Kapitanów od czasu do czasu trapią koszmarne sny. Ktoś z załogi wypadł za burtę, podejmowane są jakieś wysiłki, ale wszystko się nie udaje, statek wykonuje jakieś dziwne manewry, sytuacja staje się beznadziejna i wreszcie budzimy się zlani potem aby stwierdzić z ulgą, że leżymy w ciepłej koi, statek spokojnie płynie, a na pokładzie panuje cisza. Niestety – taki sen czasem staje się jawą.
W 2004 roku Europejska Wyższa Szkoła Prawa i Administracji w Warszawie – armator Fryderyka Chopina – zorganizowała rejs dla studentów tejże uczelni na trasie Lizbona – Gujana Francuska. Na początku listopada załoga przyleciała do Lizbony i po kilku dniach przygotowań wyszliśmy w morze. Oczywiście przed wyjściem w morze odbywa się szkolenie alarmowe. Nikt jednak nie myśli, że to rutynowe szkolenie teoretyczne może stać się rzeczywistością.
12 listopada 2004 roku, mniej więcej o 10.00, żaglowiec Fryderyk Chopin znajdował się około 300 mil na SW od Lizbony i płynął w kierunku Wysp Kanaryjskich. Wiał NNE o sile 6 do 8 w skali Beauforta, fala była już dość wysoka – od 4 do 6 metrów – ale żegluga baksztagiem z szybkością ok. 9 węzłów była, można powiedzieć, komfortowa. Trochę dokuczało tylko spore boczne kołysanie. Żagle były zredukowane, stały tylko dolny i górny marsel na foku, dwa kliwry i grotsztaksel. Spokojna i szybka żegluga.
Nagle z pokładu rufowego rozbrzmiał złowrogi okrzyk:
– Człowiek za burtą!!!
W tym momencie byłem na mostku, obejrzałem się i zobaczyłem kilka metrów za rufą tratwę ratunkową, która wypadła z lewej burty, ale w ułamku sekundy zobaczyłem też w pobliżu tratwy głowę człowieka.
Jedno koło ratunkowe było już rzucone. Krzyknąłem do oficera „Ogłaszaj alarm!” i rzuciłem drugie koło i tyczkę z flagą i światłem stroboskopowym.
Zobaczyłem jak otwiera się tratwa i zaczyna działać pławka dymna przy kole. Pierwsza myśl była pocieszająca. Powinien dopłynąć do koła lub tratwy, a więc szanse na uratowanie są duże.
Tymczasem zaczęliśmy manewry pod żaglami. Ustawiłem statek do wiatru, załoga szybko zrzuciła żagle i przygotowała ponton do zrzucenia na wodę, a mechanik uruchomił silnik. Jednak Chopin to nie mały jacht. W tym momencie byliśmy już co najmniej pół mili od człowieka. Widziałem tylko dym z pławki i od czasu do czasu, na wierzchołku większej fali, tratwę. Zaczęliśmy iść w tym kierunku, ale tak, aby być po nawietrznej pławki dymnej i tratwy – bo jeżeli człowiekowi nie udało się dogonić koła czy tratwy, to powinien być po ich stronie nawietrznej. Ta taktyka okazała się słuszna.
Po zbliżeniu się, kucharz zobaczył człowieka, który niestety płynął sam. Nie udało mu się dogonić koła, choć było rzucane w odległości kilku metrów od niego. Tratwa dryfowała jeszcze szybciej i była już na zawietrznej w odległości ok. dwóch kabli.
Zrzuciliśmy ponton. Była to karkołomna operacja, bo fala była wysoka. Dzięki jednak sprawnej załodze ponton z bosmanem i II oficerem na pokładzie szybko znalazł się na wodzie. Silnik pontonu po chwili zaczął pracować i wkrótce ponton znalazł się już przy człowieku. Załoga pontonu zabrała człowieka, zebrali też koła i tyczkę. Nagle zobaczyłem jak biegnie wielka fala z grzywaczem. Ponton był już prawie na jej grzbiecie, gdy grzywacz się załamał. Miałem ochotę nie patrzeć, jak ponton się przewraca, ale jednak patrzyłem jak zahipnotyzowany. Grzywacz nakrył ponton. Ponton napełnił się wodą, ale na szczęście się nie przewrócił, silnik też nadal pracował. Statek ustawiłem tak, aby osłaniał ponton od fali.
Za chwilę byli już przy burcie. Drugi oficer i uratowany człowiek weszli po trapie pilotowym na pokład, bosman założył renery i również wrócił na pokład, za chwilę został też podniesiony ponton. Od chwili ogłoszenia alarmu upłynęło 20 minut. Co za ulga!
Warte jest podkreślenia, że człowiek w wodzie, pomimo że dobrze pływał, nie był w stanie dogonić koła ratunkowego mimo niewielkiej odległości, gdyż wiatr i fala powodowały bardzo szybki dryf koła. Nasuwa się tu wniosek, że koła powinny być wyposażane w małe dryfkotwy lub podobne urządzenia hamujące ich szybki dryf.
Na koniec należałoby wspomnieć, co było przyczyną wypadku. Przyczyna była prozaiczna. Człowiek, który wypadł za burtę, usiadł na tratwie ratunkowej burty zawietrznej, a w momencie dużego przechyłu na tę burtę złapał się za hak odrzutny tratwy i go zwolnił. W rezultacie wypadł wraz z tratwą.
Wypadek skończył się szczęśliwie, jak koszmarny sen, ale chyba – pomimo wszystkich ćwiczebnych alarmów, instruktaży alarmowych i szkoleń – o takim zakończeniu zadecydowało szczęście kapitana i człowieka, który wypadł. Szczęściu trzeba jednak pomagać i dobre wyszkolenie załogi z pewnością mu nie zaszkodziło.
Postawiliśmy żagle i popłynęliśmy dalej. Ja szczęśliwy, że wszystko dobrze się skończyło, załoga z doświadczeniem, że na morzu nie należy lekceważyć nawet drobiazgów, a niedoszły topielec z nowym przezwiskiem „Otylia” (od pływaczki Otylii Jędrzejczak).
Muszę przyznać, że nigdy nie dopuszczałem do siebie myśli, że taki wypadek mi się zdarzy, zadziałały tu chyba prawa prawdopodobieństwa: jeżeli jesteś długo na morzu, to musi ci się wszystko przydarzyć. I znowu pomyślałem, że w nieszczęściu miałem jednak szczęście. ■
Cdn. (co piątek)
Opublikowane za uprzejmą zgodą P.T. Autora.
Pierwodruk: Minuta Kapitańska. Bractwo Wybrzeża – Mesa Kaprów Polskich. 2012, marzec; str. 5-9.
Dobór ilustracji i red.: Periplus.pl / Kazimierz Robak
Na Str. Głównej:
Kpt. Ziemowit Barański o Fryderyku Chopinie:
► ► 1. Miłość nieodwzajemniona? (18 października 2019)
► ► 2. Pożar w siłowni (13 grudnia 2019)
► ► 3. Zalany GTR i piaski Elby (13 marca 2020)
► ► 4. O włos od pogrzebu morskiego (20 marca 2020)
► ► 5. Urwana reja (27 marca 2020)
► ► 6. Załogantka spadła z rei (3 kwietnia 2020)
► ► 7. Człowiek za burtą! (10 kwietnia 2020)
► ► 8. Połamane maszty (17 kwietnia 2020)
► Periplus – powrót na Stronę Główną