoma typowymi, norweskimi domkami znajdującymi się na brzegu.
Po zatankowaniu wody pod korek ruszamy dalej. O 1100, ku uciesze Michała, zatrzymujemy się na ryby. W swoim życiu tak rzadko miałem do czynienia z wędkowaniem, że prawie wcale.
W drodze do Finnsnes
Fot. Alex Suchanek
Michałowi udaje się schwytać kilka niewielkich dorszy i makreli, które trafiają na patelnię. Trudno o świeższą rybę. Na dzisiaj zaplanowany jest pierwszy nocny przelot. Akurat wtedy, gdy trafia mi się psiak.
05.08
Julia budzi mnie kilkanaście minut przed północą. Trzeba wstawać i się ubierać. Pukam do Adama, by upewnić się, że i on już jest na nogach. Chwilę przed północą wychodzę na pokład, by przejąć wachtę i poznać cenne uwagi tych, co schodzą.
Mgła jest gęsta jak mleko, a wiatr gaśnie. Używamy wszystkich zmysłów, by kontrolować, czy żadna inna jednostka nie zbliża się w naszą stronę. Do tego nadajemy co jakiś czas sygnał mgłowy (jeden dźwięk długi i dwa krótkie).
Po godzinie uruchamiamy silnik i kierujemy się do najbliższego brzegu, gdzie rzucamy kotwicę. Czyli: 3 godziny sprawdzania przemieszczania się jachtu na podstawie namiarów robionych na ląd. Wydaje się być to proste i zresztą jest, ale mgła, z której wypłynęliśmy, weszła na ląd. Teraz nam zostaje tylko ploter. Ostatnie godziny wachty kotwicznej z Adamem szybko nam mijają na rozmowie.
O 0400, po przekazaniu wszystkich istotnych informacji Sebie, można wrócić do śpiwora.
Rano mgła schodzi i ruszamy w kierunku Finnsnes. Gdy dopływamy jestem już w półśnie.
06.08
Rano okazuje się, że jedyną atrakcją tutaj jest prysznic. Wszyscy chętnie go zwiedzają. Cena za wejście 20 koron (ok. 10 zł czyli 2,5 dolara). Wszyscy muszą się dokładnie umyć, bo kolejny przystanek to wielkie Tromsø.
Droga do Tromsø jest piękna jak każda, ale dla nas ma też zaletę żeglarską: jej najdłuższy odcinek udaje nam się przepłynąć na jednym halsie. Płyniemy w okresie niskiej wody, więc prądy są dla nas niekorzystne, a do tego silne. Musimy więc uruchomić silnik parę mil przed miastem.
O 0100 jesteśmy gotowi iść na zwiad. Tromsø okazuje się być typowo europejskim miastem. Głośna muzyka w lokalach i klubach, młodzi ludzie na ulicy i dużo sklepów. Już trochę odzwyczailiśmy się od takiego widoku. Na jacht wracamy dosyć późno, a raczej dość wcześnie.
07.08
Wstajemy późno, ale planujemy także późno wypłynąć, więc mamy czas, żeby zobaczyć to, czego wczoraj nie widzieliśmy. Naszym głównym celem jest „Polaria” czyli nowoczesne muzeum polarne. Tam mamy okazję zobaczyć najlepiej zachowany statek żaglowy, który służył do polowania na foki. Bardzo podoba mi się budowa tego statku i rozmyślne rozstawienie wszystkich kajut i innych pomieszczeń. W głównej części „Polarii” znajduje się fokarium oraz akwaria z przeróżnymi gatunkami zwierząt morskich. Pytam jednego z pracowników o ewentualny wolontariat, ale on proponuje tylko sponsoring fok. Wiadomo – najłatwiej jest dać (i wziąć) pieniądze. Ja szukam czegoś więcej i już wiem, że w „Polarii” tego nie znajdę.
Z Tromsø wyruszamy o 1800, czyli szykuje się kolejny nocny skok. Tym razem zmierzamy do portu zwanego Hasvik.
III wachta ma dzisiaj służbę od 2000 do 2400, czyli – moim zdaniem – najlepszą, jaka może się trafić na tym rejsie. Jest tak, ponieważ ok. 2300 słońce schodzi bardzo blisko horyzontu i niebo zaczyna przyjmować barwy pomarańczowo-fioletowo-różowe.
Tym razem wiatr wieje nam w twarz więc musimy halsować, ale w cztery godziny udaje nam się zdobyć dość dobrą wysokość. Teraz tylko sen, sen, sen.
Trzecia wachta
Fot. Alex Suchanek
Dochodzi północ
Fot. Alex Suchanek
08.08
Do Hasviku dopływamy po 2200.
Dzisiejszy dzień uważam za bardzo udany. Po długiej walce udało mi się wyciągnąć prawie 4-kilogramowego dorsza. Jeśli zebrać wszystkie ryby, które do tej pory złowiłem, nie ważyłyby one więcej niż ten dorsz, tak że mogę być chyba z siebie dumny.
Przy wejściu do Hasviku spotykamy dwie dziewczyny. Mówią, że zrobiły nam zdjęcia, gdy wpływaliśmy i chętnie się nimi podzielą.
Wpływamy do Hasviku
Fot. Andrine Vestgard
Miasteczko jest, jak zazwyczaj, niewielkie, ale to, co je wyróżnia, to niewielka pół-piaszczysta plaża, z czym się jeszcze nie spotkaliśmy.
Hasvik późnym wieczorem
Fot. Alex Suchanek
09.08
Po śniadaniu dostrzegamy na kei dwoje dzieci. Nie ma w tym nic nadzwyczajnego oprócz tego, że miały wędki, a ich technika łowienia, pozornie bardzo prosta, była bardzo skuteczna: w tym samym momencie, w którym przynęta zanurzała się w wodzie, na haczyku magicznie pojawiała się ryba, gotowa by ją z wody wyjąć. Po 10 minutach wiadro jest pełne. Jeden z chłopców przynosi wielką skrzynkę, do której obaj wsypują zawartość wiadra – to nie koniec połowu. Widok niecodzienny, ale miły dla oka.
O 1100 ruszamy do Hammerfestu. Nie jest to daleko i o 1900 jesteśmy już przycumowani. To tutaj zostało założone pierwsze oświetlenie elektryczne w Norwegii. W Hammerfeście poznaję wolontariuszy z Médecins Sans Frontières i spędzam z nimi dużo czasu rozmawiając na temat tego, co się dzieje w różnych państwach oraz na temat wolontariatu. Po długich godzinach konwersacji okazało się, że raczej nie będę mógł pomóc ponieważ wiek rekrutacyjny zaczyna się od 25 lat. Postanawiam jednak napisać do biura tej organizacji i zapytać o moją sytuację.
10.08
Do Nordkappu coraz bliżej. Może uda nam się go zdobyć dzisiaj w nocy. Mamy jeszcze sporo mil przed sobą, ale przy dobrym wietrze opłyniemy Przylądek Północny.
Wiatr okazuje się być za dobry. Jego prędkość przekracza czasem 40 węzłów, co czyni naszą pogodę sztormową. Idziemy tylko na zrefowanym kliwrze, a i tak osiągamy prędkość 8-9 węzłów. Zwijamy się do Havøysund, gdzie przenocujemy.
11.08
Rano łapiemy ryby. Połowy okazują się być bardzo owocne, ponieważ złapaliśmy ich prawie 60. Są co prawda małe, ale nie ustępują smakiem swoim większym współlokatorom morza. W Havøysund nadarza się kolejna okazja do kąpieli, z czego wszyscy chętnie korzystają.
O 1400 wypływamy z nadzieją na zobaczenie Nordkappu za parę godzin.
Znowu mi się trafia wachta od 2000 do 2400. I dobrze, bo wtedy będziemy opływać wyspę Magerøya z Przylądkiem Północnym, znanym jako najbardziej wysunięty na północ punkt Europy.
Chwile przed zdobyciem Północnego Przylądka
Fot. Adam Machna
O 2000 Nordkapp chowa się jeszcze za lądem, ale – w miarę jak halsujemy – widzimy go na trawersie prawej burty.
Szybko zmykamy do najbliższego portu w okolicy – Skarsvåg, też na wyspie Magerøya. Ma to być przedostatni port naszej podróży. Po dopłynięciu wszyscy pędzą do spania, bo następnego dnia zobaczymy Nordkapp od strony lądu.
Nordkapp na horyzoncie
Fot. Alex Suchanek
12.08
Na miejsce zawozi nas Polak mieszkający tutaj od dłuższego czasu. Ma na imię Adam i pochodzi z Tychów. Podróż autem jest bardzo atrakcyjna: mijamy stada reniferów, których do tej pory nie widzieliśmy.
Na Nordkappie idziemy prosto w stronę popularnego globusa.
Metalowy szkielet globusa – znak rozpoznawczy Nordkappu
Fot. Alex Suchanek
Pogoda nam dopisuje, więc możemy spodziewać się dobrych zdjęć. Widać stąd Knivskjelodden, czyli rzeczywisty najbardziej wysunięty na północ punkt Europy, leżący na tej samej wyspie Magerøya.
Nordkapp jest jednak słynniejszy, bo ze względu na swoją budowę jest dużo bardziej atrakcyjny turystycznie. Płaskowyż, kończący się 300-metrowym klifem, który spada prosto do morza, wygląda znacznie lepiej niż cypel znajdujący się obok. Do tego znacznie lepiej prezentuje się na kartkach pocztowych.
Każdy ma już zdjęcie z globusem, więc idziemy w kierunku siedmiu kamienno-glinianych kręgów. Zrobiły je wiele lat temu losowo wybrane dzieci z różnych kontynentów w celu pokazania, że wszyscy możemy żyć razem w zgodzie.
Dyski – podpisane przez dzieci, które je zrobiły – stoją tutaj od ponad 30 lat
Fot. Alex Suchanek
Niedaleko znajduje się budynek, w którym można zwiedzić muzeum tajskie (w 1907 roku gościł tu król Tajlandii), wejść do kaplicy oraz zobaczyć w kinie panoramicznym film o otaczającym nas rejonie Norwegii. Zaliczamy wszystko. Teraz trzeba się zbierać na jacht. Po drodze widzimy jeszcze więcej reniferów niż poprzednio.
Po dotarciu do Skarsvåg wybieramy się jeszcze w pieszą wędrówkę, by zobaczyć kamienną bramę wyrzeźbioną przez setki lat przez wiatr.
Jednak zostajemy w Skarsvåg na kolejną noc, czyli właśnie stąd rozpoczniemy naszą podróż do domu. Po kolacji Kapitan zaprasza nas „godzinę kapitańską” – podsumowanie rejsu. Rozdając opinie z rejsu chwali załogę jako zespół oraz każdego z osobna. Wszystkim robi się miło ale i smutno, ponieważ już jutro znajdziemy się setki kilometrów stąd.
Uścisk dłoni z kapitanem przy rozdawaniu opinii z rejsu
Fot. Sebastian Kołodziej
13-15.08
Rano sprzątamy Bahię Sol, bo przyjechała już kolejna ekipa. Musimy się sprężyć, jeśli chcemy wyjechać wcześnie. Przed 1000 jesteśmy już w autobusie. Po drodze podwozimy jeszcze Julię, Pawła i Sebę na lotnisko do Alty.
Po przejechaniu 3300 kilometrów jesteśmy znowu we Wrocławiu, skąd każdy z nas jedzie w swoją stronę. Podróż była jeszcze bardziej męcząca, bo mieliśmy kilkaset dodatkowych kilometrów do zrobienia. O 2000 jestem już domu, w Chorzowie.
Fot. Adam Machna Fot. Michał Chybicki
Alexander Suchanek
25 sierpnia 2016
Alexander Suchanek mieszka w Świętochłowicach. Po rocznych kwalifikacjach (2012/2013), będąc w trzeciej klasie gimnazjum, został uczniem Szkoły Pod Żaglami Krzysztofa Baranowskiego – edycja 2013, polsko-rosyjska. Przepłynął w 32-osobowej załodze szkolnej na Pogorii trasę z Gdańska do Civitavecchia.
Uprawia snowboard, żeglarstwo, narciarstwo.
Uczy się w I LO im. Juliusza Słowackiego w Chorzowie; uczestniczy tam m.in. w pracach Koła Geografów „Peneplena”. Koło, prowadzone przez dyrektora szkoły i podróżnika Przemysława Fabjańskiego, jest członkiem The Young Explorers Trust przy The Royal Geographical Society w Londynie i National Geographic Society w Waszyngtonie.
W 2015 r. brał udział w trwającej 54 dni XVI Szkolnej Wyprawie Geograficznej „Penepleny” do Indii i Nepalu: ► Alex Suchanek: Nie spać, zwiedzać!
Reportaż Alexa z rejsu na Bornholm znajdziecie tu: ► Alex Suchanek: Bornholmska przygoda.
To, co absolwenci i absolwentki SzPŻ-2013 (wśród nich Alex) napisali o rejsie Pogorią, znajdziecie tu: ► Szkoła Pod Żaglami 2013 – przez młodych opisana.
Zobaczyć Alexa możecie na filmie „Studniówka 2017”.