Dygresja #4: … czyli: jak to było naprawdę

Rzeczywiście… kiedyś, jedyny raz, próbowano mnie zapisać do PZPR-u.  Od razu dodam, że przeczytałem w Twoich, Rysiu, wspomnieniach dwie wersje tego dialogu i to, co jest na stronie głównej jest wersją trzecią – przeze mnie skorygowaną. Bowiem wstąpienie do PZPR proponowano mi w szkole, w której uczyłem, a nigdy w redakcji – tam by to było zresztą niemożliwe, bo moim bezpośrednim szefem był facet (nb. wspaniały gość), którego wcześniej z partii z hukiem wyrzucili.

Dialog, który wspominasz, miał więc miejsce, gdy w połowie lat 70-tych byłem nauczycielem w liceum. Dyrektorem był straszny partyjniak, ale który był bardzo dobrym organizatorem i dobrze znał się na ludziach, i którego – co tu kryć – lubiłem. Zaprosił, zaproponował kawę i zaczął od pieca: jak to mnie obserwuje, jak to podoba mu się moja aktywność i styl pracy. Wreszcie przeszedł do rzeczy:

– Potrzebujemy takich ludzi, jak pan, panie Kaziu. Młodych, rzutkich, zaangażowanych. Którzy nie cofają się przed trudnymi zadaniami.

– My, to znaczy kto?

– No, no – dyrektor był jowialny, – już pan dobrze wie.

Ciekawa rzecz: nazwa „PZPR” nie padła w tej rozmowie ani razu.

Muszę po sprawiedliwości napisać, że po owej rozmowie powrotu do tematu nie było. Nie było też żadnych nacisków ani reperkusji. W dodatku z tym dyrektorem współpracowało mi się znakomicie dalsze trzy lata, zwłaszcza że przymykał oko na wszystkie moje poczynania teatralno-koncertowe, konsekwentnie stosując przekazaną w półsłówkach zasadę gry: „jak sukces – to my, jak obsuwa – to, panie kolego, pan”). Do tego pozwalał mi się migać z pedagogicznych nasiadówek, kontentując się lipnymi zwolnieniami i powiestkami sądowymi, i poprzestając na rzadkich ustnych reprymendach „przed frontem pododdziału”.

W tym samym budynku co szkoła dzienna mieściła się szkoła wieczorowa, w której przez rok pracowałem równolegle na drugim etacie. Żeby było ciekawiej: dyrektor wieczorówki, głośno i wszem wobec ogłaszający o jego ze mną przyjaźni, gdy wszedł na miejsce dyrektora szkoły dziennej –  ów „partyjniak” awansował czyli „poszedł wyżej” – chciał mnie wywalić z hukiem z pracy, zanim jeszcze rozpoczął się na dobre rok szkolny. I zrobiłby to, gdyby kilka dni wcześniej, 31 sierpnia nie skończyła mi się umowa o pracę, a nowej jeszcze nie zdążyłem podpisać. To już jest jednak zupełnie inna historia.

Kazimierz Robak
spisane już dawno, ale publikowane dopiero 26 listopada 2018

 


powrót do: Ryszard Mokrzycki – POPŁYŃMY!, cz. II