Za górami, za lasami, przez odmęty wód atlantyckich, płynął 43 lata temu – nie zaklęty, a zwyczajny – żaglowiec, który zwał się Pogoria. Jego ówczesnej załodze, różne – poza rutynowymi – rzeczy wpadały do głowy. Zanim nadszedł ostatni dzień roku 1980, Pogoriowi załoganci postanowili, że napiszą i wystawią Szopkę Sylwestrową. Jak mówili, tak zrobili, a jak to wyglądało, trzech z nich opisało.
Wojciech Przybyszewski:
27.12.1980. […] dziś podczas naszej południowej wachty Pogoria osiągnęła chyżość 12 węzłów! Gdyby tak dalej (obliczają optymiści) Nowy Rok spędzilibyśmy na Wyspach Kanaryjskich. Zobaczymy. Na razie jednak, bez względu na to, gdzie będziemy balować na Sylwestra, pełną parą idą przygotowania do… noworocznej szopki. Prym w tym wiedzie, jak zwykle, Kazio Robak – dyrygując, reżyserując, pisząc teksty. Staram się pomóc mu w tym jak najwięcej.
28.12. 1980. […] Dziś wykorzystałem czas wolny na produkcję kukiełek. Praca ta jednak idzie bardzo powoli i nie wiadomo, czy zdążymy na czas z szopką noworoczną. Mimo takich czy innych trudności, działalność kulturalno-oświatowa podtrzymywana jest przez nas uporczywie (chief spogląda na to trochę tak, jakby nie wiedział co z naszymi inicjatywami począć i jak się do nich ustosunkować – stąd słowo: „uporczywie”).
29.12. 1980. […] Z osobą chiefa wiąże się też sprawa przygotowywanej szopki noworocznej. Na razie wie on tylko, że „coś takiego” ma się odbyć. Nie wie natomiast, że jest on tam postacią pierwszoplanową i nie raz pojawiać się będzie na scenie. Oczywiście, cała zasługa w tym Kazia, który jako reżyser przedstawienia ma tu najwięcej do powiedzenia. Tekst szopki jest już całkowicie gotowy. Ciągle natomiast „jesteśmy w lesie” z kukiełkami. Nie wykorzystałem dziś na to ani chwili, bowiem nawet w czasie sjesty poobiedniej pracowałem na pokładzie. A ściślej nie na pokładzie tylko… pod bukszprytem. Ubrany w piankę przez kilka godzin naprawiałem porwaną w czasie sztormów siatkę bukszprytową.
30.12. 1980. Dzień dzisiejszy zaczął się dla mnie wcześnie, bo już o 3:20. I po kolei: świtówka, śniadanie, szycie żagli, produkcja kukiełek, praca na bezanmaszcie, kolacja, próba szopki noworocznej i… już o północy do koi. […]
31.12. 1980. […] Już tylko godziny dzielą nas od Nowego 1981 roku! Przed tym jednak, o godzinie 22:00, kabarecik „Nasza Wachta” przedstawi szopkę noworoczną. Bardzo chcielibyśmy wiedzieć, jak to się nam uda. Niby wszystko już gotowe, ale pierwsza (i ostatnia) próba z kukiełkami odbędzie się dopiero tuż przed przedstawieniem. Nie załamujemy jednak rąk. Jakoś to będzie! […]
Cud, że szopkę udało nam się zagrać bez większych potknięć! Warunki bowiem iście marynarskie; rzuca nami, że nie bardzo wiadomo, jak będzie wyglądał nasz toast.
A propos szopki – zupełna bomba! Sami nie sądziliśmy, że tak wspaniale nam to wypadnie. Zadbaliśmy, oczywiście, o dokumentację: Zbyszek robił zdjęcia w czasie przedstawienia, zaś Makac nagrał całość na taśmie magnetofonowej. Z pewnością miłym akcentem tego wieczoru było przekazanie kukiełek osobom, które miały one naśladować. Jednym słowem udał nam się ten ostatni dzień 1980 roku.
Przybyszewski, Wojciech. „Pogorią” na Antarktydę. Wojciecha Przybyszewskiego zapiski z podróży. T. 1. Warszawa : nakład własny autora, 1981.
Kazimierz Robak
Zbliżał się wieczór sylwestrowy i Nowy Rok. Ośmioosobowy kubryk – w którym wypadło mi spać – pracował gorączkowo. Trzeba przyznać, że dobraliśmy się w korcu maku – nie przesadzę, jeżeli powiem, że wszystkie bardziej wariackie inicjatywy wzięły swój początek właśnie w „ósemce”, a jej lokatorzy przez cały rejs wnosili do jachtowego życia ożywczy ferment anarchii oraz świeży powiew warcholstwa. Tym razem wymyśliliśmy sobie, że sylwestrowy wieczór uczcimy prawdziwą kukiełkową szopką. Wojtek i Andrzej zabrali się więc za produkcję lalek i pacynek, ja zaś podjąłem się skompletowania tekstów, które wydobyłem od współlokatorów i zaproszonego do współpracy Sławka, bądź pisałem sam.
Ostatniego dnia grudnia, po kolacji, mesa zmieniła swój wygląd. Rozciągnięty na sznurze koc osłaniał jeden ze stołów i siedzących za nim animatorów. W tle rysowały się malownicze palmy uwiecznione fabrycznym haftem na ręcznikach produkcji krajowej, oświetlone rozproszonym światłem biurowych lamp. Po drugiej stronie tłoczyli się widzowie. Byli wszyscy poza oficerem wachtowym i sternikiem (obejrzeli próbę generalną) oraz Stasiem, który nie otrzymawszy odpowiedzi na pytanie: „Kto za mnie wstanie o wpół do szóstej?”, poszedł spać.
Próbę generalną ogląda Drugi Oficer – Janek Kłossowski (z prawej), który podczas premiery będzie miał wachtę nawigacyjną i Andrzej Makacewicz, który sprawdza, co w spektaklu ulepszyć
fot. Zbigniew Studziński
Punktualnie o 22:00 brzęknął dzwonek. Zza koca wychyliła się Tuba Mosiężna:
– Kabaret NASZA WACHTA prezentuje niniejszym jedyny, niepowtarzalny, oryginalny, eksterytorialny program noworoczny pod tytułem SZOPKA, CZYLI SAMO ŻYCIE” – oświadczyła i zniknęła.
Na jej miejscu pojawiła się osadzona na Wojtkowym palcu głowa, w jakże dobrze wszystkim znanej granatowej wełnianej czapce z czerwoną, czteroramienną gwiazdą na górze.
Granatowa wełniana czapka z czerwoną, czteroramienną gwiazdą na górze. W rzeczywistości, Kapitan nosił czapkę odwróconą na lewą stronę. Co było na stronie prawej, to już jest zupełnie inna historia
fot. Kazimierz Robak
Przywitała ją salwa śmiechu, tymczasem Głowa zaśpiewała:
Kiedy płynę tak „Pogorią”
kosztującą wręcz majątek,
wtedy często wracam myślą
w późne lata sześćdziesiąte,
Kiedy sam załogą całą
byłem w miarę potrzeb:
kapitanem, kukiem, majtkiem,
na posyłki chłopcem –
I najbardziej mi żal:
mojego „Poloneza” –
błędnego rycerza,
trzech oceanów
i wywrotek wśród bałwanów,
reportaży dla „Trybuny”,
koralowej laguny,
australijskich piasków
i w eterze trzasków …
– „…Sierra-papa-piątka-alfa-tango-Wiktor-dwie Marysie” – odezwał się z magnetofonu kapitański głos i potoczyła rozmowa, którą po wielu trudach udało się nam „upolować” tego dnia rano.
Traf chciał, że zawierała ona szczegóły dotyczące naszego wejścia do Las Palmas, czego do tej pory nikt nie był pewien, a czego wszyscy serdecznie sobie życzyli. Ku ogólnej uciesze, Szopka stanęła więc ponad tajemnicą korespondencji.
Nie będziemy zanudzać Czytelnika pełnymi cytatami. Dość wspomnieć, że w Szopce pojawili się:
● trzej Komandosi, czyli Wojtek, Andrzej i Stachu, nazwani tak dla swych niecodziennych umiejętności i ogólnej sprawności, za których kwestię wypowiadały trzy olbrzymie noże używane przez płetwonurków.
– Ale oto komandosi, więc już lepiej się wynosić – stwierdziła Głowa w kapitańskiej czapce z gwiazdą i przezornie schowała za kocem;
Wojtek Przybyszewski, Andrzej Makacewicz i Stach Choiński – Komandosi z Pogorii
fot. Kazimierz Robak / Kazimierz Robak / Ryszard Halba
● kukiełka w czerwonym sztormiaku i z oryginalną brodą uzyskaną dzięki uprzejmości Młodego, który… ogolił się specjalnie na tę cześć. Te dwa rekwizyty były tak jednoznaczne, że brawa rozległy się zanim jeszcze postać zdążyła się przedstawić: „Bosman ci ja Bosman, na pięknym żaglowcu” i poskarżyć: „trzy czwarte pływania żagle mam w pokrowcu”;
Wojtek Fok – dziś zasłużony kapitan, a wtedy bosman-legenda Zewu Morza i Pogorii
fot. Ryszard Halba
● dwa długopisy – Żurnaliści, pewnym głosem śpiewający w rytmie minionej epoki: „bo srebro i złoto to nic, chodzi o to, by prasę mieć”;
Sławek Szczepaniak i Kazimierz Robak – Żurnaliści
fot. Ryszard Halba / Wojciech Przybyszewski
● dwa duże klucze francuskie, czyli Mechanicy. „Każdy z nich to złota rączka, daję na to słowo, znajdą każde zwarcie, tylko ruszą głową – zanim żeśmy się spostrzegli, prąd nam wyłączyli i, niby przypadkiem, wentylację też!”;
Romek Mineyko i Marek Kleban – „każdy z nich to złota rączka”, czego dowodem są ich dalsze kariery
fot. Ryszard Halba / Kazimierz Robak
● siwowłosa pacynka Szamana Morskiego (czytelnikom książek K.O. Borchardta wyjaśniam, że to nie lapsus ani plagiat, a jedynie podwójne zapożyczenie – tak nazywała niekiedy załoga Gedanii swego kapitana), która dziarsko zapewniła: „Hej-ha, gdzie mróz okropny, hej-ha, gdzie śniegu więcej, gdzie normalny nikt nie pływa – ja popłynę chętnie!”;
Dariusz Bogucki był pod żaglami za oboma kręgami polarnymi: na Islandii, na Grenlandii, na Jan Mayen, na Svalbardzie i na Szetlandach Południowych – z nami płynął tam po raz drugi
fot. Kazimierz Robak
● brzuchata biała postać w kucharskiej czapie na głowie, śpiewająca na melodię popularnego niegdyś „Furmana” o kucharzu, co to „lewą nogą wstanie z rana i ochrzani Kapitana!”;
Staszek Bojaruniec – kuk natchniony
fot. Ryszard Halba
Geograf animuje kukiełkę Kuka
fot. Zbigniew Studziński
● dwie kukiełki Polarników: „Sami w taką noc pełną pingwinów” i „Ja ci śrubkę wkręcę z gracją, o najdroższa Radiostacjo!”;
Włodek Ławacz i Stefan Misiaszek – polarnicy płynący Pogorią NA Stację
fot. Zbigniew Studziński
● odwrócona denkiem do góry butelka po „Żywcu” dostała oklaski, zanim jeszcze zaśpiewała, że „Henio żałość zamieni ci w śmiech, gdyż piwko dziś wypić nie grzech”, bo to Henio – sam niepijący – rządził (wraz z Chiefem) zapasami z prowiantowni;
Henio Bartoszuk – płynął wcześniej Pogorią w Operacji Żagiel 1980, więc dla większości z nas był weteranem
fot. Ryszard Halba
● była wreszcie (i to od samego początku aż do ostatniej sceny) OSOBA w czapce z beżowego sztruksu – węzeł intrygi, klucz fabuły i motor akcji, jednym słowem spiritus movens całego spektaklu, czyli pacynka Chiefa, na którego widok – i głos – nawet kukiełki brały się żwawiej do swej kukiełkowej pracy.
Chief – Andrzej Marczak. Najwyższej klasy fachowiec, doskonały żeglarz i fantastyczny, wspaniały człowiek. Pływałem z nim później, jako kapitanem, wiele razy. Ogromnie go szanuję, lubię i bardzo cenię sobie jego przyjaźń
fot. Kazimierz Robak
Robak, Kazimierz. „Pogorią” na koniec świata. Gdańsk : Wyd. Morskie, 1983; s. 30-32.
Zdzisław „Sławek” Szczepaniak
Nowy Rok tuż tuż. Trzecia wachta wpadła na pomysł urządzenia Szopki Noworocznej. Kazio wysmażył już parę kupletów. Pomagali mu Andrzej „Makac”, Wojtek „Przybyszenko”, Zbyszek Studziński i Tomek Gasiński, a wkrótce i ja zostaję dopuszczony do spółki z zadaniem spłodzenia okolicznościowych pamfletów. Uprawiamy to radosne rymowaństwo z wielkim zapałem. Stasio ocenia je z właściwym kucharzom praktycyzmem, powiadając nie bez racji: „A na reje, żagle szyć, a nie chować się w kubryku. Ech, żesz wy, redaktorki z dziobowej norki” – rymuje celnie i ku własnemu zdziwieniu, po czym oddala się z godnością. W porę, bo właśnie zabieramy się z Kaziem do ostatecznej obróbki utworu poświęconego zasługom i zaletom Stasia.
„Geograf” i Wojtek ujawniają swoje talenty robiąc kapitalne lalki do szopki. Bohaterowie będą jak żywi. Miniaturowe czapki chiefa i kapitana stanowią prawdziwe arcydzieła, odnosi się to także do kapitańskiej głowy wyrzeźbionej starannie przez Wojtka z potężnej marchewki. Żaden to wprawdzie symbol, ale bardziej pomnikowego surowca nie było pod ręką.
Im bliżej do premiery – zaplanowanej w mesie na dwie godziny przed końcem starego roku – tym trudniej utrzymać w ukryciu zdenerwowanie: „Uda się, czy nie uda? Rozedrą nas na strzępy czy darują życie?” Chief zaaferowany naszymi przygotowaniami do szopki przestał nawet uważać, ile wody zużywamy przy myciu.
Około godziny 22 napięcie w mesie, zamienionej za pomocą koców i ręczników w gustowną salę teatralną, doszło szczytu. Chief ogolił się ponoć dwa razy, kapitan wydawał się czekać na najgorsze, choć widać było, że wolałby śmiać się niż płakać. „Dziadek” gładził bródkę z miną chłopaka, który zbroił coś przed chwilą i czeka, kiedy się wszystko wyda, bosman imponował nam stoickim spokojem, mechanik przyszedł na spektakl z francuskim kluczem – ot, tak na wszelki wypadek, a po chwili… Zgasły światła, brzęknęły struny gitary i… zaczęło się. Reflektor z biurowej lampy oświetlił marchewkowe oblicze byłego kapitana Poloneza, który wyznał pośród westchnień: „Kiedy płynę tak Pogorią kosztującą wręcz majątek […]”
Potem już poszło z górki. Z północy na południe, bo nie dało się przecież pominąć w kupletach cennych arktycznych wiadomości zdobytych od szefa Gedanii. Dostało się każdemu według zasług i sympatii, a Stefan – primo voto: Misiaszek, secundo voto: „Kurcze pióro” i nasza jedyna nadzieja na obudzenie radiostacji z letargu, wołał głośno w dal i w eter:
Żono! przyślij ciepły sweter!
Bo ja jadę w straszne lody,
Naprawiłem trzy obwody,
kondensator, cztery diody,
w ruch puściłem oporniki
(niech coś robią, skurczybyki)…
Z minuty na minutę nasza szopka nabierała życia, ognia i pikanterii. Aktorzy kabaretu „Nasza Wachta” dwoili się i troili, chief był zachwycony, kapitan ubawiony, mechanicy wniebowzięci, „Dziadek” wysławiany pod niebiosa, a polarnicy… Cóż, ci zrozumieli nareszcie, co ich czeka podczas długiej nocy polarnej, gdy usłyszeli taki oto wyrok:
Sami w taką noc, długą i mroźną,
w walce z lodem i wichurą groźną,
Sami w taką noc – nikt nie popieści was…
Do imienin Melanii zostało już niewiele czasu. Nakryliśmy stoły, nabraliśmy tchu do przyszłych toastów, kiedy nagle, około pół godziny przed północą, do mesy wpadł jeden z wachtowych:
– Kapitanie, wiatr tężeje, idzie sztorm…!
Krzysztof skoczył na górę – my za nim. Tak jak staliśmy, bez sztormiaków, w naszych lekkich, sylwestrowych „kreacjach”. Wrócił nas szybko pod pokład rozkazem:
– Po pasy i na reje! Prędko! Zrzucamy bombrama! I bramsztaksel również!
Szczepaniak, Zdzisław. Przygodzie na imię „Pogoria”.
Łódź : KAW, 1984; s. 101-103.
43 lata później.
Szopka przetrwała. Zachował się zapis scenariusza – i to w dwóch wersjach: w aneksach do książki Wojtka i w moim zeszycie-dzienniku, zawierającym 118 stron formatu A4 zapisanych gęstym maczkiem.
Jedna ze stron dziennika, który prowadziłem podczas rejsu; tu fragment zapisu scenariusza Szopki
arch. Kazimierz Robak
Wojtek napisał: „Makac nagrał całość na taśmie magnetofonowej” – to nagranie też jest w naszych archiwach. Zachowało się również kilka zdjęć Zbyszka.
Może i wiodłem – jak napisał Wojtek – prym, ale Szopkę stworzyła zwarta grupa. Teksty, oprócz mnie, pisał Sławek Szczepaniak, Wojtek, Andrzej Makacewicz, Geograf, Zbyszek Studziński, Rysiek Mokrzycki, Stach Choiński, Tomek Gasiński. Była to radosna twórczość, bo kolejne zwrotki powstawały w trakcie podśpiewywania. Zza ręcznika śpiewaliśmy wszyscy, improwizując, ile się dało, bo miało być wesoło. I było.
Za chwilę zaśpiewa Chór: (od lewej) Geograf, Wojtek, ja, Sławek;
w kadrze nie zmieścił się ►Rysiek Mokrzycki◄, bo z gitarą, ale wystarczy kliknąć w nazwisko, a zaraz się pokaże
fot. Zbigniew Studziński
Dziś byśmy to nazwali zresetowaniem umysłów. Ponieważ wcześniej pracowaliśmy ciężko, bo grudniowy Bałtyk i Morze Północne niespecjalnie sprzyjają żeglarzom, więc na Atlantyku się resetowaliśmy, jak umieliśmy.
Pogoria, 31 grudnia 1980, 22:00 – „Kabaret NASZA WACHTA prezentuje niniejszym…”
Kukiełki (od lewej): Henio, Szaman, Bosman, Kuk, Kapitan, Polarnik Stefan, Polarnik Włodek, Chief
fot. Zbigniew Studziński
Kto chce, może się przekonać sam. Wystarczy kliknąć ►TU◄, a otworzy się scenariusz. Teksty są pisane do melodii, które większość dorosłych natychmiast rozpozna, więc może sobie spokojnie nucić i się resetować. Jeśli się przy tym choć raz uśmiechniecie, to misja spełniona.
Szczęśliwego Nowego Roku!
Kazimierz Robak
31 grudnia 2023
►Szopka Sylwestrowa (31 grudnia 1980) na Pogorii (scenariusz)◄