Na końcu jednego z czterech tomów „Dzienników Prawdziwych” znalazłem zapisane komentarze i pytania turystów spacerujących po nabrzeżach polskich portów, w których stawał lubelski jacht „Roztocze” w tzw. rejsach krajowych.
W pierwszych latach eksploatacji Roztocze często odwiedzało polskie porty. Wynikało to nie tyle z ich szczególnej atrakcyjności, ale z ówczesnych ograniczeń. Zorganizowanie rejsu zagranicznego nastręczało wiele trudności: trzeba było dostać paszport, rejs musiał być zatwierdzony przez GKKFiT – ówczesne ministerstwo sportu i turystyki, należało mieć wizy do odwiedzanych krajów, a także zorganizować w Polsce zaopatrzenie, bo na zakupy w obcych portach tzw. dewiz nie było.
Dlatego w sezonie letnim Roztocze odbywało jeden – dwa rejsy do portów zagranicznych, a pozostały czas wykorzystywany był na 10-dniowe rejsy stażowe tylko do portów polskich.
Nie było w nich wyodrębnionych marin: jachty stały zazwyczaj przy nabrzeżach, będących równocześnie deptakami dla wczasowiczów. Tak jest zresztą i obecnie np. w Ustce czy Darłowie.
Wczasowicze spacerujący po nabrzeżu, często z dziećmi, zatrzymywali się obok jachtu, wymieniali uwagi na jego temat lub odpowiadali na pytania dzieci zainteresowanych stojącą przy nabrzeżu „żaglówką”. Czasem te uwagi i objaśnienia były na tyle ciekawe, że przysłuchująca się im załoga uznawała, że warto je odnotować w Dzienniku Prawdziwym. Były więc zapisywane na ostatniej stronie Dziennika jako „Opowieści zasłyszane”. Tych opowieści zebrało się kilka stron.
Komentarz z kei: Gdzie tu są hamaki? Co to za żaglowiec bez hamaków?
Pytanie: Tatusiu, kiedy ja będę pływał?
Odpowiedź: Jak dorośniesz, to też będziesz dużym żaglowcem.
Dziecko (wskazując na pięknie wypolerowany mosiężny kabestan): Co to jest mamusiu?
Odpowiedź: To chyba latarnie morskie, bo tak się świecą.
Pytanie: Mamusiu, gdzie to ma czub?
Odpowiedź: Tutaj, synku, tutaj (ze wskazaniem na rufę).
Jeden z członków załogi wychodzi na pokład i zamyka za sobą suwklapę na kabinie nawigacyjnej.
Komentarz: Patrz synku, jak jest duża fala, czy w razie czego, to oni wszystko zamykają i idą w zanurzenie, aby się chronić przed falami.
Komentarz załogi: Tak, tak: maszty są w środku puste i dostarczają powietrza.
Na jachcie były tzw. szeklowniki – rodzaj metalowych uchwytów do odkręcania i zakręcania szekli. Załoga nosiła je przy paskach na krótkich linkach.
Komentarz (jedna pani do drugiej pani): Ale ta załoga to muszę być piwosze, każdy ma na pasku otwieracz do piwa.
Komentarz (jedna pani do drugiej pani): Pływanie na jachcie to bohaterstwo i poświęcenie.
Odpowiedź załogi (ale cichutko): Tak, ale tylko jeżeli na jachcie jest „wujo Benon”.
„Wujo Benon” – przezwisko dość wymagającego i szorstkiego oficera.
Pytanie: A gdzie tym jachtem pływacie?
Odpowiedź załogi: Wszędzie tylko nie na Tahiti, bo kapitan tam nie może, bo zalega z alimentami.
Tak to wesoło upływał załogom Roztocza czas podczas postojów w polskich portach, ale to było dawno, jachtów było mało, a więc i wiedza wczasowiczów zapewne pochodzących z głębi lądu była skromna. A żeglarze, jak to bywa, lubili sobie trochę podrwić ze szczurów lądowych.
Ziemowit Barański
30 maja 2023
Cdn.
O tym, jak kpt. Ziemowit pływał na Roztoczu i o wielu jego przygodach na innych jachtach przeczytacie w antologii Jak się raz zacznie…,
bo jest tam 80 opowiadań z żeglarskiego życiorysu Kapitana.
► Sięgnijcie po książkę (bo to już ostatnie egzemplarze!)