W ostatnich tygodniach sporo się dzieje w Katalonii.
Najkrócej mówiąc: Katalończycy nie chcą być dłużej częścią Hiszpanii, a chcą niepodległości.
Chcą tego od kilkuset lat, ale za każdym razem hiszpański Rząd Centralny pacyfikuje te dążenia z mniejszą lub (niestety częściej) większą brutalnością.
Przez ostatnie 42 lata (od 1975) współistnienia w konstytucyjnej i parlamentarnej monarchii, a do tego w Zjednoczonej Europie, Katalonia miała status wspólnoty autonomicznej. Można było oczekiwać, że sprawy się unormują, a Rząd Centralny jakoś przekona Katalończyków do tego, że razem jest lepiej i przyjemniej.
Nic z tego.
1 października 2017 odbyło się w Katalonii referendum, ogłoszone przez Generalitat de Catalunya – kataloński rząd i zatwierdzone przez kataloński parlament.
Pytanie było proste: czy chcesz odłączenia się od Hiszpanii i niepodległości?
Rząd Centralny w Madrycie – ponieważ konstytucja hiszpańska secesji nie przewiduje – uznał referendum za nielegalne. Władza centralna zaczęła więc zawczasu konfiskować druki wyborcze, robić naloty na siedziby organizatorów głosowania, plądrować i zamykać strony internetowe, dokonywać aresztowań – nawet wśród członków katalońskiego rządu, choć Katalonia jest tzw. wspólnotą autonomiczną.
Ponieważ to nie pomogło, Rząd Centralny wysłał do akcji policję w sam dzień głosowania. Policja miała rozsiewać przekonania patriotyczne, które utrwalałyby w ludziach chęć pozostania w domu i niechęć do zbliżania się do urn. Wynikiem tego zasiewu było ponad 800 osób rannych (wg danych oficjalnych, na ogół zawsze zaniżanych).
Mimo to – wg danych prasowych – zagłosowało 2,28 mln osób z 5,31 mln uprawnionych do głosowania, czyli frekwencja wyborcza wynosiła 43%[1]. Jak na niecałe 8 milionów Katalończyków – to sporo[2].
Za utworzeniem suwerennego państwa Katalonia było 92% głosujących[3].
Tego samego dnia wieczorem premier Hiszpanii Mariano Rajoy podczas konferencji prasowej powiedział jak najpoważniej, że referendum w ogóle nie było[4], co – gdyby nie tych ośmiuset z górą rannych – stałoby się najweselszym akcentem wydarzenia.
Minister spraw zagranicznych Alfonso Dastis, przepytywany przez agencje prasowe, powiedział, że winnymi tak wielkiej liczby ofiar są wyłącznie Katalończycy i ich nieodpowiedzialny rząd.
Przemówił też król, który opowiadał, jak to Katalończykom jest dobrze w hiszpańskiej macierzy, a ich działania uznał za „podważające stabilność państwa” (poner en riesgo la estabilidad económica y social de Cataluña y de toda España [5] – do czego, przy swobodnym tłumaczeniu na polski, najlepiej chyba użyć słów: warcholstwo, rebelia, wichrzenie).
Jeśli dodać do tego tylko dwa fakty z ostatnich lat:
► 11 września 2013, w wydarzeniu zwanym „Katalońska Droga”[6], 1,6 miliona Katalończyków (Katalonia ma 7,5 miliona mieszkańców) na całym świecie trzymało się za ręce manifestując chęć uzyskania niepodległości (wg Rządu Centralnego za ręce wzięło się „jedynie” 400 tysięcy);
► 27 września 2015, w oficjalnych wyborach parlamentarnych, przy 78-procentowej frekwencji wyborczej, wygrały partie niepodległościowe,
to sytuacja staje się klarowna: Katalończycy bycia w Hiszpanii nie lubią.
Nie rozumiem, czemu w demokratycznym kraju, jeśli jakaś grupa ludzi chce sobie zrobić referendum na dowolny temat – od poparcia dla Latającego Potwora Spaghetti do kwestii niepodległości – rząd federalny mówi „Nie!” i wysyła pałkarzy.
Zawsze sądziłem, że w demokracji nie tylko można wyrazić swoją opinię, ale i zbadać, czy ta opinia jest – czy nie jest – wolą większości.
Uważam też, że raczej należy zachęcać niż odstraszać. Rządy federalne powinny działać raczej tak, by obywatele widzieli korzyści z bycia we wspólnocie, a nie byli do niej zganiani pałką czy knutem.
Są to jednak przekonania idealistyczne, więc naiwne.
Hiszpania jako państwo jest wspólnotą specyficzną od samego początku. Jej Rząd Centralny zawsze posługiwał sie rozwiązaniami radykalnymi (czytaj: siłowymi vel zamordystycznymi) – czy to w ramach silnej monarchii wczesnej opanowanej przez Świętą Inkwizycję, słabej monarchii późniejszej, faszystowskiej dyktatury (z definicji!) czy też monarchii parlamentarnej, jaka nominalnie ma pod skrzydłem swej opieki Iberię od AD 1975.
Najdawniejszym tego przykładem jest podejście władców Hiszpanii do mniejszości, nie tyle narodowych co religijnych.
A rzeczy – mówiąc w największym skrócie i uproszczeniu – miały się tak.
Rekonkwista i tuż po: żydzi
Gdy w styczniu 1492 roku została zakończona Rekonkwista i cały Półwysep Iberyjski znalazł się pod rządami Ich Katolickich Mości Izabeli i Ferdynanda, na pierwszy ogień – niestety często również dosłownie – poszli żydzi (co z nimi w Iberii działo się wcześniej – nie tu opisywać).
31 marca 1492 roku zostało napisane, a 1 maja tegoż roku opublikowane, ultimatum: wszyscy żydzi mają opuścić Hiszpanię do 10 sierpnia 1492, chyba że przejdą na chrześcijaństwo.
Dla porządku (bo nie na obronę): monarchowie hiszpańscy dołączyli jako ostatni do europejskiej koalicji antyżydowskiej: wcześniej wypędzono żydów z Anglii, Francji, Austrii, z części państw niemieckich i włoskich.
Z Hiszpanii wyemigrowała olbrzymia większość żydów, ale niektórzy przyjęli chrzest, bo nie chcieli wyjeżdżać z kraju, który traktowali za swój co najmniej od kilkuset lat.
Nowo nawróceni niedługo cieszyli się pięknem hiszpańskiego krajobrazu, bo Inkwizycja bardzo szybko doszła do wniosku, że nawrócenia były fałszywe, w związku z tym szalbierzom i oszustom należy skonfiskować majątki, a ich samych wysłać na stos – co też się i stało.
Rekonkwista i tuż po: muzułmanie
Podobnie rzecz miała się z muzułmanami.
25 listopada 1491 Muhammad XII zwany Boabdil – ostatni emir Grenady oraz Królowie Katoliccy – Izabela I Kastylijska i Ferdynand II Aragoński podpisali Traktat z Grenady. Jego 67 artykułów gwarantowało muzułmanom m.in. pełną wolność i poszanowanie wyznania oraz równe prawa.
Muzułmanie chcieli, by pod traktatem podpisał się również papież – zostało im to w jednym z paragrafów obiecane, lecz nigdy nie dotrzymane. Podobnie zresztą, jak większość punktów Traktatu, pod różnymi pretekstami.
2 stycznia 1492 Boabdil wręczył klucze Emiratu Grenady Izabeli i Ferdynandowi i odpłynął ze swymi ludźmi, z Półwyspu Iberyjskiego na brzeg afrykański.
Francisco Pradilla y Ortiz (1848-1921) – Poddanie Grenady
(La rendición de Granada, 1882, olej na płótnie, 330 x 550 cm; Palacio del Senado – Pałac Senatu, Madryt; kopia tego obrazu znajduje się w kaplicy królewskiej w Grenadzie)
Podobno Boabdil płakał opuszczając Al-Andalus, na co towarzysząca mu matka miała powiedzieć: „Gdybyś wcześniej walczył jak mężczyzna, nie musiałbyś teraz skomleć jak pies”.
„Podobno” i „miała”, bo ten dialog powtarza się w dziejach powszechnych kilka razy i zawsze świetnie pasuje do propagandowej wersji zwycięzców, którzy – jak wiadomo – piszą historię; w tym przypadku jej autorami są chrześcijańscy władcy Półwyspu Iberyjskiego.
Rekonwista w Grenadzie
Spora liczba muzułmanów uwierzyła w postanowienia Traktatu Grenadzkiego, pozostała na Półwyspie i mieszkała na ogół właśnie w Grenadzie.
Po siedmiu latach represji i przymusowych konwersji na chrześcijaństwo Maurowie Grenadzcy zaczęli serię powstań (pierwsze z nich – w 1499 w Grenadzie, później, kilkakrotnie, w górskich wioskach Alpuhary). Hiszpanie stłumili rozruchy z dużym – nawet jak na ówczesne standardy – okrucieństwem: na porządku dziennym były masowe egzekucje na jeńcach, w 1500 r. w wiosce Laujar de Andarax wysadzają w powietrze meczet, w którym schroniło się 600 kobiet z dziećmi.
Po klęsce muzułmanie mieli dwa wyjścia: przyjąć chrzest lub emigrować. Ochrzczeni Maurowie (Moriscos lub Nuevos cristianos) zaczęli chodzić co niedzielę do kościoła, ale zachowali język, stroje, potrawy i niektóre ceremonie. Ściągnęło to na nich kolejne represje i rozkaz Filipa II, by porzucili wszystko, co łączy ich z muzułmańską przeszłością.
Spowodowało to wybuch drugiego powstanie Maurów Grenadzkich (Rebelia Alpuhary) w latach 1568-1571, znów niezwykle brutalnie stłumionego. Filip II nazwał to „wojną ognia i krwi” (una guerra a fuego y a sangre). Myślę, że na polski można by to przetłumaczyć jako „ogniem i mieczem”.
W 1609 Filip III wydał edykt nakazujący wygnanie muzułmanów (dotyczyło to zbiorowości liczącej mn. w. 300 tysięcy osób).
W 1614 ostatni z nich opuścili Półwysep Iberyjski.
Hiszpania od tej pory była już tylko hiszpańska i katolicka.
Siła odśrodkowa: Baskowie
W ciągu ostatnich kilku wieków najsilniejsze tendencje odśrodkowe w Hiszpanii istniały w Kraju Basków i w Katalonii.
Kraj Basków (bask. Euskal Autonomia Erkidegoa / hiszp. Comunidad Autónoma Vasca) na mapie Hiszpanii
Mapa wg Wikipedii
Baskowie, mieszkający po zachodniej stronie Pirenejów, mają to do siebie, że ujarzmić ich chcieli wszyscy kolejni władcy Iberii z Wizygotami i Rzymianami włącznie, ale tak naprawdę, choć narzucano Baskom państwowość, nie udało się to nikomu.
Wczesne tendencje separatystyczne Basków zostały uwiecznione w jednym z dzieł literackich będącym w kanonie literatury Zachodu, w którym jednocześnie zakamuflowano historyczne fakty w sposób niemal doskonały.
Chodzi o „Pieśń o Rolandzie” – epos rycerski z wczesnego średniowiecza, napisany ok. 1100 r., opisujący potyczkę w pirenejskim wąwozie Roncesvalles z roku 778, w której poległ Roland, dowódca jednego z oddziałów ariergardy wojsk Karola Wielkiego. Epos, który swego czasu był w spisie lektur obowiązujących w liceum, tak naprawdę jest dydaktyczną powiastką, czy – jak kto woli – instruktażem. Poucza on rycerzy o tym, że nie ma rzeczy ważniejszej niż lojalność wobec swojego władcy za życia i po śmierci, i na wieki wieków amen.
Hrabiemu Rolandowi „Pieśń” kazała polec nie tylko w obronie Dobrego Króla Karola i Słodkiej Francji, ale jeszcze w obronie wiary – opisano w niej bardzo dokładnie, jak to ów dzielny rycerz zginął w starciu z Saracenami.
Karol Wielki nad zwłokami Rolanda
(XIV-wieczna miniatura francuska)
Tymczasem Einhard, frankijski kronikarz z IX w., autor pierwszego źródła historycznego, które wspomina Rolanda, podaje wyraźnie, że to Baskowie, rozstawiwszy po górach zasadzki, […] napadli na koniec taboru i straż tylną, zepchnęli je w dolinę i w bitwie wycięli doszczętnie[7]. Z czego wynika wyraźnie, że lud ten nie chciał widzieć u siebie ani Maurów, ani wojów karolińskich i że do celów propagandowych o wiele lepiej pasowali muzułmanie.
W drugiej połowie XX wieku Baskowie swoją wojnę z Centralnym Rządem w Madrycie prowadzili od lat sześćdziesiątych. W ich imieniu walczyła terrorystyczna organizacja ETA, podkładająca bomby w centrach miast, obiektach handlowych itd., mająca na sumieniu tysiące ofiar.
Rząd Centralny długo nie umiał sobie z baskijskim terroryzmem poradzić. Spokój zapanował dopiero od 2011 roku – deklaracja ETA o trwałym zawieszeniu broni i jej późniejsze samorozbrojenie może mieć jednak w podtekście jakieś ciche ugody i koncesje.
Katalończycy – w przeciwieństwie do Basków – swoich niepodległościowych ugrupowań terrorystycznych nie mają. Prosta logika dopowiada do poprzedniego zdania partykułę „jeszcze”.
Siła odśrodkowa: Katalończycy
Katalończyków dążenia do niepodległości były przez kolejne Rządy Centralne tłumione bezwzględnie i krwawo. Królowie z linii habsburskiej utopili we krwi powstanie barcelońskie w 1652 roku. Następująca po nich dynastia Burbonów nie była lepsza: lepiej nie opisywać, jak wyglądał końcowy akt wojny sukcesyjnej w Hiszpanii (dwa lata po zawarciu pokoju) czyli zdobycie Barcelony przez wojska Filipa V Burbońskiego 11 września 1714. Dość powiedzieć, że 11 września stał się odtąd katalońskim dniem Święta Narodowego.
Na tym zasadniczo skończyła się w Katalonii walka zbrojna, jeśli nie liczyć oddziałów, które w Hiszpańskiej Wojnie Domowej (1936-1939) walczyły po stronie Republiki oraz posługującej się terrorem organizacji Terra Lliure (Wolna Ziemia) działającej w latach 1978-1995.
Najgorzej było bezsprzecznie po Wojnie Domowej, za rządów faszystowskiej dyktatury Francisco Franco. Dla Katalończyków nastały wtedy lata ciężkie i tragiczne: odmówione im zostało – jako narodowi (tak, uważam, że to odrębny od hiszpańskiego naród i odrębny język) – praktycznie wszystko, a każdy odruch oporu był brutalnie pacyfikowany przez policję i wojsko.
Po śmierci Caudillo w roku 1975 do Hiszpanii powróciła monarchia. Nowy władca uformował ją jako parlamentarną i konstytucyjną, wszystko więc zaczęło wyglądać bardziej optymistycznie. Ale chyba nie do końca, skoro przez ponad 40 lat Madryt nie zdołał przekonać Katalonii do tego, że jednak lepiej być razem niż osobno.
Katalonia (kat. Catalunya / hiszp. Cataluña) na mapie Hiszpanii
Mapa wg Wikipedii
Według Rządu Centralnego dziś wszystko wygląda pięknie: Katalonia jest wspólnotą autonomiczną i cieszy się pełnią swobód. Wiele wskazuje jednak na to, że swoboda trwa dopóty, dopóki Katalończycy biegają po wytyczonych odgórnie ścieżkach; zejście z nich grozi klapsem do odebrania autonomii włącznie. Ostatnie kilka lat dowiodło niezbicie, że ani „wspólność” ani „autonomiczność” nie wzbudzają w Katalończykach entuzjazmu, a wręcz odwrotnie.
Dlaczego? Mówić o tym można wiele, ale wiadomo, że gdy czegoś nie wiadomo, to na ogół chodzi o pieniądze. Ale to tylko jedna trzecia odpowiedzi. Zostaje bowiem – jakże częste – działanie nieodpowiedzialnych polityków, a także… ale o tym za chwilę.
Katalończycy wytwarzają… tu wahanie, bo optymiści powiedzieliby: „niemal jedną czwartą dochodu narodowego Hiszpanii”, a pesymiści – „nieco ponad jedną piątą” (dokładnie: 23,4% hiszpańskiego PKB). Tak czy owak, kwestie podziału dóbr doczesnych można zawsze obgadać przy stole konferencyjnym, a pałowanie, bagnety ani czołgi dziś nie są tu potrzebne.
Inną jest rzeczą, co zrobić z niewyżytymi i żądnymi władzy politykami, którym zamiast władzy w prowincji (choćby największej) marzy się władza w kraju (choćby najmniejszym). Tu jednak liczby – a zwłaszcza wynik referendum październikowego – sygnalizują, że kwestia niepodległości nie jest tylko zachcianką garstki polityków.
11 września 2014: dzień Święta Narodowego w Barcelonie
Fot. David Ramos/Getty Images
Powyższe zdjęcie pokazuje trzecią część odpowiedzi na pytanie „dlaczego?”. Jest to świadomość narodowej odrębności i poczucie bycia gorszym we własnym kraju, bo sielankowy obraz malowany przez Rząd Centralny wcale (tak to z rządami bywa) sielankowy być nie musi.
Najnowsze referendum było kolejnym i logicznym ogniwem w łańcuchu działań trwających w Katalonii od kilkuset lat. Dotyczyło sprawy niezwykle aktualnej, emocjonalnej i delikatnej.
Szarża policji na ludzi idących do głosowania nie jest sposobem na przywiązanie ich do Matki-Hiszpanii i wzbudzenia cieplejszych do niej uczuć. Tak to już jest: bicie może wymóc posłuszeństwo na krótką metę, ale nie zmusi do miłości.
„Chcieć” czy „musieć”?
Rzecz więc, w uproszczeniu, sprowadza się do różnicy między znaczeniami słów „chcieć” i „musieć”. Aż dziw, jak wiele osób i instytucji – w tym hiszpański Rząd Centralny – wciąż nie jest w stanie tego zrozumieć, mimo że na okrągło deklaruje przywiązanie do wartości demokratycznych, pluralizmu a nawet zasad chrześcijańskich.
Rozumiem, że perspektywa straty jednej czwartej dochodu może boleć. Jednak wysłanie policji przeciwko głosującym Katalończykom z jednej strony pokazuje, czemu Katalonia Rządu Centralnego Hiszpanii nie lubi, z drugiej zaś – dowodzi politycznej krótkowzroczności rządzących krajem i ich nieświadomości, że Świat Zachodni poszedł do przodu: już nie tylko kobiet ale i narodów nie da się w nim trzymać przy sobie na zasadzie przemocy.
Rys: Patrick Chappatte / International New York Times
W przypadkach jednostkowych takie postępowanie dowodzi nieuctwa, czymże bowiem innym jest nieznajomość faktów z wcale nie tak dalekiej historii? Ale czym to jest w odniesieniu do grup, zwłaszcza tych, które władają?
Nie jest chyba trudno o refleksję, że Wielka Brytania wcale nie musiała tracić swoich trzynastu amerykańskich kolonii. „No taxation without representation!” – prosili Koloniści śląc do Londynu gałązki oliwne w formie petycji. Wystarczyłoby – zamiast wysyłania nakazów podatkowych i armii – zdobyć się na trochę pozytywnego myślenia i umieć pójść na kompromis, a dziś Kanada rozciągałaby się od bieguna północnego do Rio Grande.
I tak dalej.
Dziś i jutro
W kwestii katalońskiej wiadomo, czego chcą Katalończycy. Wiadomo, czego chce Rząd Centralny. Nie wiadomo tylko, jak dalej potoczy się rozgrywka między nimi.
Na razie sytuacja wygląda tak, jak to przedstawił na rysunku karykaturzysta dziennika New York Times (a pamiętajmy o tym, że nasza tradycja za najwybitniejszego politologa w dziejach uznaje Stańczyka):
Rys: Patrick Chappatte / International New York Times
Nawet jeśli sprawy pójdą według czarnego – z perspektywy Madrytu – scenariusza, zostają pytania:
● czy lepiej dopuścić do secesji pokojowej, licząc że kiedyś kierunek zmian się odwróci?
● czy wysłać oddziały zbrojne, by – zanim separacja zostanie i tak uznana – utoczyć secesjonistom krwi „dla przykładu i zasady” i w ten sposób zapewnić sobie nienawiść trwającą pokolenia?
Jedno jest pewne. Katalonia już została zantagonizowana, bo – zważywszy okoliczności i presję – owe dziewięćdziesiąt procent głosów za niepodległością nie jest miarodajne.
Pytania uniwersalne:
– czy w Wolnym Świecie nie można dorosłym ludziom dać prawa do spokojnego zdefiniowania swojej woli?
– czy w Wolnym Świecie nie można dorosłym ludziom dać prawa do ich własnych błędów?
– czy w Wolnym Świecie nie można wreszcie odłożyć do lamusa imperialnych ambicji i myślenia kategoriami ustroju niewolniczego?
też pozostają wciąż aktualne, choć odpowiedź jakby już z góry można było przewidzieć.
Po raz kolejny więc wychodzi na to, że wśród najmądrzejszych narodów przodują Czesi i Słowacy. Oni umieli zrobić nie tylko „aksamitną rewolucję”, ale i wziąć „aksamitny rozwód”. To drugie jest znacznie trudniejsze.
Kazimierz Robak
20 października 2017
PS.
W tym miejscu nie sposób nie zauważyć podobieństw między tym, co dzieje się w Katalonii, a wydarzeniami z historii toczącej się równolegle, która od ponad 300 lat ma zasięg międzynarodowy, bo wpływa na relacje hiszpańsko-brytyjskie, niezależnie od tego czy oba państwa były na ścieżce wojennej, czy w Zjednoczonej Europie.
Chodzi oczywiście o Gibraltar.
Stanowisko Hiszpanii jest tu niezmienne od samego początku. Jedyny ilustrujący je cytat, jaki wpada mi w tej chwili do głowy, pochodzi z Gombrowicza: „Wziąć za mordy i staszczyć!”[8]
Dociekliwi, którzy dotarli – czytając! – do tego miejsca, dali dowód, że nie boją się dłuższych tekstów, dat, map i w ogóle historii (nawet w największym uproszczeniu podanej).
Zapraszam więc dalej:
Rys. na stronie głównej:
Sergei Tunin: „Catalonia teases Spain”
(corrida jest w Katalonii zakazana)
[1] Głosowało 2,28 mln osób z 5,34 mln uprawnionych
[2] Dla porównania, w Polsce:
– frekwencja podczas wyborów parlamentarnych 2015 – 50,91%;
– frekwencja podczas drugiej tury wyborów prezydenckich 2015 – 55,34%.
[3] Dla porównania: w Zjednoczonym Królestwie, 23 czerwca 2016, za Brexitem głosowało 51,89% (frekwencja 72,21%).
Mapkę znajdziesz tu.
[4] Oficjalna strona www rządu hiszpańskiego <http://www.lamoncloa.gob.es/>:
La Moncloa, Madrid, domingo 1 de octubre de 2017 […] A esta hora puedo decirles con toda rotundidad lo que todos ustedes ya saben y lo que hemos constatado a lo largo de esta jornada: hoy no ha habido un referéndum de autodeterminación en Cataluña. […]
La Moncloa [siedziba premiera Hiszpanii], Madryt, niedziela, 1 października 2017. […] W tej chwili mogę dobitnie powiedzieć to, co wszyscy państwo wiecie i co widzieliśmy przez cały dzisiejszy dzień: dzisiaj w Katalonii nie było referendum dotyczącego samookreślenia.
Tak powiedział! Zobaczcie to na fotografii!
[5] Oficjalna strona www dworu hiszpańskiego <http://www.casareal.es>; przemówienie z 3 października 2017.
[6] Pełna nazwa to: Via Catalana cap a la Independència (kat.) / Vía Catalana hacia la Independencia (hiszp.) – Katalońska Droga Do Niepodległości.
[7] Einhard. Żywot Karola Wielkiego. [ok. r. 820. Przekład: Jan Parandowski] Wrocław : Ossolineum, 1950.
[8] Gombrowicz, Witold. Ślub. (1953; akt III)