Miłośnicy Prawdziwej Sztuki mają dobrze. Ich świat jest uporządkowany, skatalogowany i ma jasne podziały. Trochę gorzej jest z chronologią, bo nie zawsze dokładnie wiadomo, gdzie postawić cezurę, jednak w sumie wielkich problemów z tym nie ma, bo znaczenie słowa „kiedyś” zawsze było i jest nieprecyzyjne. Ale generalnie wszystko jest oczywiste: kiedyś to była Prawdziwa Sztuka, później to było nie wiadomo co, a teraz to jest gówno-a-nie-sztuka.
O Miłośnikach Prawdziwej Sztuki zrobiło się ostatnio (to taki metaforyczny antonim słowa „kiedyś”) głośno, choć może lepiej by było powiedzieć, że to oni ostatnio zrobili się głośniejsi. Ich głośność bowiem trwa, tyle że jej natężenie ma wykres sinusoidalny i ostatnio (!) zaczyna przybliżać się do ekstremum dodatniego.
♦♦♦
Powody tych zmian natężenia są od wieków te same. Można je ująć krótko, w jednym pytaniu: „Co to, do …, jest?”, przy czym wielokropek nie pełni tu funkcji cenzuralnej a rozszerzającą: pozostawia otwarte pole dla emocji pytającego, te zaś bywają na ogół ogromne. Do tego stopnia, że choć od sztuki się zaczyna, ale niekoniecznie na sztuce się kończy i wtedy robi się groźnie, szaro, brunatnie i czarno.
♦♦♦
Nigdy chyba nie dowiemy się, jak reagowali odbiorcy sztuki w amarneńskim Egipcie (XIV wiek przed naszą erą!) widząc wytwory rzeźbiarza Totmesa i jemu podobnych, zresztą o gustach się nie dyskutuje. Ale o przymusie w kwestii gustu – tak. A fakt, że po śmierci faraona Echnatona skuto ze ścian wszystkie wzmianki o nim i jego epoce, jest wystarczającym tego przymusu świadectwem.
Echnaton i Nefertiti z córkami i podczas przechadzki
z lewej: „Echnaton, Nefertiti i ich córki pod słońcem boga Atona” (ok. 1340 r. p.n.e.; stela z reliefem z domowego ołtarza faraona; piaskowiec, 32,5 x 39 cm)
z prawej: „Spacer króla i królowej po ogrodzie” (ok. 1340 r. p.n.e.; stela z reliefem malowanym; biały wapień; 24,8 x 20 x 6,5 cm)
źródło: Staatliche Museen zu Berlin – Preußischer Kulturbesitz, Ägyptisches Museum und Papyrussammlung, Berlin
♦♦♦
Savonarola, promując swoją wizję Sztuki Prawdziwej, zdołał doprowadzić Botticellego do takiego stanu ducha, że ten, 7 lutego 1497 roku, dorzucił kilka swoich płócien do stosu, w którym na florenckim Piazza della Signoria płonęły kosztowne stroje, perfumy, zwierciadła, instrumenty muzyczne, książki i nuty – przedmioty zbytku i próżności. Zwolennicy porządku i wszelkich cnót powiedzą: „Zrozumiał!”. Malarz miał wówczas ok. 52 lat – być może rzeczywiście „zrozumiał”, bo źródła potwierdzają, że popierał Savonarolę i przestał malować, przez co stracił jedyne źródło dochodu, i pewnie umarłby z głodu, gdyby mu z pomocą nie przyszli ci, którzy popierali potępianą przez niego sztukę. Nie można jednak odrzucić przypuszczenia, że w wieku podeszłym (a takim się było mając powyżej pięćdziesiątki w XV stuleciu) po prostu był bardziej podatny na manipulację, indoktrynację i kontrolę umysłu zwaną potocznie praniem mózgu. Savonarolę co prawda rok później wyrokiem sądu kościelnego na tymże florenckim rynku powieszono i spalono, ale dziś traktowany jest przez kościół rzymski na równi ze świętymi męczennikami.
Gdyby w ręce Savonaroli lub jego akolitów dostały się księgi przypisywane Walterowi Mapowi lub inne z podobnymi iluminacjami, bez wątpienia rzucono by je na stos, unicestwiający narzędzia i wyobrażenia grzesznej natury człowieka. Trafiłoby tam też zwierciadło, w którym królowa Ginewra sprawdza, czy jest dość piękna dla swego ukochanego, Sir Lancelota z Jeziora[1]
z lewej: iluminacje z: Le Livre de Lancelot del Lac (manuskrypt pergaminowy; wyd. ok. 1316 r., Francja; własność: British Library, London UK)
z prawej: Gautier Map (1140-1210c) – C’est le livre de messire Lancelot du Lac, ouquel livre sont contenus tous les fais et les chevaleries dudit messire Lancelot, et la Queste du saint Graal faite par ledit messire Lancelot, le roy Artus, Galaad, le bon chevalier Tristan, Perceval, Palamedes et les autres compaignons de la Table ronde, t. 2 (manuskrypt pergaminowy; wyd. 1401-1425 r., Francja; własność: Bibliothèque nationale de France. Bibliothèque de l’Arsenal)
♦♦♦
O tym, że Baudelaire’a i Courbeta ciągano po sądach za obrazę moralności publicznej, a obrazom Maneta groziły żyletki i noże oburzonych widzów wspominać nie warto. Zresztą, w sumie, wcale na złe im to nie wyszło, bo reklama jest dźwignią handlu.
Podobnie było z Monetem, któremu po pierwsze: radzono, by sobie kupił okulary, po drugie: prześmiewczo przypięto obraźliwą łatkę „impresjonista”, po trzecie: nie chciano go nawet w „Salonie odrzuconych”. Do tego można dodać czwarte: pierwsza wystawa „impresjonistów” była komercyjnym fiaskiem.
Claude Monet (1840-1926) – Katedra w Rouen, fasada zachodnia w słońcu
(1894; Cathédrale de Rouen, façade ouest, au soleil; olej na płótnie; 100,1 x 65,8 cm)
źródło: National Gallery of Art, Washington DC
To, że angielska publiczność natychmiast zaakceptowała i z zachwytem przyjęła Turnera, jest raczej anomalią niż prawidłowością.
Joseph Mallord William Turner (1775-1851) – Wschód słońca nad jeziorem
(ok. 1840; Sun Setting over a Lake; 91,1 × 122,6 cm)
źródło: Tate Britain, London, UK
Nawiasem mówiąc, o tym, że malarskie logo Moneta, czyli „Wschód słońca” nad zatoką portową Hawru jest zwykłym hiper-realizmem, przekonałem się naocznie, płynąc po tamtejszych wodach jachtem. Mam na to świadków, którzy – przeze mnie-sternika wyrwani o wschodzie słońca z głębokiego snu – wybiegli na dek, po czym z pomrukiem „O…! Ale Manet!” zanurzyli się znów pod pokładem.
Claude Monet (1840-1926) – Impresja, wschód słońca
(1872; Impression, soleil levant; olej na płótnie; 50 x 65 cm)
źródło: Musée Marmottan Monet, Paris
♦♦♦
W statecznym Wiedniu, 31 marca 1913 roku, Arnold Schoenberg dyrygował orkiestrą symfoniczną w Złotej Sali Wiedeńskiego Towarzystwa Muzycznego.
Wiedeń. Budynek Musikverein z widokiem na kościół św. Karola Boromeusza
(1913; Wien. Musikvereinsgebäude mit Blick auf Karlskirche; autor akwareli: Robert Ludwig Richter, 1860-1941; widokówka, 14 x 9,1 cm; wyd. Brüder Kohn KG B.K.W.I.)
źródło: Wien Museum
Wtedy publiczność…
… Tu przerwę, prosząc o wyobrażenie sobie wiedeńskiej publiczności koncertowej z Musikverein w roku 1913. Panowie we frakach, kamizelkach, krochmalonych sztywnych gorsach i kołnierzykach ze stójką, ze złotymi zegarkami na dewizkach, z białymi muszkami i w czarnych lakierkach lub wiedenkach. Panie w gorsetach, welwetach, jedwabiach, atłasach, brokatach, woalkach, szyfonach, koronkach, princessach i garniturach z szafirów, topazów i szmaragdów, o diamentach nie wspominając[2]. Oficerowie w pełnej gali mundurowej (lampasy, epolety, akselbanty, dolmany, szamerunki, choć bez szabel…).
Dziękuję za uwagę …
August Mandlick (1860-1934) – „Obchody rocznicowe Filharmonii Wiedeńskiej w Sali Wielkiej Wiedeńskiego Musikverein, 24 kwietnia 1910 r.”
(1910; Jubiläumsfeier der Wiener Philharmoniker im Großen Saal des Wiener Musikvereins. 24. April 1910)
… Tak więc ta publiczność – zaszokowana awangardową muzyką Drugiej Szkoły Wiedeńskiej – wszczęła taką burdę, że przerwano występ, nazwany później mianem Skandalkonzert. Wśród zaszokowanych był kompozytor operetek Oskar Straus (postanowił pisać się przez jedno „s”, żeby zaznaczyć, że nie jest „z tych” Straussów), który po wszystkim miał powiedzieć, że jedynym dźwiękiem zachowującym harmonię był odgłos spoliczkowania widza przez organizatora imprezy. Co skończyło się oczywiście interwencją policji i procesami sądowymi. Biedny Oskar – zapomniał, że przed laty jego własny nauczyciel obłożył go anatemą za pisanie „muzycznych potworności” czyli… operetek.
Trzej panowie w eleganckich strojach wizytowych: w haweloku, we fraku i w smokingu
(1912; Drei Herren in eleganter Gesellschaftskleidung: Havelock, Frackanzug, Smokinganzug; autor nieznany; ołówek i akwarela na kartonie; 45,4 x 32,9 cm)
źródło: Kunstbibliothek, Staatliche Museen zu Berlin
♦♦♦
Dwa miesiące później, 29 maja 1913 roku, wyfraczeni i wysztafirowani widzowie płci obojga najpierw obrzucili czym się dało orkiestrę i scenę, a później (jak niesie plotka) demolowali Avenue Montaigne w Ósmej Dzielnicy Paryża w proteście przeciwko temu, co Strawiński, Niżyński, Diagilew i Monteux zaserwowali im w „Święcie wiosny” wystawianym na deskach Théâtre des Champs Élysées.
♦♦♦
W 1914 roku Kazimierz Malewicz namalował „Czarny kwadrat na białym tle” – pierwszy obraz abstrakcyjny, pokazany publicznie w roku 1915. Malarz miał wówczas 36 lat, był artystą z tzw. dorobkiem, a przecież powszechnie stukano się w głowę i sugerowano zamknięcie go w domu dla psychicznie chorych. Jedynie garstka podobnych mu wariatów, na ogół z grona rosyjskich futurystów, miała przeczucie, że w dziejach sztuki narodziła się nowa epoka.
Kazimierz Malewicz (1879-1935) – „Czarny kwadrat na białym tle”
(1915; olej na płótnie; 79,5 cm x 79,5 cm; wersja z Państwowego Muzeum Rosyjskiego w Petersburgu)
źródło: Wikimedia / fot. Shakko / Sofia Bagdasarova (2019-07-08)
Artysta potwierdził to trzy lata później, malując „Kompozycję suprematyczną: białe na białym” czyli biały kwadrat na białym tle – abstrakcję ekstremalną i ostateczną. Gdy w 1935 roku Malewicz zmarł (miał szczęście, bo mimo szalejącej już w ZSRR wśród artystów czystki, odszedł z przyczyn naturalnych), jego największy artystyczny i osobisty oponent, Władimir Tatlin (stoczył z Malewiczem pojedynek na pięści), płakał jak dziecko z żalu, że oto odszedł największy z artystów.
Kazimierz Malewicz (1879-1935) – „Kompozycja suprematyczna: białe na białym”
(1918; olej na płótnie; 79,4 cm x 79,4 cm)
źródło: The Museum of Modern Art, New York, N.Y.
♦♦♦
Narodziny abstrakcji dla Miłośników Prawdziwej Sztuki były ogromnym udogodnieniem. Już nie trzeba się było wahać nad dziwakami spod znaku kubizmu, dadaizmu i innych -izmów, w które obfitowała epoka. Już nie trzeba było szukać argumentów, że „to przecież jest bez sensu”, „to przecież nic nie znaczy”, więc nawet i zastanawiać się nie ma nad czym. Sztuka abstrakcyjna, od malarstwa zaczynając, a na muzyce kończąc dodała Miłośnikom Sztuki Prawdziwej do pytania „Co to, do…?” jeszcze jedno stwierdzenie: „Moje pięcioletnie dziecko zrobiłoby to samo, a może i lepiej”. Wtedy wszystko zrobiło się jasne i proste: widzę i wiem – sztuka; widzę i nie wiem – jedno wielkie gówno, a do tego nabijanie w butelkę.
Jackson Pollock (1912-1956), czołowy przedstawiciel abstrakcyjnego ekspresjonizmu, sypie piasek na swoją kompozycję malarską w swoim studio w East Hampton, N.Y.
Fot. Martha Holmes / The LIFE Picture Collection; 1950
źródło: Encyclopædia Britannica
♦♦♦
Anegdota z połowy XX wieku opowiada o tym, jak do Johna Cage’a, po wykonaniu „4’33” podszedł wściekły widz-słuchacz ze słowami: „Ja też mógłbym to zrobić!”, na co Cage odpowiedział: „Ale pan nie zrobił”.
Partytura kompozycji Johna Cage’a (1912-1992) „4’33” (1952)
karykatura
Anegdota jest sympatyczna, ale w szerszej perspektywie tak wesoło nie jest. Ludzie mający takie jak ów widz-słuchacz podejście do rzeczywistości (trudno to nazwać myśleniem, bo przecież chodzi o to, by nie musieć myśleć), a więc strzelający do wszystkiego, co nieznane i inne, mają z reguły silne tendencje stadne, a ich stada bardzo szybko okazują się grupami, które najchętniej narzuciłyby miłość i szacunek dla Sztuki Prawdziwej całej otaczającej je reszcie.
Niestety powyższe stwierdzenie nie jest ani żartem, ani metaforą, ani nawet kiepskim dowcipem, tylko smutną prawdą. W pokłosiu Wielkiej Wojny przyszły czasy totalitarne: najpierw bolszewizm-sowietyzm, później włoski faszyzm, a po nim niemiecki nazizm. W tych systemach wiele rzeczy i spraw stało się jasnymi i prostymi, a prawdziwa prawda wyszła nareszcie na jaw. Jedynie prawdziwa była tam ideologia, wiara, wymagania, dyscyplina, więc przecież jasne, że i sztuka, która dostała konkretne zadanie: przekonywać i utwierdzać w wierze. Myślenia w tym nie przewidziano.
„Powrót z pracy”
z lewej: Michaił Nikiforowicz Czernyj (ur. 1933) – Pieśni do świtu (ok. 1960; olej na płótnie; 120×160 cm)
z prawej: Leopold Schmutzler (1864-1940) – Arbeitsmaiden vom Felde heimkehrend (1938?; olej na płótnie; 130 x 157 cm)
♦♦♦
Chronologicznie, promowaniem Sztuki Prawdziwej i trzebieniem tej drugiej na szczeblu ideologicznym pierwsi zajęli się naziści z szeregów NSDAP. W ich partyjnym słowniku pojęcie „sztuka zdegenerowana” pojawiło się już w latach 20-tych, czyli co najmniej dekadę wcześniej, zanim doszli do władzy.
Co ciekawe: w tym czasie w Sowieckiej Rosji i ZSRR (które powstało formalnie 30 grudnia 1922 r.) eksplodowała awangarda, o jakiej na Zachodzie jeszcze nikomu się nie śniło, a bolszewickie władze tę artystyczną rewolucję nie tylko popierały, ale wręcz kokietowały. Nic dziwnego: artyści propagowali rewolucję – cóż stąd, że tylko w sztuce, a władze miały na głowie sprawy dużo ważniejsze: wojnę światową, wojnę domową, wojnę o pokój, wojnę o światową rewolucję (na trupie białej Polski), wojnę o przeżycie. Artyści byli więc na dalekim miejscu listy i przyszła na nich kolej dopiero w połowie lat 30-tych.
♦♦♦
NSDAP, po wolnych i demokratycznych wyborach powszechnych, przejęła władzę w Niemczech z początkiem roku 1933. Od tego czasu utrwalaniem prawomyślnych poglądów na wszystko, włącznie ze sztuką, zajęło się państwo. Kryteria postawiono jasne, wymagania wobec artystów również. To, co zrozumiałe, popierające, propagujące i czyste rasowo było Sztuką Prawdziwą. Wszystko inne było degeneracją. Artyści modernistyczni stali się z dnia na dzień wrogami państwa i zagrożeniem dla kultury narodowej. Jakie tragedie osobiste to spowodowało nie trzeba dodawać, bo przecież nie wszyscy mogli po prostu wyjechać za granicę, zresztą cała Europa brunatniała na potęgę, a żeby dostać wizę do USA… no co tu dużo mówić.
Rządzący w Niemczech nacjonaliści odczekali do końca berlińskich Igrzysk Olimpijskich i poszli na całego. W listopadzie 1936 r. wydali dekret, zezwalający na pisanie o sztuce tylko osobom, które przeszły oficjalną weryfikację. Zdegenerowane książki wycofali z bibliotek i spalili. Zdegenerowanej muzyki zakazali, a zdegenerowane libretta operowe (m.in. do oper Mozarta i Haendla) nakazali napisać od nowa. Zdegenerowane sztuki zdjęli z afisza, a te, co do których można było mieć wątpliwości, wystawili tak, by wątpliwości żadnych nie było (jeśli ktoś nie widział „Mefista” Istvána Szabó, niech koniecznie obejrzy, bo to prawdziwa uczta filmowa).
Kadr z filmu „Mefisto”, od lewej: Rolf Hoppe, Klaus Maria Brandauer i Christine Harbort
(1981; Mephisto; reż. István Szabó; Austria/Węgry/RFN; 144 min.; m.in. Klaus Maria Brandauer, Krystyna Janda, Ildikó Bánsági, Rolf Hoppe; Oskar 1982)
Zaś dla tych, którzy mieliby jakiekolwiek wątpliwości, co jest czym w malarstwie, zorganizowali w 1937 roku dwie wystawy: Sztuki Prawdziwej i Sztuki Zdegenerowanej.
Ta akcja, jak głosiła goebbelsowska propaganda, zakończyła się pełnym sukcesem: w całych Niemczech Sztukę Prawdziwą obejrzało niewiele ponad 400 tysięcy widzów, Sztukę Zdegenerowaną – ponad trzy miliony, a więc nie tylko większość wiedziała, czym jest Sztuka Prawdziwa, ale dodatkowo ponad trzy miliony obywateli chciały się przekonać, do jakiego stopnia może dojść degeneracja i znienawidziły degeneratów do reszty. Czyli: wygraliśmy 1:7!
Bo i cóż ci tzw. artyści fabrykują? Pokazują zdeformowane kaleki i kretynów, kobiety, które budzą jedynie obrzydzenie, istoty ludzkie, które są bardziej zwierzęce niż ludzkie, dzieci, które, gdyby tak właśnie wyglądały, nie mogłyby być niczym innym, jak tylko przekleństwem rzuconym na nas przez Boga! A to właśnie ci najohydniejsi z dyletantów ośmielają się przedstawiać dzisiejszemu światu jako sztukę naszych czasów…
Czy Hitler, sam były malarz-prawie-modernista, gdy tak mówił 18 lipca 1937 r. podczas otwarcia wystawy Prawdziwej Sztuki w Monachium, w to wierzył? No cóż, mówił z przekonaniem, ale przecież lekcje aktorstwa, które pobierał, nie szły na marne.
Adolf Hitler (1889-1945) – „Portyk Marszałków i kościół teatynów w Monachium”
(1914; Feldherrnhalle mit Theatinerkirche München; akwarela)
♦♦♦
Tymczasem sprawa – co stało się głośne dopiero po wojnie – miała jeszcze drugie dno, podobnie jak drugie dno mają zazwyczaj wszelkiej maści fanatycy. Oficjalnie dzieła malarskie sztuki zdegenerowanej zostały skazane na zniszczenie, a wśród autorów były takie nazwiska jak Gauguin, Picasso, Kandinsky, Braque, Munch, Leger, Lissitsky, van Gogh, Matisse, Rouault, Chagall, Ernst, Grosz, Klee, Kokoschka. Jednak w praktyce zniszczono ich niewielką część – reszta wylądowała w prywatnych zbiorach nazistowskich bonzów, którzy doskonale zdawali sobie sprawę z wartości zawłaszczanych obiektów.
Do tego dochodził czynnik zwyczajnej ludzkiej słabości, jakże niewinnej: wszyscy oczywiście wiedzą, jak wynaturzona, zdeprawowana, gnijąca i rozpadająca się jest kultura stworzona przez murzyńsko-żydowską szajkę, ale czyż nie jest przyjemnie w niewielkim gronie przyjaciół popląsać sobie w rytm jazzu i dla rozrywki obejrzeć najnowszy amerykański film, sprowadzony w dyplomatycznym bagażu?
„Zdegenerowana muzyka – obrachunek”
Okładka broszury: Hans Severus Ziegler – Entartete Musik. Eine Abrechnung von Staatsrat Dr. H. S. Ziegler [Muzyka zdegenerowana – obrachunek, przez radcę stanu dr. H. S. Zieglera], towarzyszącej wystawie „Muzyka zdegenerowana”, otwartej 24 maja 1938 r. w Düsseldorfie; również: plakat wystawy
(Düsseldorf : Völkischer Verlag G.m.b.H., 1938; 21 x 15,25 cm; 32 str.)
♦♦♦
W ZSRR sprawy przebiegały podobnie. W 1932 roku partyjni ideolodzy ukuli termin „realizm socjalistyczny”. Masom, w tym masom prymitywnych czynowników systemu, było to tylko na rękę: awangarda radziecka poszła bowiem tak daleko, że zamiast budzenia zapału rewolucyjnego budziła słuszny gniew ludu i przekonanie, że „moje dziecko by to zrobiło lepiej”. Program kultywowania cnót artystycznych w literaturze radzieckiej ogłosił w roku 1934 Maksym Gorki, a Andriej Żdanow objął doktryną wszystkie dziedziny sztuki. Cytować Żdanowa, Gorkiego i innych ideologów socrealizmu nie ma sensu, bo wszyscy mówili dokładnie to samo, co Hitler w Monachium, tylko jedni dłużej, a inni krócej.
Iwan Sawieljewicz Judenko (ur. 1940) – „Dyskusja. W. I. Lenin i Maksym Gorki”
(1970; olej na płótnie; 100 x 150 cm)
Artyści dowiedzieli się wtedy, że innych niż socrealizm kierunków w sztuce nie ma. Bolszewików nie interesowały detale, np. etniczne pochodzenia twórców: sztuka zasługiwała na swoje miano, jeśli była przedłużeniem ideologii i pancerną pięścią propagandy.
Słowa „Pokój i przyjaźń” płynące z uśmiechniętych ust radzieckiego robotnika brzmią przyjaźnie.
„Nasze doświadczenie – naszym przyjaciołom” w podpisie może już brzmieć groźnie
Wiktor Iwanowicz Goworkow (1906-1974) – plakat propagandowy (1956; druk na papierze offsetowym; 60 x 85 cm; nakład: 100.000 egz.; Moskwa, ZSRR)
♦♦♦
Alternatywy nie było. To znaczy: była i szybko być przestała, bo nazywała się „burżuazyjna dekadencja” lub „indywidualizm”. A taka ocena dzieła gwarantowała twórcy powolną śmierć w gułagu, albo – w drodze wyjątku – honorowe samobójstwo z asystą, jak w przypadku Majakowskiego.
♦♦♦
Później oba totalitaryzmy stoczyły ze sobą wojnę. Niemiecki został zmieciony, sowiecki przetrwał i to wyjątkowo dobrze, bo Stalin, zwycięzca, cel miał prosty i go osiągnął. „Trzy razy w ciągu ostatnich 130 lat wróg atakował ziemie rosyjskie od Zachodu i więcej się to nie powtórzy” zadeklarował w Teheranie i stworzył na zachodniej granicy Rosji aż dwie strefy buforowe: pierwszą – z państw okupowanych przekształconych w republiki sowieckie, drugą – z tzw. państw satelickich, popularnie zwanymi demoludami.
Następnie wprowadził w Europie Pax Sovietica, respektowany przez obie połowy kontynentu, demokratyczną i totalitarną, przez następne 45 lat.
„Breżniew – gołąbek pokoju”
włoski plakat propagandowy (fragment) z początku lat 1970.
fot. Jerzy Dutlinger
♦♦♦
Doktrynerstwo w sztuce trwało na szczęście krócej, przynajmniej w Polsce. Stalin zmarł w roku 1953, w roku 1956 do Polski przyszła tzw. odwilż i nie bez powodu później nazwano PRL „najweselszą celą w całym baraku”[3]. Artyści stopniowo, coraz większe zaczęli wyprawiać swawole i nawet nie obrywało im się zbytnio od tych, którzy wciąż mierziła abstrakcja, konceptualizm i temu podobne wynaturzenia – bo skoro to wszystko było antyustrojowe, to znaczy, że… patriotyczne, tak jakby? I tu polscy Miłośnicy Sztuki Prawdziwej zaczęli mieć nieco pod górkę.
Gdzie indziej[4] jednak mieli się dużo lepiej. O tym będzie za tydzień.
Kazimierz Robak
czwartek, 28 listopada 2024
[1] Skojarzenie Savonaroli i jego moralnej czystki z ikonografią dotyczącą Rycerzy Okrągłego Stołu zawdzięczam stronie Folia Magazine, którą prowadzi Franco Cosimo Panini z Modeny.
[2] Za podpowiedzi i sugestie na temat mody przełomu wieków w Wiedniu dziękuję najserdeczniej Ewie L. z Wiednia.
[3] O tym, jak to wyglądało w tzw. Przerwanej dekadzie, mówią suche daty i tytuły w fenomenalnym zestawieniu:
Wiśniewski, Grzegorz. Kultura w Polsce w dobie Edwarda Gierka (1971-1980). Kalendarium. Warszawa : Printshop, 2013.
Papierowe wydanie jest wyczerpane, ale na szczęście książka jest online: <https://issuu.com/centrum.daszynskiego/docs/kalendarium_gierek>, choć nie da się jej pobrać.
[4] Z wielu opowieści o tamtych czasach wybrałem dwie:
Kundera, Milan. Żart. Warszawa : Wydawnictwo W.A.B., 2014. ISBN 97-883774790-9-4
Pelyushonok, Yury. Strings For A Beatle Bass – The Beatles Generation in the USSR. Transl. by Olga Sansom. Ottawa, ON : PLY Publisher, 1998. ISBN 0-9682258-5-3.